Po więzieniu Wasilij Korż wyjechał do Kraju Stawropolskiego, gdzie kierował dużym sowchozem. Następnie wrócił do Pińska i Wielka Wojna Ojczyźniana zastała go jako naczelnika wydziału organizacyjno-finansowego Poleskiego Komitetu Obwodowego Partii. 22 czerwca 1941 roku stworzył pierwszy oddział partyzancki. Co działo się dalej? Opowiadamy w projekcie BELTA "Kroniki".
- Wszyscy czekali na wskazówki z Moskwy. On [Korż] wykazał się opanowaniem, zimną krwią. Uważał, że trzeba działać samodzielnie, wykorzystując swoje doświadczenie. Być może jego decyzji sprzyjał również fakt, że wojska niemiecko-faszystowskie nie postrzegały Pińska jako ważnego kierunku. Przez pewien czas, choć Pińsk nie był daleko (jasne, że granica przesunęła się po 1939 roku na zachód, ale Pińsk był blisko granicy, od tego samego Brześcia), faszyści nie zajęli tego miasta, uznając, że główne kierunki powinny być bardziej na północ, w stronę Mińska.
To dawało możliwość utworzenia oddziału partyzanckiego liczącego 60 osób, uzbrojonego w karabiny, granaty, z lokalnych aktywistów, członków Komsomołu, komunistów.
Ciekawostka: była nawet strzelba z celownikiem optycznym, którą miał Wasilij Zacharowicz. Początkowo ten oddział nazywał się nawet nie partyzanckim, a niszczycielskim – opowiada wykładowca wydziału historycznego BUP, kandydat nauk historycznych, docent Siergiej Aleksandrowicz.
- Wasilij Korż działał w dość trudnych warunkach. Był pierwszym, który zaczął organizować tę walkę. Rok 1941. Wojska niemieckie aktywnie nacierały. Ludność w panice, wojsko w panice.
Ofensywa była realizowana bardzo szybko. W warunkach braku medykamentów, braku broni, braku łączności z Moskwą, człowiek ten podejmował wiele decyzji samodzielnie. W tym decyzję o tworzeniu oddziałów partyzanckich. Przejął dowództwo i podejmował decyzje dotyczące organizacji walki – dodał zastępca dyrektora ds. naukowych w Instytucie Historii NAN Białorusi, kandydat nauk historycznych, docent Paweł Trubczyk.
Już 22 czerwca 1941 roku oddział Korża stoczył pierwszy w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej partyzancki bój z faszystami. Miało to miejsce w rejonie wsi Podbolotie, około 13 kilometrów na północny zachód od Pińska.
- Pojmali grupę niemieckich zwiadowców, spadochroniarzy, którzy zeskoczyli na spadochronach. A pierwszy bój partyzancki odbył się 28 czerwca 1941 roku. Około 13 kilometrów od Pińska na drodze urządzili zasadzkę, w którą wpadły niemieckie czołgi. Drogą jechały trzy czołgi. Pierwszy udało im się unieruchomić, spłonął, a drugi zdobyli. Pojmali również żołnierzy. Niemieccy żołnierze nie rozumieli, co się dzieje. Było dla nich nowością, że ludność cywilna podejmowała takie działania przeciwko uzbrojonym żołnierzom.
Zdobyli trofea – broń. Notatnik w skórzanej oprawie przez następne dwa lata służył Korżowi jako dziennik. Obecnie przechowywany jest w Narodowym Archiwum Białorusi. Jeńców wojennych wysłano do komendantury.
- Warunki, w których toczyła się walka, zwłaszcza w 1941 roku, były dość trudne. Trudność polegała na tym, że ani ludność, ani żołnierze, ani partyzanci nie mieli doświadczenia w interakcji w takich warunkach, nie była nawiązana łączność z Moskwą. Czyli partyzanci nie mieli dostaw broni, medykamentów, wszystko trzeba było zdobywać własnym wysiłkiem. Oczywiście, bez współpracy z lokalną ludnością realizacja tych celów i zadań byłaby niemożliwa – opowiadał Paweł Trubczyk. - Cechą charakterystyczną Wasilija Korża było to, że zawsze na pierwszym miejscu stawiał człowieka. Dotyczyło to zarówno relacji w samym oddziale partyzanckim, jak i interakcji z cywilami. Wielokrotnie mówił, że nie należy ranić chłopa, zawsze należy współpracować i zjednywać sobie wieśniaków. I tak robił.
- Uważał, że oddział powinien wzrastać w siłę dzięki lokalnej ludności, konieczne było skupienie się na miejscowej ludności. Na przykład partyzanci musieli coś jeść. W związku z tym potrzebne było zaopatrzenie w żywność od lokalnej ludności. A jak będziesz z nimi miał dobre relacje, jeśli, powiedzmy, będziesz ich okradać? - opowiada Siergiej Aleksandrowicz. - Zabraniał tego. Mówił: "Poproś, ale pod żadnym pozorem nie okradaj". Ponadto uważał, że nie należy przeprowadzać operacji bojowych przeciwko faszystom, policji w samych miejscowościach. Nie zawsze się to udawało, ale starał się tego unikać. Bo za tym szły hitlerowskie represje, i nawet małe zwycięstwo mogło skutkować dużą krwią.
Korż surowo tłumił próby zabierania chłopom żywności, surowo za to karał. Mogło dojść nawet do rozstrzelania. Takie podejście przyciągnęło na jego stronę lokalną ludność. Do końca 1941 roku Korż dowodził zgrupowaniem, które liczyło ponad 2 tysiące osób. A na początku 1944 roku – 15 tysięcy.
- Sam Wasilij Korż cieszył się dużym autorytetem. Partyzanci regularnie pomagali w pracach rolnych. Co więcej, zdarzały się przypadki, kiedy partyzanci odbijali zrabowaną przez Niemców żywność i zwracali ją wieśniakom. Nawet sobie jej nie zabierali, chociaż mogli to zrobić, - uważa Paweł Trubczyk.
Oddział Korża nie tylko pomagał lokalnym mieszkańcom. Żołnierze wyjaśniali ludziom, co się dzieje, i pozyskiwali informacje, na przykład, kto poszedł na służbę do policji.
- Pewnego razu do partyzantów przypadkowo trafiły opaski z napisem "policja". I Wasilij Korż, kiedy mu je pokazano, postanowił wykorzystać je zgodnie z przeznaczeniem. W ich oddziale był ktoś, kto dobrze znał język niemiecki – bojownik Nordman. Postanowili zorganizować rajd do pobliskich wsi i miasteczek w celu wykrycia policji i pozyskania ludności na swoją stronę. Co zostało w istocie zrobione. Korż rzekomo miał być tłumaczem tego Nordmana (choć nie znał języka niemieckiego). Przyjeżdżając do wioski, pod pretekstem policjantów wyprowadzali tych, którzy służyli w policji, i prowadzili z nimi pracę wyjaśniającą. Tych, którzy byli zamieszani w zabójstwa lokalnych mieszkańców, zazwyczaj rozstrzeliwano. A tych, którzy dopiero weszli na tę drogę, usiłowano przekonać, i później przechodzili na stronę partyzantów.
Materiał wideo przygotowany przez BELTA. Zrzuty ekranu wideo