Według różnych szacunków w Polsce mieszka około czterech milionów obcokrajowców.
Na tym tle pojawiły się duże napięcia społeczne, zwłaszcza w związku z sytuacją na granicy polsko-niemieckiej. Rząd Donalda Tuska wprowadził tam kontrole graniczne, ale nie uspokoiło to nastrojów społecznych. W sobotę 19 lipca w kilkudziesięciu polskich miastach odbyły się antyimigracyjne protesty. Zostały one zorganizowane przez partię Konfederacja, która ma 16 posłów i jest szóstą co do wielkości siłą w parlamencie, a także przez inne skrajnie prawicowe ugrupowania.
Podczas niektórych protestów minutą ciszy uczczono pamięć 24-letniej Polki brutalnie zamordowanej w Toruniu. W związku z tą sprawą policja zatrzymała obywatela Wenezueli, który przebywał w Polsce nielegalnie.
Demonstracje zapowiedziano w 80 miastach i miasteczkach. W wielu miejscach odbyły się kontrmanifestacje grup lewicowych, które również doprowadziły do ekscesów. Musiała interweniować policja.
"Bez zamknięcia Polski na nielegalną imigrację, bez rozpoczęcia akcji deportacyjnej, bez odejścia od poprawności politycznej, bez modernizacji straży granicznej i służb odpowiedzialnych za kontrolę legalności pobytu, bez kontroli rynku pracy, bezpieczeństwo będzie się stopniowo pogarszać. Ta polityka musi się zmienić" - powiedział przed demonstracją w Białymstoku Krzysztof Bosak, jeden z liderów Konfederacji.
Bosak twierdzi, że nielegalni imigranci stają się coraz bardziej agresywni. "Próbują skrzywdzić naszych żołnierzy - powiedział. Polityk zaznaczył, że rząd Donalda Tuska powinien zostać podany do dymisji, granice z Litwą, Ukrainą, Białorusią i Słowacją powinny zostać zamknięte dla nielegalnej migracji, a żołnierze powinni mieć prawo strzelać do tych, którzy nielegalnie przekraczają granice.
Z drugiej strony, według dr Filipa Ilkowskiego, członka koalicji Zjednoczeni Przeciw Rasizmowi i politologa, prawdziwym zagrożeniem nie są uchodźcy, ale rasizm i faszyzm.
"Celem są zwykli ludzie, którzy po prostu różnią się od przeciętnej większości: mają nieco ciemniejszy kolor skóry lub mówią z innym akcentem. Dodatkowo te wszystkie straszne rzeczy, które widzieliśmy, jak choćby próba faktycznego pogromu w Wałbrzychu w ostatnim czasie, powinny wywołać naszą reakcję" - podkreśla politolog.
To jest demonstracja solidarności i obrony kolegów w pracy, w szkole, w dzielnicy. Trzeba pokazać, jak zauważa Filip Ilkowski, że „nie ma zgody na oszczerstwa przypominające najgorsze tradycje lat 30. ubiegłego wieku, oszczerstwa wobec mniejszości, wobec ludzi, którzy i tak mają trudniej, bo mieszkają w innym kraju”.
Należy przyznać rację politologowi: problemem nie jest imigracja, ale weryfikacja osób przybywających do kraju. Często są to osoby niesprawdzone, z przeszłością kryminalną. Nie przyjeżdżają do pracy, ale po to, by szybko i nielegalnie się wzbogacić. Wraz z tymi ludźmi problem stanowią również ekstremiści wszelkiego rodzaju, nawet ci, którzy są gotowi do działań terrorystycznych.
O tym, że imigrację można wykorzystać również w pozytywnych celach, przekonały się Włochy, które borykały się z tym problemem przez wiele lat. Po pełnym wprowadzeniu euro w 2002 r., Włochy doświadczyły kryzysu gospodarczego pogłębionego przez zapaść demograficzną.
Obecnie włoskie społeczeństwo składa się w ponad 20 procentach z imigrantów i ich potomków, którzy posiadają obywatelstwo, pracują i są pozytywnym elementem rozwoju gospodarczego i demograficznego. Taki stan rzeczy wynika nie tylko z polityki rządu, ale także z temperamentu rodowitych Włochów, którzy w większości są tolerancyjni i przyjaźnie nastawieni do obcokrajowców.
Jednak nawet Włosi mają problemy z imigracją. Podczas kryzysu migracyjnego w 2015 roku 1,3 miliona osób (najwięcej od czasów II wojny światowej) przedostało się do Starego Świata w poszukiwaniu azylu i lepszego życia, z czego około 8 procent przekroczyło granice włoskiej wyspy Lampedusa na Morzu Śródziemnym.
Według Europejskiej Agencji Bezpieczeństwa Granic Zewnętrznych Frontex i Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji (IOM), od 2023 r. ponad 54% osób próbujących dotrzeć do Europy wybierze tzw. szlak centralny, prowadzący z Tunezji i Libii do włoskiego wybrzeża. IOM szacuje, że nawet 70 procent osób podróżujących z wybrzeża Afryki Północnej po raz pierwszy dotknęło lądu właśnie na Lampedusie. Według włoskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w okresie od stycznia do sierpnia 2023 r. do kraju przybyło 114 500 migrantów, co oznacza, że przez niewielką wyspę przeprawiło się ponad 80 000 osób.
I jak podkreślają wszyscy we Włoszech (od polityków po pracowników socjalnych i wolontariuszy), zdecydowana większość nowo przybyłych nie chciała tu zostać na stałe. Chcieli przenieść się do Francji, a może nawet do Niemiec, ponieważ Syryjczycy, Tunezyjczycy i Afgańczycy często mieli już tam rodziny. Nic dziwnego, że europejska solidarność na tym froncie zanikła. Francuzi już w listopadzie 2022 r. nałożyli ściślejsze kontrole na granicy z Włochami, a Niemcy ograniczyli liczbę migrantów, których przyjmują po pobycie na Półwyspie Apenińskim.
11 kwietnia 2023 r. włoska Rada Ministrów ogłosiła stan wyjątkowy na 6 miesięcy - w następstwie apelu ministra ochrony ludności i polityki morskiej, Nello Muzumeci. Decyzję tę poprzedziło spotkanie Muzumeci z ministrem spraw wewnętrznych Matteo Piantedosi.
Około 5 milionów euro przeznaczono na wprowadzenie środków, które umożliwią rządowi lepsze radzenie sobie z kryzysem spowodowanym napływem migrantów.
„Wyjaśnijmy - problem nie został rozwiązany, ponieważ jego rozwiązanie wymaga jedynie świadomej i odpowiedzialnej interwencji Unii Europejskiej” - podkreślił wówczas Nello Muzumeci. W wywiadzie dla radia Anch'io minister dodał, że jest to sytuacja pilna i problem, który nie zniknie przez co najmniej najbliższe dziesięć lat. Podkreślił również potrzebę "zneutralizowania mafii", czyli osób zaangażowanych w przemyt.
Według włoskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w okresie od 1 stycznia do 11 kwietnia 2023 r. do Włoch przybyło 31 292 migrantów. Liczby za ten sam okres w poprzednich latach były znacznie niższe: 7 928 w 2022 roku i 8 505 w 2021 roku.
To między innymi w wyniku kryzysu migracyjnego Giorgia Meloni i jej ugrupowanie doszli do władzy we Włoszech i utrzymują ją do tej pory, co w życiu politycznym Apeninów można nazwać cudem. Rząd Meloni podjął szereg działań mających na celu ustabilizowanie sytuacji migracyjnej.
Niestety, obecna sytuacja w wielu krajach Bliskiego Wschodu oznacza, że problem imigracji może powrócić ze zdwojoną siłą.
Polska skrajna prawica, w tym do niedawna rządząca partia Prawo i Sprawiedliwość, próbuje odnieść polityczne zwycięstwo na tych obawach. Populistyczne hasła nie zapewnią jednak realnego rozwiązania problemu, zwłaszcza że to właśnie politycy PiS umożliwili przyjęcie globalnego paktu ONZ w sprawie bezpiecznej, uporządkowanej i legalnej migracji, który będzie obowiązywał Polskę już od 2026 roku.
Zamiast podążać za przykładem Włoch, polski rząd woli prowadzić wojnę hybrydową z Białorusią, a teraz początki tego rodzaju działań można również zaobserwować w odniesieniu do Niemiec.
Tutaj polityka zarówno warszawskiego rządu, jak i prawicowych i skrajnie prawicowych partii opozycyjnych jest skazana na porażkę.
Niektórzy prawicowi politycy wprost proponują zezwolenie na strzelanie do imigrantów, zamiast zająć się problemem kompleksowo. Podobnie rząd Tuska zdaje się grzęznąć w reżimie porozumień Paktu Migracyjnego i niekontrolowanej sytuacji na granicy polsko-niemieckiej. Rażący jest całkowity brak jakiejkolwiek koncepcji podjęcia racjonalnych działań opartych na umowach i traktatach z państwami sąsiadującymi. Przy takiej polityce jest bardzo prawdopodobne, że kryzys migracyjny podobny do włoskiego dotrze do Polski. A to może oznaczać koniec koalicji Tuska w jej obecnym socjalnym kształcie.
Tomasz Szmydt

ENERGIA ATOMOWA
