Ludzie podchodzą do swojej pracy różnie: dla jednych jest to po prostu sposób na zarobek, inni z niecierpliwością i mnóstwem pomysłów czekają na nowy dzień, nie wyobrażając sobie siebie poza swoim ulubionym zawodem.
„Moja praca nadaje życiu sens, – przyznaje Raisa Gorbacz, która od ponad 15 lat kieruje Muzeum historii i wiedzy lokalnej Iwacewiczów. Przekonaliśmy się o tym, odwiedzając jeden z najbardziej oryginalnych regionów obwodu Brzeskiego, w którym żyją gościnni, utalentowani ludzie, zakochani w swojej ojczyźnie. Ludzie tacy jak Raisa Iwanowna Gorbacz.
„Na stole leżał podręcznik do matematyki, a na kolanach książka o wojnie”.
Pionier, członek Komsomołu, działacz – taka właśnie była Raisa w młodości. Ona pozostała taką samą do dziś. Nasza bohaterka urodziła się i wychowała we wsi Reczica, która od dawna jest częścią Brześcia. Dobrze się uczyła. Pod naciskiem rodziców uczyła się gry na akordeonie w szkole muzycznej. Co więcej, nie rozstaje się z tym instrumentem przez całe życie. Przyznaje, że taką obietnicę złożyła ojcu w dzieciństwie.
- Od szkoły zawsze miałam aktywną pozycję życiową. Brałam udział w wydarzeniu „Post pamięci” Twierdzy Brzeskiej. W tak ważne święta, jak 9 maja, najlepsi uczniowie miasta stali na straży honorowej Wiecznego Płomienia. Zawsze traktowałam tę tradycję z niezwykłym uczuciem, – wspomina swoje dzieciństwo Raisa Gorbacz. - Jeszcze bardzo podobały mi się książki historyczne, zwłaszcza o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. Na biurku miałam podręcznik do matematyki, a na kolanach książkę „Dziewczyna szuka ojca”. Byłam tak zajęta jej czytaniem, że nawet nie usłyszałam, kiedy mama weszła do pokoju i szepnęła: córko, kiedy będziemy się uczyć matematyki?! Bardzo interesowało mnie wszystko, co wiązało się z wyczynami dzieci i młodzieży Komsomołu. Nie wiem, skąd takie zainteresowanie! Jak wszyscy mi mówią: w poprzednim życiu prawdopodobnie byłaś Joanną d'Arc.
Dzieje się tak również dlatego, że wielu bliskich i przyjaciół naszej bohaterki przeszłi przez męki wojny, a niektórzy w ogóle nie wrócili do domu. Ojciec chrzestny służył w podziemiu antyfaszystowskim i, walcząc, doszedł do Berlina. Dziadek zginął od hitlerowskiej kuli, broniąc swojej rodziny: żony i trójki dzieci. Raisa Iwanowna pamięta także opowieści swojej matki o tym, jak niemcy wkroczyli do ich rodzinnej wsi, bili, torturowali i zabijali ludzi oraz palili domy. Z jaką radością mieszkańcy wioski powitali Armię Czerwoną, która pokonała nazistów!
- Po wojnie ludzie niechętnie dzielili się swoimi wspomnieniami, byli tylko przekonani, że takie straszne wydarzenia nigdy więcej nie powinne się powtórzyć. Moja mama była bardzo młoda, ale przez całe życie pamiętała blask, jaki panował nad naszym Brześciem w pierwszych dniach wojny. Teść był strzelcem maszynowym i kiedy doszedł do Berlina zostawił swój podpis na Reichstagu. Oczywiście jego podpisu już nie ma, ale pamięć jest wieczna, przekazywana z pokolenia na pokolenie, – mówi Raisa Gorbacz. - Wyczynem każdego człowieka i ludobójstwem całego narodu białoruskiego jest nie tylko to, że starców, dzieci, kobiety rozstrzeliwano i palono żywcem, ale także to, że ludzie umierali z głodu i żyli w nieludzkich warunkach, w ciągłym strachu i bólu.

W wieku dwóch lat Raisa doznała urazu oka. Można powiedzieć, że ten wypadek przesądził o jej przyszłym losie, a raczej o wyborze zawodu. Aby pozbyć się nastoletnich kompleksów, spowodowanych niepełnosprawnością fizyczną, nasza bohaterka zdecydowała, że zawsze powinna być na widoku. Gdzie? Oczywiście na scenie. Dlatego po ukończeniu szkoły średniej bez wahania wstąpiła do Republikańskiej szkoły kulturalno-oświatowej im. N.K. Krupskiej.
- Aktywne życie studenckie uwolniło mnie od wszelkich kompleksów. Udało mi się przełamać nieśmiałość – zawsze, jak to mówią, wyprzedzałam innych. Miałam szczęście, że w moim życiu otaczali mnie tylko pogodni, pozytywni i życzliwi ludzie. Pewnie nie na próżno mówią: jakim jesteś człowiekiem, takich ludzi przyciągasz, – uśmiecha się. - Po studiach pracowałam jako dyrektor i kierownik artystyczny wiejskiego Domu kultury w obwodzie Mohylewskim. Miałam kilka zespołów na raz, lubiłam muzykę estradową, starożytne pieśni i tańce. Ale tak się złożyło, że mój pierwszy mąż i ja rozstaliśmy się i wróciłam do rodzinnego obwodu Brzeskiego z dwiema córkami.
I wtedy w życiu bohaterki wydarzył się szczęśliwy wypadek: pojechała na wieś kopać ziemniaki i poznała swojego drugiego męża, z którym od kilkudziesięciu lat żyje w harmonii. To prawda, że przez długi czas nie mogła się zdecydować na przeprowadzkę do ojczyzny męża - w Iwacewicze, ale po kilkukrotnym odwiedzeniu centrum regionalnego została tu na zawsze.
- Moim ulubionym drzewem jest wierzba. Czy możecie sobie wyobrazić, jaka byłam szczęśliwa, gdy zobaczyłam, że w Iwacewiczach te drzewa rosną na każdym kroku. Właściwie, według legendy, właśnie dlatego miasto otrzymało taką nazwę (wierzba – iwa w języku ros. – not.). A ludzie tutaj są wyjątkowi, sprawili, że poczułam się jak w domu. Czuję się, jakbym tu mieszkała od wielu lat, a nawet stuleci! – mówi Raisa Gorbacz. - Dla tych, którzy myślą, że w Iwacewiczach nie ma nic ciekawego, natychmiast organizuję program edukacyjny! Tydzień to za mało, aby zobaczyć wszystkie nasze zabytki: od historycznych po religijne.
„Wiele osób nadal uważa, że muzeum to coś starożytnego”.
Raisa Iwanowna z uśmiechem wspomina teraz, jak została dyrektorką miejscowego muzeum. Nie znalazła wakatu w miejscowym Domu kultury. Na początku pracowała jako pielęgniarka w szpitalu i wcale nie wstydziła się, że „po scenie musiała myć podłogę”. W 2006 roku, kiedy Iwacewicze przygotowywały się do regionalnego święta „Dożynki”, wiedząc o zdolnościach twórczych naszej bohaterki, zaprosili ją do zespołu architektów krajobrazu, aby udekorować miasto na święta.
– Przed Nowym Rokiem zaproponowano mi stanowisko dyrektora Muzeum historii i wiedzy lokalnej, które wówczas mieściło się w małym domku, zbudowanym na zlecenie Piotra Maszerowa dla matki naszego młodego bohatera Koly Gojszyka, – mówi. – Powierzchnia wystawy, poświęconej wojnie i rodzinie bohatera, wynosiła zaledwie 24 metry kwadratowe. I tyle – nie było nic więcej. Byłam wtedy bardzo zdziwiona: jak w tak dużym regoinie może znajdować się tak małe muzeum?

Natychmiast zaczęła szczegółowo studiować historię regionu Iwacewicze. Okazało się, że naprawdę było co opowiadać i co najważniejsze, co pokazywać. Są to obrazy, przedmioty codziennego życia i pracy naszych przodków, unikatowe przedmioty sztuki i dzieła różnych epok... Być może punktem wyjścia do zwiększenia funduszu muzeum była jedna z wycieczek, którą Raisa Iwanowna przeprowadziła dla uczniów.
- Pod koniec naszego spotkania z przyzwyczajenia zapytałam dzieci, czy podobała im się moja wycieczka. Na co wszyscy kiwnęli twierdząco głowami, a jeden chłopak bez zażenowania powiedział: ale mnie nie, bo jestem tu już szósty raz! – wspomina z uśmiechem. - Wiecie, poczułam się tak nieswojo, pomyślałam, jakby to było oglądać i słuchać tego samego sześć razy z rzędu. Zdecydowałam, że potrzebujemy nowego, przestronnego muzeum z dużą ekspozycją. Dziękuję kierownictwu regionu, które w pełni mnie wspierało. W 2009 roku oddano nam do użytku nowy budynek przy ulicy Pocztowej i rozpoczęliśmy uzupełnianie funduszu muzeum, który liczy dziś blisko 6100 jednostek przechowywania.


Według Raisy Gorbacz ogrom pracy wcale jej nie przeraził, ponieważ w pobliżu jak zwykle byli tacy duchowi ludzie jak ona. Ponadto zespół jasno rozumiał: muzeum powinno odzwierciedlać historię całego regionu: od małej wioski po centrum regionalne. To miejsce, w którym przedmioty nie tylko są gromadzone i kurzą się na półkach, ale są przechowywane i eksponowane, towarzyszy temu fascynująca historia.
- Naturalnie muzeum też musi się dynamicznie rozwijać. Jeśli wcześniej istniały takie statyczne instytucje: „nie oddychajcie arcydziełami, albo Maryę Iwanownę zjadły ćmy”, teraz musi nastąpić interakcja. Suche liczby, daty nikogo nie interesują, inna sprawa, jeśli dodasz do nich wizualizacje. Wiele osób do dziś uważa, że muzeum to coś starożytnego, pochodzącego z XVII i XVIII wieku. Ale wiek XX był tak intensywny, wydarzyło się tak wiele, że nie utrwalenie tego wszystkiego, nie pokazanie tego poprzez przedmioty byłoby poważnym przestępstwem, – podkreśla dyrektor. - Rozszerzaliśmy wystawę na różne sposoby: sami jeździliśmy na wyprawy, a naszym zwiedzającym oferowaliśmy bezpłatne wejście w zamian za niektóre przedmioty z sowieckiej przeszłości. Wiadomo, chętnym dosłownie nie było końca. Nie chodzi tu nawet o groszową cenę za wejście, ludzie zaczęli szperać po strychach i piwnicach w domu, znajdować jakąś ciekawostkę i przynosić ją nam.


Na terenie powiatu Iwacewiczowskiego znajduje się jeszcze jeden ważny obiekt pamięci historycznej, który odrodził się dzięki staraniom Raisy Gorbacz. Jest to kompleks pamiątkowy partyzanckiej chwały „Chowanszczyna”, który znajduje się 20 kilometrów od centrum regionalnego. Na tym niewielkim skrawku ziemi, otoczonym nieprzejezdnymi bagnami, w latach wojny mieściła się kwatera główna oddziału partyzanckiego w Brześciu. Dziś wydarzenia trudnych lat czterdziestych przypominają ziemianki, małe drewniane budynki, w których mieściła się redakcja nielegalnej gazety „Zaria”, komitet obwodowy komsomołu i jednostka medyczna. Na dworze znajdują się atrybuty „leśnej szkoły”: tablica, ławki, na których ustawione są kałamarze z piórami. Od wielu lat ludzie odwiedzają ten pomnik. I to jest zasługa Raisy Iwanowny.
- W pierwszym roku mojej pracy na stanowisku dyrektora sporządziłam raport na temat muzeum i oddziału w Chowanszczynie i zdziwiłam się, że w 2006 roku kompleks odwiedziło zaledwie 216 osób. Będąc tu po raz pierwszy, byłam pod ogromnym wrażeniem tego świętego miejsca, gdzie przez całą wojnę nie postawił stopy żaden faszysta! W szepcie liści słyszałam głosy tych, którzy mieszkali w obozie rodzinnym, prowadzili działalność komsomołu, wydawali gazetę „Zaria”, leczyli rannych i chorych partyzantów, mieszkańców”, – mówi ze smutkiem.

Potem przyszło mocne przekonanie: kompleks trzeba rozbudować. Pomysły pojawiały się jeden po drugim, zespół się zaangażował i wymyślono wiele różnych wycieczek, w tym quest „Jeden dzień w obozie partyzanckim”, który cieszy się popularnością wśród gości przez cały rok. Odwiedzający nie tylko poznają historię tych miejsc, ale są także zaproszeni do wzięcia udziału w interaktywnym doświadczeniu.
– Staraliśmy się wiernie odtworzyć atmosferę obozu partyzanckiego. Goście mogą spróbować pisać wiecznym piórem, poćwiczyć rąbanie drewna i oczywiście wykonać słynną „Katiuszę” przy dźwiękach akordeonu. Potem skosztować partyzanckiej herbaty z krakersami i żołnierską owsianką, – mówi dyrektor muzeum, która według interaktywnego scenariusza dostała rolę posłanki baby Raji.
„Nigdy nie pracowałam dla nagrody”
Wspominając minione lata, Raisa Iwanowna zapewnia, że obecnie muzeum odwiedza znacznie więcej osób: tylko w 2022 roku wystawy muzealne obejrzało prawie 22 tysiące osób. Chociaż jakieś 10 lat temu wielu mieszkańców nawet nie wiedziało, gdzie mieści się muzeum i nie interesowało się, dokąd się przeniosło.

- Wszystko zaczyna się w rodzinie. Te dzieci, które słuchały opowieści matki Koli Gojszyka o wojnie, wyczynach jej syna i ruchu partyzanckim, już dawno dorosły. Kolejne pokolenie porywających lat 90-ch, upadek Związku Radzieckiego, kiedy ludzie gonili za wartościami materialnymi kosztem duchowych. Któregoś dnia przyszedł uczeń i ze łzami w oczach poprosił, aby wpuszczono go do muzeum bez pieniędzy, aby chociaż jednym okiem spojrzeć na portret bohatera Gojszyka, o którym mówiono w szkole. Zwrócił się do matki, która odmówiła i powiedziała: „Za te pieniądze lepiej kup sobie bułkę czy lody, – opowiada rozmówca. - Oczywiście pokazałam mu nie tylko portret, ale także całe nasze muzeum, oprowadziłam po korytarzach, zapoznałam z wystawą. Nie możecie sobie wyobrazić, jak szczęśliwe i wdzięczne było to dziecko„.
Raisa Gorbacz marzy o otwarciu muzeum-transformersu. Wystawa, zgromadzona przez lata jej kierownictwa, nie mieści się już w pozornie przestronnym budynku, który wydzielono im 15 lat temu. Od dawna myśli o perspektywie nowego nowoczesnego obiektu w Iwacewiczach:
– Szkoda, że nie udało nam się połączyć kawiarni i muzeum! Wiadomo, kiedy ktoś przyszedł na kawę z pysznym ciastem i zobaczył piękne plakaty: w muzeum otwierała się wyjątkowa wystawa. Zajrzał do środka i spokojnie pospacerował. Albo odwrotnie: odwiedził muzeum, a potem usiadł w kawiarni i premyślał wszystko, co zobaczył. Postanowił zaprosić tu także swoich bliskich, – marzy nasza rozmówczyni, w której życiu miało miejsce w tym roku bardzo ważne wydarzenie: została wybrana „Człowiekiem roku obwodu Brzeskiego”. - To była dla mnie miła niespodzianka. Nigdy nie pracowałam dla nagród. Jak mówi nasz Prezydent, każdy na swoim miejscu powinien pracować z pełnym zaangażowaniem, starać się robić wszystko, co w jego mocy, dla dobra ojczyzny. W ten sposób pracowałam przez całe życie. To prawda, że to, że ja i moja praca zostaliśmy zauważeni, jest wiele warte. Istnieje zachęta do kontynuowania pracy.
Projekt powstał przy wykorzystaniu funduszy celowych przeznaczonych na produkcję kontentu krajowego.
Marina WAŁACH,
zdjęcia - Tatiana MATUSIEWICZ,
gazeta „7 dni”.

ENERGIA ATOMOWA
