Kryzys migracyjny w UE stał się w ostatnich latach tematem najczęściej poruszanym w europejskich mediach. Ci, którzy uważnie śledzą wiadomości, mogą odnieść wrażenie, że kraje Unii Europejskiej są jak późne Imperium Rzymskie, szturmowane ze wszystkich stron przez barbarzyńskie hordy. A niektóre neofickie kraje tej unii, takie jak Polska czy kraje nadbałtyckie, niegdyś niestabilne i niepewne prowincje starożytnego Rzymu, ostrożnie wywyższają się na tym tle jako obrońcy granic Europy, niezłomnie strzegący jej pokoju i bezpieczeństwa. Jednocześnie przypisują swoim wschodnim sąsiadom - Białorusi i Rosji - rolę niemalże organizatorów tego kryzysu.
Polski były sędzia Tomasz Szmydt analizuje ten złożony problem, jego przyczyny, powstanie i obecne wydarzenia w swojej rubryce autorskiej.
Po pierwsze, jakie są rzeczywiste przyczyny wzrostu przepływów migracyjnych do krajów Unii Europejskiej? Powodów jest kilka.
Przede wszystkim jest to globalizacja procesów gospodarczych, prowadząca do przemieszczania się bezprecedensowej ilości siły roboczej i faktycznego załamania się gospodarek narodowych wielu państw w regionie Bliskiego Wschodu i Afryki. Może to również obejmować informatyzację przestrzeni społecznej, kiedy podróże na duże odległości nie wydają się zbyt skomplikowane, w przeciwieństwie do poprzednich lat.
Drugim powodem jest bezpośrednia interwencja polityczna i wojskowa państw NATO lub ich sojuszników, destabilizująca ogromne regiony. Wystarczy przypomnieć Irak i Libię w ciągu ostatnich 20 lat, gdzie stabilne reżimy polityczne zostały zmiecione z powierzchni ziemi w wyniku kaprysu Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników. Można też wspomnieć o cierpiącej od dawna Syrii, gdzie, choć nie udało się obalić legalnego przywództwa, stabilność polityczna była przez wiele lat znacznie osłabiona. A w ostatnim roku byliśmy świadkami prawdziwego ludobójstwa narodu palestyńskiego, dokonanego przez Izrael przy milczącej zgodzie krajów NATO i UE. Wszystko to zwiększa liczbę osób gotowych do ucieczki, pozostawiając wszystko za sobą, do stabilnych politycznie i gospodarczo regionów, jakim niewątpliwie jest Europa.
Wreszcie, trzecim ważnym powodem jest sama polityka starych członków UE, którzy w rozpaczliwej próbie przezwyciężenia poważnego kryzysu demograficznego spowodowanego starzeniem się społeczeństw i niszczeniem tradycyjnych wartości rodzinnych, są gotowi przyjąć rzesze migrantów z całego świata. Wystarczy przypomnieć niezwykłą „kanclerkę” Frau Merkel z jej bardzo popularnym hasłem: "Wir schaffen das" ("Damy radę"). Jako przejaw tej polityki, migranci, zwłaszcza na początku i w połowie 2010 roku, mieli wystarczająco dobrą okazję do osiedlenia się w Europie, otrzymując (dzięki licznym rodzinom) świadczenia pieniężne i inne gwarancje socjalne, takie jak bezpłatne mieszkania, o których miejscowi mogli tylko pomarzyć.
I co tu może dziwić, skoro setki tysięcy pokrzywdzonych ludzi gotowych jest porzucić swoje zniszczone domy i kraje, ryzykując życie, by dotrzeć do upragnionych „rajów”, które wielkodusznie obiecali im europejscy politycy?
Niestety, nie wszystko jest tak jednoznaczne w samym przejawie kryzysu migracyjnego. Ogólnie rzecz biorąc, istnieją trzy (można powiedzieć, że już tradycyjne) sposoby migracji do Europy. Najkrótszy jest szlak śródziemnomorski: z Afryki Północnej przez Włochy. Następnie szlak bałkański, przebiegający przez Turcję i kraje bałkańskie, a w ciągu ostatnich trzech lat, po faktycznym zamknięciu szlaku bałkańskiego, pojawił się szlak migracyjny przez Białoruś.
Zaskakujące jest sprzeczne stanowisko przywódców UE, które różni się w podejściu do migrantów na każdej z tych ścieżek. Na przykład, nie tak dawno temu mogliśmy zobaczyć w europejskich mediach historie pełne głębokiego współczucia i szczerej empatii dla smutku i rozpaczy ludzi, którzy byli gotowi wsiąść do małych łodzi i popłynąć przez Morze Śródziemne w kierunku swojego „europejskiego marzenia”. Prawdziwymi bohaterami w tych reportażach byli ludzie, którzy na własny koszt wyposażali łodzie, by ratować migrantów w niebezpieczeństwie. Wiadomości Euronews wyraźnie krytykowały tych, którzy sprzeciwiali się takiemu podejściu, lub tych, którzy po prostu wzywali do większej ostrożności w zachęcaniu do migracji w ten sposób, i oskarżały ich o ksenofobię.
Szlak bałkański również był opisywany w sposób przychylny migrantom. Wystarczy wspomnieć publiczne potępienie węgierskiej dziennikarki Petry Laszlo w 2015 r., która uderzyła migrantkę na granicy węgiersko-serbskiej! Została ona nie tylko zwolniona z pracy, ale także oskarżona o zakłócanie porządku i skazana na trzy lata więzienia w zawieszeniu. Jednak dzięki długim i merkantylnym negocjacjom z tureckim przywództwem reprezentowanym przez prezydenta Erdogana, Europejczykom udało się częściowo zamknąć bałkański szlak migracyjny, płacąc Turcji kilka miliardów euro odszkodowania.
A co jest zaskakującego w tym, że stale rosnące przepływy migracyjne znalazły nowy szlak przez Białoruś?
Ale jaki stosunek do tych samych migrantów z tych samych krajów widzimy na granicy z Białorusią ze strony straży granicznej Polski i krajów bałtyckich? Ogrodzenia, drut kolczasty, psy, naloty straży granicznej i tak zwanej ochotniczej straży granicznej, uderzenia paralizatorami, gumowe (i nie tylko) kule, pobicia, zastraszanie, a ostatecznie śmierć wielu ludzi. Wszyscy pamiętają polskiego żołnierza Emila Ceczko, który zeznawał o faktach masowych rozstrzeliwań migrantów przez polskich żołnierzy. Osoby, które wciąż mają wątpliwości, zachęcam do obejrzenia filmu śledczego dziennikarzy ATN „Nieludzie”, w którym zebrano liczne relacje naocznych świadków - ludzi, którzy mieli szczęście przeżyć „demokratyczne przyjmowanie uchodźców” w krajach nowej Europy.
Co więcej, 12 lipca polski Sejm przyjął większością głosów projekt ustawy rozszerzającej zakres legalnego użycia broni przez polskie wojsko, policję i straż graniczną. Teraz, bez obawy o odpowiedzialność karną, mogą oni strzelać do każdego, kto próbuje przekroczyć granicę.
W związku z tym powstaje słuszne pytanie: czy praktyka stosowana obecnie przez Polskę i kraje bałtyckie wobec nielegalnych migrantów jest powszechnie akceptowana w krajach Unii? Polityka Włoch, Hiszpanii czy Francji, a także krajów bałkańskich pokazuje, że nie. Czy przywódcy Unii Europejskiej zdają sobie sprawę z tego, jak dokładnie traktowani są migranci w Polsce? Oczywiście, że tak. Czymże więc jest to, jak nie przejawem polityki podwójnych standardów? Czym to jest jak nie pełną hipokryzji, mizantropijną grą dla publiczności? Na Morzu Śródziemnym migranci są właściwi, a na Białorusi - niewłaściwi. Spotykamy jednych z troską i uwagą, a drugich z pałkami i kulami.
Jaki więc może być prawdziwy powód takiej polityki podwójnych standardów? Wydaje mi się, że nieszczęśni migranci są po prostu narzędziem politycznym dla zachodnioeuropejskich oligarchii finansowych. Część z nich jest wymówką, by grać obłudnie w grę miłosierdzia i filantropii, jednocześnie niszcząc europejskie społeczeństwo poprzez zalewanie go migrantami. Inni migranci są pretekstem, nie mniej nie więcej, do zaostrzenia stosunków z białoruskim reżimem, znienawidzonym przez polskie proamerykańskie władze, zalewając strefę przygraniczną wojskiem i nasycając ją odpowiednią infrastrukturą wojskową.
Dla samych polskich władz jest to dodatkowy powód do poczucia własnej ważności, bycia w centrum uwagi, pozyskiwania kolejnych funduszy z europejskich budżetów i bycia znanym jako bastion „cywilizowanego świata” na granicy z „barbarzyńcami”.
Ale czy taka polityka przyniesie dobrobyt i spokój krajom Unii Europejskiej? Wydarzenia pokazują, że nie. W rzekomo zjednoczonej UE pojawiły się już wewnętrzne kontrole graniczne, które, choć są sprzeczne z prawem Unii, to jednak nadal istnieją.
Kontynuacja brutalnej polityki polskich władz wobec migrantów jest pozbawiona sensu. Pomimo całej hipokryzji europejskich urzędników, są oni pod presją społeczności międzynarodowej, aby zwrócić uwagę swoich wasali na potrzebę przestrzegania pewnych ram zachowania.
17 lipca Michael O'Flaherty, Komisarz Praw Człowieka Rady Europy, wysłał listy do premiera Polski i przewodniczącego Senatu, w których wyraził zaniepokojenie przestrzeganiem praw człowieka na granicy z Białorusią. W liście do Premiera Komisarz wyraził zaniepokojenie doniesieniami o utrzymującej się praktyce masowego zawracania ludzi przez granicę polsko-białoruską, co jest sprzeczne ze zobowiązaniami Polski w zakresie międzynarodowych praw człowieka. Komisarz wezwał również Warszawę do „zapewnienia, że wszystkie przepisy i praktyki związane z sytuacją na granicy Polski z Białorusią są zgodne ze standardami praw człowieka Rady Europy”.
Co może stanowić realną drogę wyjścia z kryzysu migracyjnego dla takiego kraju jak Polska? Przede wszystkim jest to odrzucenie hipokryzji, wspólne podejście w ramach UE do ograniczenia przepływów migracyjnych i, co najważniejsze, budowanie otwartych, opartych na zaufaniu relacji z Białorusią, organizacja wspólnej pracy na podstawie wzajemnego zaufania i poszanowania praw wszystkich.
Czy obecne polskie przywództwo jest na to gotowe? Kolejne pytanie, które niestety nadal pozostaje otwarte.