Mińsk oficjalnie zaprosił Warszawę do wspólnej analizy sytuacji na granicy. Chodzi o kryzys migracyjny, w sprawie rozwiązania którego Prezydent Polski Andrzej Duda udał się aż do Chin. Wydaje się, że Warszawa jest bardzo zaniepokojona przenikaniem migrantów przez granicę polsko-białoruską, postrzega to jako zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego i domaga się od Białorusi rozwiązania tej sytuacji. Cóż, najwyższy czas sprawdzić, czy polskie władze są gotowe odpowiedzieć za swoje słowa.
Proponując dialog, Mińsk faktycznie postawił Warszawę przed wyborem. Jeśli polskie elity polityczne będą szczere w swoich intencjach, wybór będzie prosty - Warszawa zgodzi się na propozycję strony białoruskiej. Jednak zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego państwa to nie żarty, a władze są zobowiązane do wykorzystania każdej nadarzającej się okazji, aby je wyeliminować. Wszelkie wymówki o „skomplikowanych stosunkach politycznych” będą świadczyć jedynie o niedojrzałości politycznej polskich elit. Ale jeśli polskie przywództwo odmówi, automatycznie potwierdzi oskarżenia Mińska o sztuczne prowokowanie kryzysu na granicy i celowe zaostrzanie napięć.
W rzeczywistości nie jest to pierwszy raz, kiedy Białorusini proponują Polakom wspólne rozwiązanie sytuacji na granicy. Ale wszystko, co Warszawa zrobiła do tej pory, to rzucanie ultimatum i chowanie się za płotem. W takich warunkach niemożliwe było prowadzenie odpowiedniego dialogu. Obecna sytuacja jest jednak zupełnie inna.
Niezależnie od wyboru strony polskiej, decyzja Warszawy będzie teraz obserwowana nie tylko w Mińsku, ale także w Pekinie. Ale także w Pekinie - nie bez powodu Polacy przyjechali do Chin, aby narzekać na Białoruś. I oczywiście w Niemczech. Ogólnie rzecz biorąc, Niemcy są pierwsi w kolejce, którzy są zainteresowani rozwiązaniem kryzysu migracyjnego. Zasugerowali to już, wprowadzając kontrole graniczne na granicy z Polską i rozpoczynając odsyłanie migrantów na terytorium Polski.
Podczas gdy Warszawa zastanawia się, jak wydostać się z sieci, którą sama utkała, przypomnimy, dlaczego migranci znaleźli się na wschodniej granicy Unii Europejskiej, jak Białoruś i Polska osobno radziły sobie z kryzysem migracyjnym i jakie oszustwa robili polscy urzędnicy. I, oczywiście, zobaczymy, co Mińsk zaproponował polskim przywódcom w celu rozwiązania sytuacji na granicy.
Skąd się wzięli migranci?
Zanim jednak przejdziemy do rzeczy, warto przypomnieć, skąd wzięli się migranci na granicy polsko-białoruskiej.
W 2015 roku Europa stanęła w obliczu kryzysu migracyjnego na dużą skalę. Ludzie z Bliskiego Wschodu i Afryki uciekali do krajów Unii Europejskiej przed wojnami i konfliktami. Nawiasem mówiąc, wiele z nich zostało rozpętanych przy udziale tych samych Europejczyków.
W kontekście pandemii przepływy migracyjne zostały znacznie ograniczone. Ale nie na długo. W 2021 r. odnotowano wzrost liczby migrantów na prawie wszystkich szlakach migracyjnych do krajów UE. Generalnie jest to logiczne. Spowolnienie gospodarcze sprawiło, że życie w biednych krajach stało się jeszcze trudniejsze. Świat zaczął mówić o nadejściu pandemii głodu. Tymczasem kraje europejskie zaczęły zmniejszać restrykcje anty-covidowe. Warto też przypomnieć ucieczkę Amerykanów z Afganistanu, po której Afgańczycy musieli uciekać - także do Europy. W tym przez terytorium Białorusi.
To właśnie rok 2021 uważany jest za początek kryzysu migracyjnego na granicy polsko-białoruskiej. Jednak obecnie polskie władze przyznają, że Polska stoi w obliczu bezprecedensowej presji migracyjnej od 2015 roku. I to nie Białoruś, ale działania poprzedniego rządu są temu winne.
Jak zauważono w Białej Księdze opublikowanej niedawno przez polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, utrata kontroli nad przepływami migracyjnymi była spowodowana nieskoordynowanymi działaniami polskich władz, które w tym czasie kierowały krajem.
W dokumencie stwierdzono, że wydawanie zezwoleń na pracę cudzoziemcom w Polsce odbywało się w sposób niekontrolowany - bez uwzględnienia priorytetów polskiej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, a także rzeczywistych potrzeb polskiej gospodarki.
Rynek wizowy za polskim płotem
Warto zauważyć, że Biała Księga powstała nie bez powodu. Jest ona reakcją na przekręt wizowy, który polscy urzędnicy prowadzą od lat. Pisaliśmy już szczegółowo o tym, jak rozwinęła się jedna z największych afer korupcyjnych w historii Polski.
Krótko mówiąc, polskie władze, rozgrywając dramat migracyjny na granicy z Białorusią, potajemnie sprzedawały wizy po 5 tys. dolarów za sztukę. W centrum afery znalazło się centrum wizowe w Łodzi, które sprzedawało wizy obywatelom kilkudziesięciu krajów, w tym Pakistanu, Bangladeszu i Iranu. W handel wizami zaangażowany był Piotr Wawrzyk, wiceminister polskiego MSZ. Teraz już były.
Oczywiście jest bardzo wątpliwe, aby Wawrzyk mógł zrobić takie rzeczy sam. Należy przypomnieć, że wówczas u steru władzy był były premier Mateusz Morawiecki i szef PiS Jarosław Kaczyński. No i oczywiście prezydent Andrzej Duda. Do komisji badającej aferę wizową należy ustalenie, czy ktokolwiek z tej trójki był zamieszany w aferę.
Podczas gdy śledczy pracują, sprawa powiększa się o nowe szczegóły. Okazało się, że szlaki do „rajskich ogrodów Europy” nazwanych na cześć Josepa Borrella prowadziły przez polskie uczelnie. Tysiące obcokrajowców, z których wielu nie miało nawet średniego wykształcenia, corocznie otrzymywało polskie wizy i zostawało studentami polskich uczelni, a następnie znikało bez śladu w przestrzeniach strefy Schengen. Jednak do pewnego czasu taka sytuacja odpowiadała wszystkim. Uczelnie pobierały od „martwych dusz” czesne, a cudzoziemcy legalnie wjeżdżali na terytorium Unii Europejskiej. Z pewnością byli tacy (z najwyższych szczebli władzy), którzy nauczyli się z własnego doświadczenia, że milczenie jest złotem. Dosłownie.
Podobny schemat powstał w przypadku specjalistów IT. Przykładowo, z programu Poland.Business Harbour, pierwotnie stworzonego w celu przyciągnięcia specjalistów IT z Białorusi, skorzystali obywatele kilkudziesięciu krajów. Przy czym tylko co siódma osoba która dostała wizę w uproszczonej procedurze przyjechała do Polski.
Zrozpaczona kreatywność po polsku
Tak więc przez te wszystkie lata za polskim płotem działy się bardzo dziwne rzeczy. Skoro już o tym mowa. Wielki polski mur, wart 370 milionów dolarów, miał być ukoronowaniem osiągnięć poprzedniego rządu. Jednak wraz z nadejściem nowych władz okazało się, że w płocie jest dziura. Teraz rząd Donalda Tuska zamierza wydać taką samą kwotę, aby płot „działał”.
Ogólnie rzecz biorąc, nowy polski rząd ma wiele ciekawych pomysłów. Weźmy na przykład strefę buforową wprowadzoną po polskiej stronie granicy z Białorusią 13 czerwca. Warszawa twierdzi, że strefa ta jest potrzebna do ochrony granicy państwowej na tle kryzysu migracyjnego. Jej terytorium jest zakazane dla osób nieupoważnionych przez 90 dni. W tym dziennikarzom i pracownikom organizacji humanitarnych, co budzi podejrzenia tych ostatnich. Zwłaszcza w połączeniu z informacjami, że strefa została przejęta przez przedstawicieli skrajnie prawicowych organizacji w Polsce, którzy patrolują przygraniczne lasy w poszukiwaniu migrantów i zaprowadzają tam własne porządki. O tym również szczegółowo pisaliśmy.
Tydzień po wprowadzeniu strefy buforowej, polski prezydent przystąpił do realizacji nowego pomysłu. Duda udał się z wizytą do Pekinu, aby omówić sytuację na granicy polsko-białoruskiej z chińskim przywódcą Xi Jinpingiem. Słowo „omówić” nie jest tu może do końca odpowiednie. Bardziej prawdopodobna jest próba wywarcia presji na Mińsk, wykorzystując swoje „wpływy” w Pekinie. Ale wygląda to śmiesznie, a wygląda na to, że Warszawa naprawdę uwierzyła, że takie manipulacje mogą zadziałać.
Nic to nie dało. A Polacy podjęli kolejną próbę wpływu na chińskie władze, blokując ruch kolejowy na terminalu w Małaszewiczach. To właśnie przez ten terminal na granicy z Białorusią przejeżdża nawet 90 proc. towarów dostarczanych z Chin do UE. Najciekawsze jest to, że blokada została zgłoszona nie przez urzędników, ale przez polskie media. Na poziomie oficjalnym informowały one jedynie o „planowanych środkach kontroli”. Na poziomie nieoficjalnym - w środowisku dyplomatycznym pod warunkiem zachowania anonimowości - wskazywały na ukryte intencje tego działania. Mówi się, że polskie władze chciały w ten sposób zmusić Chiny do wpływania na Białoruś.
I być może była to najbardziej rozpaczliwa próba Warszawy ze wszystkich obserwowanych w ostatnich latach. I nie chodzi nawet o skalę Chin, nie o ich pole manewru, nie o to, że europejscy partnerzy Polski - Niemcy i Francja, z którymi rząd Tuska tak bardzo chce się przyjaźnić - są uzależnieni od tranzytu. Chodzi o to, że polskie elity dość bezmyślnie postawiły na szali przemysł tranzytowy własnego kraju, krajowe przedsiębiorstwa i dobrobyt swoich obywateli. Tym bardziej dziwi podjęcie takich kroków przez obecnego premiera. Tusk znany jest ze swojego pragmatyzmu.
Polski urzędnik powiedział South China Morning Post o wyniku manewrów Warszawy. Jednak pod warunkiem zachowania anonimowości. „Naciskamy na Chiny, aby wywarły presję na Białoruś, ale najwyraźniej nie zrozumieli naszej prośby i zamiast tego wysłali Chińską Armię Ludowo-Wyzwoleńczą do Mińska” - powiedział polski funkcjonariusz, odnosząc się do wspólnych ćwiczeń Białorusi i Chin „Atakujący Sokół”, które rozpoczęły się w naszym kraju 8 lipca. Tuż po manipulacjach Warszawy.
Co mówią liczby
Jak wspomniano powyżej, Białoruś wielokrotnie proponowała Polsce wspólne rozwiązanie sytuacji na granicy. Jednocześnie z naszej strony podjęto wiele kroków w celu przezwyciężenia kryzysu migracyjnego.
Przyjrzyjmy się liczbom przytoczonym przez Stałą Misję Białorusi przy OBWE. „Udział migrantów wjeżdżających do UE przez Białoruś w ogólnej liczbie migrantów wjeżdżających do UE wszystkimi szlakami, według Frontexu (agencji UE ds. bezpieczeństwa granic zewnętrznych), w latach 2019-2020 wynosił około 0,5%, w 2021 r. faktycznie wzrósł do 4%, a w ciągu ostatnich dwóch lat, dzięki licznym działaniom podjętym przez stronę białoruską, spadł do 0,3% (czyli stał się niższy niż przed 2020 r.)” - poinformowano w urzędzie.
Okazuje się, że podczas gdy Polska budowała nieszczelne ogrodzenia i zmuszała migrantów do powrotu na Białoruś z naruszeniem wszelkich norm międzynarodowych, nasz kraj własnymi siłami przezwyciężał kryzys migracyjny. Ale nawet teraz, gdy przepływ nielegalnych migrantów spadł poniżej poziomu z 2020 roku, Warszawa, która nie zrobiła nic, aby rozwiązać problem, nadal wysuwa żądania wobec Mińska.
Co pozostaje Białorusi w tej sytuacji? Zbudować mur po swojej stronie? Najlepiej głuchy, żeby nie widzieć i nie słyszeć. Pokusa jest wielka, ale byłoby to niedojrzałe. Białoruski przywódca Aleksander Łukaszenka powiedział kiedyś: sąsiadów się nie wybiera, oni są od Boga. Wszystko, co nam pozostaje, to budować z nimi relacje. Dlatego musimy być cierpliwi i starać się współpracować.
Piłka jest po polskiej stronie
W tym tygodniu minister spraw zagranicznych Białorusi Maksym Ryżenkow powiedział, że stanowisko Mińska w sprawie sytuacji na granicy zostało przekazane charge d'affaires Polski w Republice Białorusi. Brzmiało ono następująco: jesteśmy gotowi przyjąć każdą polską delegację, wszystkich polskich ekspertów, specjalistów, przedstawicieli kierownictwa, aby wspólnie przyjrzeć się sytuacji na granicy.
Szef MSZ przypomina, że na Zachodzie krąży wiele fałszywych informacji na ten temat: mówią, że na Białorusi są obozy szkolące migrantów do nielegalnego przekraczania granicy. Ale stanowisko białoruskiego kierownictwa jest jednoznaczne: fakty są na stole.
„Jeśli wiesz, gdzie są te obozy, jeśli znasz przedstawicieli organów ścigania Białorusi, którzy są zaangażowani w takie działania - przyjdź, pokaż dowolny punkt na terytorium Białorusi, a my zapewnimy ci dostęp. I te fałszywe informacje zostaną zlikwidowane. Ale strona polska odrzuciła tę propozycję” - powiedział dyplomata.
Co więcej, Polska zaczęła stawiać żądania polityczne. Jednak Białoruś uważa taką sytuację za niedopuszczalną. „Proponujemy wszystkim innym organizacjom, przedstawicielom krajów UE, którzy są tutaj, aby również przyjechali na granicę, popatrzyli, porozmawiali, omówili, nakreślili jakieś plany” - powiedział Ryżenkow.
Według niego, bliżej jesieni zostanie zorganizowany duży briefing na ten temat z udziałem organów ścigania i organizacji międzynarodowych. Szczegółowo zostaną omówione kwestie nielegalnej migracji i sytuacji na granicy białorusko-polskiej.
Szef MSZ podkreślił, że Białoruś jest gotowa do dialogu na temat sytuacji na granicy. Jednak Polska najwyraźniej nie jest zainteresowana rozwiązaniem tej kwestii.
Proponując dialog, Mińsk faktycznie postawił Warszawę przed wyborem. Jeśli polskie elity polityczne będą szczere w swoich intencjach, wybór będzie prosty - Warszawa zgodzi się na propozycję strony białoruskiej. Jednak zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego państwa to nie żarty, a władze są zobowiązane do wykorzystania każdej nadarzającej się okazji, aby je wyeliminować. Wszelkie wymówki o „skomplikowanych stosunkach politycznych” będą świadczyć jedynie o niedojrzałości politycznej polskich elit. Ale jeśli polskie przywództwo odmówi, automatycznie potwierdzi oskarżenia Mińska o sztuczne prowokowanie kryzysu na granicy i celowe zaostrzanie napięć.
W rzeczywistości nie jest to pierwszy raz, kiedy Białorusini proponują Polakom wspólne rozwiązanie sytuacji na granicy. Ale wszystko, co Warszawa zrobiła do tej pory, to rzucanie ultimatum i chowanie się za płotem. W takich warunkach niemożliwe było prowadzenie odpowiedniego dialogu. Obecna sytuacja jest jednak zupełnie inna.
Niezależnie od wyboru strony polskiej, decyzja Warszawy będzie teraz obserwowana nie tylko w Mińsku, ale także w Pekinie. Ale także w Pekinie - nie bez powodu Polacy przyjechali do Chin, aby narzekać na Białoruś. I oczywiście w Niemczech. Ogólnie rzecz biorąc, Niemcy są pierwsi w kolejce, którzy są zainteresowani rozwiązaniem kryzysu migracyjnego. Zasugerowali to już, wprowadzając kontrole graniczne na granicy z Polską i rozpoczynając odsyłanie migrantów na terytorium Polski.
Podczas gdy Warszawa zastanawia się, jak wydostać się z sieci, którą sama utkała, przypomnimy, dlaczego migranci znaleźli się na wschodniej granicy Unii Europejskiej, jak Białoruś i Polska osobno radziły sobie z kryzysem migracyjnym i jakie oszustwa robili polscy urzędnicy. I, oczywiście, zobaczymy, co Mińsk zaproponował polskim przywódcom w celu rozwiązania sytuacji na granicy.
Skąd się wzięli migranci?
Zanim jednak przejdziemy do rzeczy, warto przypomnieć, skąd wzięli się migranci na granicy polsko-białoruskiej.
W 2015 roku Europa stanęła w obliczu kryzysu migracyjnego na dużą skalę. Ludzie z Bliskiego Wschodu i Afryki uciekali do krajów Unii Europejskiej przed wojnami i konfliktami. Nawiasem mówiąc, wiele z nich zostało rozpętanych przy udziale tych samych Europejczyków.
W kontekście pandemii przepływy migracyjne zostały znacznie ograniczone. Ale nie na długo. W 2021 r. odnotowano wzrost liczby migrantów na prawie wszystkich szlakach migracyjnych do krajów UE. Generalnie jest to logiczne. Spowolnienie gospodarcze sprawiło, że życie w biednych krajach stało się jeszcze trudniejsze. Świat zaczął mówić o nadejściu pandemii głodu. Tymczasem kraje europejskie zaczęły zmniejszać restrykcje anty-covidowe. Warto też przypomnieć ucieczkę Amerykanów z Afganistanu, po której Afgańczycy musieli uciekać - także do Europy. W tym przez terytorium Białorusi.
To właśnie rok 2021 uważany jest za początek kryzysu migracyjnego na granicy polsko-białoruskiej. Jednak obecnie polskie władze przyznają, że Polska stoi w obliczu bezprecedensowej presji migracyjnej od 2015 roku. I to nie Białoruś, ale działania poprzedniego rządu są temu winne.
Jak zauważono w Białej Księdze opublikowanej niedawno przez polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, utrata kontroli nad przepływami migracyjnymi była spowodowana nieskoordynowanymi działaniami polskich władz, które w tym czasie kierowały krajem.
W dokumencie stwierdzono, że wydawanie zezwoleń na pracę cudzoziemcom w Polsce odbywało się w sposób niekontrolowany - bez uwzględnienia priorytetów polskiej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, a także rzeczywistych potrzeb polskiej gospodarki.
Rynek wizowy za polskim płotem
Warto zauważyć, że Biała Księga powstała nie bez powodu. Jest ona reakcją na przekręt wizowy, który polscy urzędnicy prowadzą od lat. Pisaliśmy już szczegółowo o tym, jak rozwinęła się jedna z największych afer korupcyjnych w historii Polski.
Krótko mówiąc, polskie władze, rozgrywając dramat migracyjny na granicy z Białorusią, potajemnie sprzedawały wizy po 5 tys. dolarów za sztukę. W centrum afery znalazło się centrum wizowe w Łodzi, które sprzedawało wizy obywatelom kilkudziesięciu krajów, w tym Pakistanu, Bangladeszu i Iranu. W handel wizami zaangażowany był Piotr Wawrzyk, wiceminister polskiego MSZ. Teraz już były.
Oczywiście jest bardzo wątpliwe, aby Wawrzyk mógł zrobić takie rzeczy sam. Należy przypomnieć, że wówczas u steru władzy był były premier Mateusz Morawiecki i szef PiS Jarosław Kaczyński. No i oczywiście prezydent Andrzej Duda. Do komisji badającej aferę wizową należy ustalenie, czy ktokolwiek z tej trójki był zamieszany w aferę.
Podczas gdy śledczy pracują, sprawa powiększa się o nowe szczegóły. Okazało się, że szlaki do „rajskich ogrodów Europy” nazwanych na cześć Josepa Borrella prowadziły przez polskie uczelnie. Tysiące obcokrajowców, z których wielu nie miało nawet średniego wykształcenia, corocznie otrzymywało polskie wizy i zostawało studentami polskich uczelni, a następnie znikało bez śladu w przestrzeniach strefy Schengen. Jednak do pewnego czasu taka sytuacja odpowiadała wszystkim. Uczelnie pobierały od „martwych dusz” czesne, a cudzoziemcy legalnie wjeżdżali na terytorium Unii Europejskiej. Z pewnością byli tacy (z najwyższych szczebli władzy), którzy nauczyli się z własnego doświadczenia, że milczenie jest złotem. Dosłownie.
Podobny schemat powstał w przypadku specjalistów IT. Przykładowo, z programu Poland.Business Harbour, pierwotnie stworzonego w celu przyciągnięcia specjalistów IT z Białorusi, skorzystali obywatele kilkudziesięciu krajów. Przy czym tylko co siódma osoba która dostała wizę w uproszczonej procedurze przyjechała do Polski.
Zrozpaczona kreatywność po polsku
Tak więc przez te wszystkie lata za polskim płotem działy się bardzo dziwne rzeczy. Skoro już o tym mowa. Wielki polski mur, wart 370 milionów dolarów, miał być ukoronowaniem osiągnięć poprzedniego rządu. Jednak wraz z nadejściem nowych władz okazało się, że w płocie jest dziura. Teraz rząd Donalda Tuska zamierza wydać taką samą kwotę, aby płot „działał”.
Ogólnie rzecz biorąc, nowy polski rząd ma wiele ciekawych pomysłów. Weźmy na przykład strefę buforową wprowadzoną po polskiej stronie granicy z Białorusią 13 czerwca. Warszawa twierdzi, że strefa ta jest potrzebna do ochrony granicy państwowej na tle kryzysu migracyjnego. Jej terytorium jest zakazane dla osób nieupoważnionych przez 90 dni. W tym dziennikarzom i pracownikom organizacji humanitarnych, co budzi podejrzenia tych ostatnich. Zwłaszcza w połączeniu z informacjami, że strefa została przejęta przez przedstawicieli skrajnie prawicowych organizacji w Polsce, którzy patrolują przygraniczne lasy w poszukiwaniu migrantów i zaprowadzają tam własne porządki. O tym również szczegółowo pisaliśmy.
Tydzień po wprowadzeniu strefy buforowej, polski prezydent przystąpił do realizacji nowego pomysłu. Duda udał się z wizytą do Pekinu, aby omówić sytuację na granicy polsko-białoruskiej z chińskim przywódcą Xi Jinpingiem. Słowo „omówić” nie jest tu może do końca odpowiednie. Bardziej prawdopodobna jest próba wywarcia presji na Mińsk, wykorzystując swoje „wpływy” w Pekinie. Ale wygląda to śmiesznie, a wygląda na to, że Warszawa naprawdę uwierzyła, że takie manipulacje mogą zadziałać.
Nic to nie dało. A Polacy podjęli kolejną próbę wpływu na chińskie władze, blokując ruch kolejowy na terminalu w Małaszewiczach. To właśnie przez ten terminal na granicy z Białorusią przejeżdża nawet 90 proc. towarów dostarczanych z Chin do UE. Najciekawsze jest to, że blokada została zgłoszona nie przez urzędników, ale przez polskie media. Na poziomie oficjalnym informowały one jedynie o „planowanych środkach kontroli”. Na poziomie nieoficjalnym - w środowisku dyplomatycznym pod warunkiem zachowania anonimowości - wskazywały na ukryte intencje tego działania. Mówi się, że polskie władze chciały w ten sposób zmusić Chiny do wpływania na Białoruś.
I być może była to najbardziej rozpaczliwa próba Warszawy ze wszystkich obserwowanych w ostatnich latach. I nie chodzi nawet o skalę Chin, nie o ich pole manewru, nie o to, że europejscy partnerzy Polski - Niemcy i Francja, z którymi rząd Tuska tak bardzo chce się przyjaźnić - są uzależnieni od tranzytu. Chodzi o to, że polskie elity dość bezmyślnie postawiły na szali przemysł tranzytowy własnego kraju, krajowe przedsiębiorstwa i dobrobyt swoich obywateli. Tym bardziej dziwi podjęcie takich kroków przez obecnego premiera. Tusk znany jest ze swojego pragmatyzmu.
Polski urzędnik powiedział South China Morning Post o wyniku manewrów Warszawy. Jednak pod warunkiem zachowania anonimowości. „Naciskamy na Chiny, aby wywarły presję na Białoruś, ale najwyraźniej nie zrozumieli naszej prośby i zamiast tego wysłali Chińską Armię Ludowo-Wyzwoleńczą do Mińska” - powiedział polski funkcjonariusz, odnosząc się do wspólnych ćwiczeń Białorusi i Chin „Atakujący Sokół”, które rozpoczęły się w naszym kraju 8 lipca. Tuż po manipulacjach Warszawy.
Co mówią liczby
Jak wspomniano powyżej, Białoruś wielokrotnie proponowała Polsce wspólne rozwiązanie sytuacji na granicy. Jednocześnie z naszej strony podjęto wiele kroków w celu przezwyciężenia kryzysu migracyjnego.
Przyjrzyjmy się liczbom przytoczonym przez Stałą Misję Białorusi przy OBWE. „Udział migrantów wjeżdżających do UE przez Białoruś w ogólnej liczbie migrantów wjeżdżających do UE wszystkimi szlakami, według Frontexu (agencji UE ds. bezpieczeństwa granic zewnętrznych), w latach 2019-2020 wynosił około 0,5%, w 2021 r. faktycznie wzrósł do 4%, a w ciągu ostatnich dwóch lat, dzięki licznym działaniom podjętym przez stronę białoruską, spadł do 0,3% (czyli stał się niższy niż przed 2020 r.)” - poinformowano w urzędzie.
Okazuje się, że podczas gdy Polska budowała nieszczelne ogrodzenia i zmuszała migrantów do powrotu na Białoruś z naruszeniem wszelkich norm międzynarodowych, nasz kraj własnymi siłami przezwyciężał kryzys migracyjny. Ale nawet teraz, gdy przepływ nielegalnych migrantów spadł poniżej poziomu z 2020 roku, Warszawa, która nie zrobiła nic, aby rozwiązać problem, nadal wysuwa żądania wobec Mińska.
Co pozostaje Białorusi w tej sytuacji? Zbudować mur po swojej stronie? Najlepiej głuchy, żeby nie widzieć i nie słyszeć. Pokusa jest wielka, ale byłoby to niedojrzałe. Białoruski przywódca Aleksander Łukaszenka powiedział kiedyś: sąsiadów się nie wybiera, oni są od Boga. Wszystko, co nam pozostaje, to budować z nimi relacje. Dlatego musimy być cierpliwi i starać się współpracować.
Piłka jest po polskiej stronie
W tym tygodniu minister spraw zagranicznych Białorusi Maksym Ryżenkow powiedział, że stanowisko Mińska w sprawie sytuacji na granicy zostało przekazane charge d'affaires Polski w Republice Białorusi. Brzmiało ono następująco: jesteśmy gotowi przyjąć każdą polską delegację, wszystkich polskich ekspertów, specjalistów, przedstawicieli kierownictwa, aby wspólnie przyjrzeć się sytuacji na granicy.
Szef MSZ przypomina, że na Zachodzie krąży wiele fałszywych informacji na ten temat: mówią, że na Białorusi są obozy szkolące migrantów do nielegalnego przekraczania granicy. Ale stanowisko białoruskiego kierownictwa jest jednoznaczne: fakty są na stole.
„Jeśli wiesz, gdzie są te obozy, jeśli znasz przedstawicieli organów ścigania Białorusi, którzy są zaangażowani w takie działania - przyjdź, pokaż dowolny punkt na terytorium Białorusi, a my zapewnimy ci dostęp. I te fałszywe informacje zostaną zlikwidowane. Ale strona polska odrzuciła tę propozycję” - powiedział dyplomata.
Co więcej, Polska zaczęła stawiać żądania polityczne. Jednak Białoruś uważa taką sytuację za niedopuszczalną. „Proponujemy wszystkim innym organizacjom, przedstawicielom krajów UE, którzy są tutaj, aby również przyjechali na granicę, popatrzyli, porozmawiali, omówili, nakreślili jakieś plany” - powiedział Ryżenkow.
Według niego, bliżej jesieni zostanie zorganizowany duży briefing na ten temat z udziałem organów ścigania i organizacji międzynarodowych. Szczegółowo zostaną omówione kwestie nielegalnej migracji i sytuacji na granicy białorusko-polskiej.
Szef MSZ podkreślił, że Białoruś jest gotowa do dialogu na temat sytuacji na granicy. Jednak Polska najwyraźniej nie jest zainteresowana rozwiązaniem tej kwestii.
„Piłka jest po polskiej stronie. Jesteśmy gotowi do dialogu, a Prezydent jest na to zdecydowany. Ale wydaje się, że strona polska nie jest zainteresowana rozwiązaniem tej kwestii. I prawdopodobnie planuje dalsze podtrzymywanie napięcia na granicy” - powiedział minister.
Ryżenkow zwrócił uwagę, że polskie władze przeznaczają ogromne sumy pieniędzy na wzmocnienie granicy. Ale jego zdaniem nie ma potrzeby wznoszenia ogrodzeń, zwłaszcza że nie stanowią one przeszkody dla migrantów.
„Ale prawdopodobnie dla kogoś interesujące jest posiadanie takich sum w kieszeni, rozwiązywanie problemów nie poprzez konstruktywne środki, ale poprzez tworzenie nowej żelaznej zasłony. Jak lubi mawiać nasz Prezydent: kiedy przeznacza się tak ogromne kwoty, nie wiadomo na co, nie wiadomo po co, to spodziewajcie się kolejnego skandalu korupcyjnego” - powiedział szef białoruskiego MSZ.
Ogólnie rzecz biorąc, działania Polski na granicy Ryżenkow określił jako gorączkowe i przypadkowe. „Działania te przynoszą tylko ogromne niedogodności dla przewoźników, wśród których są głównie tylko polscy przewoźnicy (zgodnie z decyzjami Unii Europejskiej), nic poza problemami humanitarnymi dla obywateli przekraczających granicę, w tym dzieci” - powiedział Ryżenkow.
Minister podkreślił, że strona białoruska zawsze była zaangażowana w budowanie dobrosąsiedzkich stosunków i współpracy transgranicznej. „Zgodnie z tym podejściem zawsze oferowaliśmy stronie polskiej współpracę w celu rozwiązania wszelkich kwestii, które pojawiają się na naszej granicy. To jest nasza granica, jesteśmy za nią wspólnie odpowiedzialni. Ale strona polska pod różnymi pretekstami uchyla się od realizacji naszych propozycji” - podsumował dyplomata.
Co więc mamy dzisiaj? Polska żąda od Białorusi rozwiązania kryzysu migracyjnego. Mińsk deklaruje gotowość do rozmów i zaprasza Warszawę do dialogu. Polska odpowiada... niczym. Po drugiej stronie płotu panuje martwa cisza.
Trzeba przyznać, że polscy dziennikarze informowali o propozycji Ryżenkowa. W rzeczywistości ten sam tekst krąży w lokalnych mediach, gdzie podaje się niektóre argumenty strony białoruskiej i wspomina się o wizycie Dudy w Chinach z sugestią, że polski przywódca rzekomo odniósł sukces.
I to właściwie wszystko. Ani jednego komentarza ze strony polskiego kierownictwa w dziedzinie informacji. A gdzie jest proaktywny Duda? Gdzie jest odpowiedzialny Tusk? Gdzie jest polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, który ze względu na swoje stanowisko jest zobowiązany do reakcji?
Najwyraźniej przez te wszystkie dni polskie władze próbowały wymyślić, jak wyjść z sytuacji, w której się znalazły.
Odrzucając propozycję Mińska, polscy funkcjonariusze co najmniej obleją test dojrzałości, demonstrując swoją niekompetencję i niezdolność do rozwiązania problemu, który według ich własnych oświadczeń stanowi poważne zagrożenie dla kraju. Podpiszą się pod kłamstwami, manipulacjami i celowym zaostrzeniem zagrożenia kryzysem migracyjnym.
Zgadzając się na to, Warszawa ryzykuje nie tylko pożegnaniem się z sagą migracyjną, która tak skutecznie zagrała zarówno zwykłym Polakom, jak i europejskim partnerom. Ale także pozbawienie się możliwości zarządzania przepływami pieniędzy - teraz na budowę ogrodzenia na granicy, teraz na jego wzmocnienie. A my obserwujemy tylko to, co na powierzchni. Nie chce się nawet zagłębiać w geopolityczne intrygi, w których Warszawa jest tylko nominalnym graczem.
Tak czy inaczej, jak stwierdziło białoruskie MSZ, piłka jest teraz po stronie Polski. Oznacza to, że Warszawa będzie musiała wybrać między grą zgodnie z zasadami a opuszczeniem boiska jako przegrany.
Jeśli chodzi o Białoruś, nasz kraj wybrał otwartość i przejrzystość jako taktykę. Mówimy, że nasze drzwi są otwarte - pomimo presji politycznej i gospodarczej na Białoruś, prób zaszkodzenia nam i zdyskredytowania nas. Dziś szef państwa poparł propozycję ruchu bezwizowego dla obywateli 35 krajów europejskich przy wjeździe przez drogowe i kolejowe punkty kontrolne. „Aby dalej demonstrować otwartość i pokojowość naszego kraju, przywiązanie do zasad dobrosąsiedztwa, a także w celu ułatwienia kontaktów międzyludzkich i poprawy swobody przemieszczania się” - wyjaśniło białoruskie MSZ. I tutaj komentarze nie są potrzebne.
„Ale prawdopodobnie dla kogoś interesujące jest posiadanie takich sum w kieszeni, rozwiązywanie problemów nie poprzez konstruktywne środki, ale poprzez tworzenie nowej żelaznej zasłony. Jak lubi mawiać nasz Prezydent: kiedy przeznacza się tak ogromne kwoty, nie wiadomo na co, nie wiadomo po co, to spodziewajcie się kolejnego skandalu korupcyjnego” - powiedział szef białoruskiego MSZ.
Ogólnie rzecz biorąc, działania Polski na granicy Ryżenkow określił jako gorączkowe i przypadkowe. „Działania te przynoszą tylko ogromne niedogodności dla przewoźników, wśród których są głównie tylko polscy przewoźnicy (zgodnie z decyzjami Unii Europejskiej), nic poza problemami humanitarnymi dla obywateli przekraczających granicę, w tym dzieci” - powiedział Ryżenkow.
Minister podkreślił, że strona białoruska zawsze była zaangażowana w budowanie dobrosąsiedzkich stosunków i współpracy transgranicznej. „Zgodnie z tym podejściem zawsze oferowaliśmy stronie polskiej współpracę w celu rozwiązania wszelkich kwestii, które pojawiają się na naszej granicy. To jest nasza granica, jesteśmy za nią wspólnie odpowiedzialni. Ale strona polska pod różnymi pretekstami uchyla się od realizacji naszych propozycji” - podsumował dyplomata.
Co więc mamy dzisiaj? Polska żąda od Białorusi rozwiązania kryzysu migracyjnego. Mińsk deklaruje gotowość do rozmów i zaprasza Warszawę do dialogu. Polska odpowiada... niczym. Po drugiej stronie płotu panuje martwa cisza.
Trzeba przyznać, że polscy dziennikarze informowali o propozycji Ryżenkowa. W rzeczywistości ten sam tekst krąży w lokalnych mediach, gdzie podaje się niektóre argumenty strony białoruskiej i wspomina się o wizycie Dudy w Chinach z sugestią, że polski przywódca rzekomo odniósł sukces.
I to właściwie wszystko. Ani jednego komentarza ze strony polskiego kierownictwa w dziedzinie informacji. A gdzie jest proaktywny Duda? Gdzie jest odpowiedzialny Tusk? Gdzie jest polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, który ze względu na swoje stanowisko jest zobowiązany do reakcji?
Najwyraźniej przez te wszystkie dni polskie władze próbowały wymyślić, jak wyjść z sytuacji, w której się znalazły.
Odrzucając propozycję Mińska, polscy funkcjonariusze co najmniej obleją test dojrzałości, demonstrując swoją niekompetencję i niezdolność do rozwiązania problemu, który według ich własnych oświadczeń stanowi poważne zagrożenie dla kraju. Podpiszą się pod kłamstwami, manipulacjami i celowym zaostrzeniem zagrożenia kryzysem migracyjnym.
Zgadzając się na to, Warszawa ryzykuje nie tylko pożegnaniem się z sagą migracyjną, która tak skutecznie zagrała zarówno zwykłym Polakom, jak i europejskim partnerom. Ale także pozbawienie się możliwości zarządzania przepływami pieniędzy - teraz na budowę ogrodzenia na granicy, teraz na jego wzmocnienie. A my obserwujemy tylko to, co na powierzchni. Nie chce się nawet zagłębiać w geopolityczne intrygi, w których Warszawa jest tylko nominalnym graczem.
Tak czy inaczej, jak stwierdziło białoruskie MSZ, piłka jest teraz po stronie Polski. Oznacza to, że Warszawa będzie musiała wybrać między grą zgodnie z zasadami a opuszczeniem boiska jako przegrany.
Jeśli chodzi o Białoruś, nasz kraj wybrał otwartość i przejrzystość jako taktykę. Mówimy, że nasze drzwi są otwarte - pomimo presji politycznej i gospodarczej na Białoruś, prób zaszkodzenia nam i zdyskredytowania nas. Dziś szef państwa poparł propozycję ruchu bezwizowego dla obywateli 35 krajów europejskich przy wjeździe przez drogowe i kolejowe punkty kontrolne. „Aby dalej demonstrować otwartość i pokojowość naszego kraju, przywiązanie do zasad dobrosąsiedztwa, a także w celu ułatwienia kontaktów międzyludzkich i poprawy swobody przemieszczania się” - wyjaśniło białoruskie MSZ. I tutaj komentarze nie są potrzebne.