Projekty
Government Bodies
Flag Poniedziałek, 16 Września 2024
Wszystkie wiadomości
Wszystkie wiadomości
Społeczeństwo
25 Sierpnia 2024, 15:00

„Żyliśmy w świecie bezbożności”. Historia odnoszącego sukcesy inżyniera, który w wieku 49 lat został kapłanem 

Jak obrócić swoje życie o 180 stopni i nigdy tego nie pożałować? Odpowiedź na to pytanie zna Oleg Legan - prawosławny kapłan z agromiasteczka Iża w powiecie wilejskim. Ponad 10 lat temu absolwent Wydziału budownictwa drogowego Białoruskiego Narodowego Uniwersytetu Technicznego, odnoszący sukcesy inżynier w jednej z organizacji drogowo-mostowych, radykalnie zmienił swoje życie i losy całej rodziny.

Chodziliśmy do cerkwi jak do pracy

- Pochodzę z epoki, kiedy lody kosztowały 28 kopiejek, a wygląd naszych miast i wsi był skromny i niepretensjonalny. Ale najsmutniejsze jest to, że żyliśmy w świecie bezbożności. Nikt nas nie oświecał, nie mówił o Bogu. Nawet w Mińsku w latach mojego dzieciństwa były tylko dwie działające świątynie - wspomina Oleg Legan, proboszcz cerkwi św. Józefa Oblubieńca NMP. - Ludzie zwrócili się twarzą do Boga. Proces ten potoczył się coraz bardziej, gdy powstał Egzarchat Białoruski.

Ten czas stał się punktem zwrotnym w losie pary Legan – Oleg i jego żona Larisa, absolwentka szkoły muzycznej, pobrali się. Zaczęli chodzić do świątyni, jeździć po świętych miejscach, śpiewać w chórze w cerkwi Przemienienia Pańskiego w Nasiłowo, która znajduje się w powiecie mołodeckim. I nie jest to zaskakujące: obaj byli obdarzeni dobrymi zdolnościami wokalnymi. Oleg nawet jako student śpiewał w chórze, który koncertował po całym kraju.

- Chodziliśmy do cerkwi jak do pracy. Służby były pomijane tylko z powodu choroby. Pewnego pięknego dnia, ponad 10 lat temu, miałem nieodparte pragnienie zostania kapłanem! I czułem, że to spełnię. W końcu, kiedy naprawdę, szczerze czegoś chcesz, Pan nie pozostawi cię bez uwagi - jest przekonany kapłan.

W tym czasie Oleg Aleksandrowicz pracował jako inżynier ds. nadzoru technicznego nad jakością prac w budownictwie drogowo-mostowym. Miejscem pracy była jedna z firm, której obszar odpowiedzialności to powiaty miadzielski, wołożyński i wilejski. Potem wszystko rozwiązało się samo. Znajomy kapłan z Eparchii Brzeskiej poradził zwrócić się do kancelarii ich eparchialnego zarządu. Tam w wielu wiejskich parafiach potrzebowali kapłanów.

- Przyjechałem do Brześcia, porozmawiałem z biskupem, który pod koniec rozmowy spojrzał mi w oczy i po prostu powiedział: "Zwalniaj się!". 

Od tej podróży do Brześcia do święceń kapłańskich minęły tylko trzy tygodnie. W wieku 49 lat Oleg Legan otrzymał parafię powiatu kobryńskiego. Wspomina, że rozpoczął służbę dosłownie od zera. W dniu przyjazdu nawet nie wiedział, gdzie będzie nocować. Przygarnęli dobrzy ludzie. Początkowo mieszkał sam, a sześć miesięcy później, kiedy się osiedlił, zabrał żonę z córkami.

- Matuszka z radością, wielką satysfakcją i największym duchowym podnoszeniem spotkała się z moją nominacją. Córki również pozytywnie przyjęły zmiany w rodzinie i przeprowadzkę na miejsce nowej służby. Idą przez życie z ojcowskim błogosławieństwem - opowiada.

Obie córki naszego bohatera spełniły się w zawodach. Jedna ukończyła Uniwersytet Lingwistyczny, druga jest absolwentką Uniwersytetu Medycznego, pracuje jako lekarz. Każda ma swoją rodzinę. Ojciec Oleg często wspomina syna, którego śmierć stała się dla niego prawdziwym sprawdzianem ducha.

- Odszedł na Zwiastowanie. To było jak próba Pana - jak niezawodnie stoję na polu chrześcijańskim - mówi rozmówca. - Bóg chciał mnie, który postanowił radykalnie zmienić życie, ponownie sprawdzić.

"W świątyni coraz rzadziej widzę dzieci i ich rodziców"

Na pierwszym miejscu kapłańskiej służby ojciec Oleg i jego rodzina żyli pięć lat. Równolegle ze służbą kapłan studiował w Mińskiej seminarii duchowej. Dziś, 11 lat później, kapłanowi Olegowi Leganowi powierzono trzy prawosławne świątynie na Wilejszczyźnie: w dwóch agromiasteczkach - Iży i Lycewiczach, a także w wiosce Spiagło. Byliśmy w dwóch z tych świątyń.

Pierwsza - drewniana cerkiew św. Józefa Oblubieńca NMP w Iży - zachwyciła unikalnym stylem architektonicznym, nowymi dzwonami ze złotym brzękiem i rzadkimi ikonami.

- Ta ikona Matki Bożej jest wyjątkowa. Prezent od Mikołaja II, który przeżył wrak pociągu, którym podróżowała rodzina carska. Na znak Bożego Miłosierdzia został złożony taki dar kilkudziesięciu cerkwiom – mówi proboszcz i wyjaśnia: - Obecna świątynia w tym roku ma już 95 lat. To prawda, że kiedyś na jej miejscu była inna, która otrzymała tę ikonę.

Swoim opowiadaniem kapłan powrócił do czasów dawnych. Okazuje się, że cerkiew św. Józefa Oblubieńca NMP spotkał los większości świątyń ziemi białoruskiej. Odbywały się tu nabożeństwa w czasie i po wojnie. W latach antyreligijnej kampanii Chruszczowa, kiedy wiele katedr zostało obrabowanych i spalonych, tej udało się to przeżyć. To prawda, że tu był magazyn kołchozowy, a następnie - muzeum krajoznawcze, w którym obok ikon wisiały wypchane dzikie zwierzęta.

W 1991 roku z przybyciem kapłana Olega Stoliara przy cerkwi rozpoczęło się nowe życie. On, podobnie jak nasz bohater, otrzymał jednocześnie kilka świątyń, w których zaczął służyć.

– Dziś to ja pełnię w nich funkcję proboszcza. Poza tym jestem także kapłanem kościoła św. Anny w Łycewiczach - mówi kapłan i zaprasza nas do tego agromiasteczka, aby pokazać cerkiew św. Anny.

Po przejechaniu kilkunastu kilometrów zatrzymujemy się przy małej cerkiewce, która została zbudowana w 2012 roku przy wsparciu finansowym diaspory ormiańskiej mieszkającej w miejscowości uzdrowiskowej Narocz.

- Gdyby nie było świątyni, miejscowi, wśród których większość to ludzie w podeszłym wieku, musieliby chodzić, aby modlić się, do służby do Spiagło lub Iży. Dzięki mecenasom wieśniacy mają cerkiew, choć małą, ale w bliskiej odległości - mówi rozmówca.

Zapytany, czy ma wielu parafian w trzech wioskach, ojciec Oleg odpowiedział z uśmiechem, że to jest populacja jednego budynku mieszkalnego w Mińsku.

- Powiem tak: 90% osób uczestniczących w nabożeństwie to głównie miejscowi emeryci i mieszkańcy Mińska, którzy kupili tu mieszkanie. Praktycznie nie ma małych dzieci, nie widzę ich młodych rodziców - mówi kapłan i wyjaśnia powód: - Z jednej strony, w latach 90., kiedy dorośli nawrócili się na wiarę, straciliśmy duchowe wychowanie dzieci, zwłaszcza tych urodzonych przed 2000 rokiem. Oni sami tam nie idą i nie prowadzą swoich synów i córek. Jeśli dziecku nie opowiedzieć, co oznacza cerkiew, ono samo nie otworzy do niej drzwi. W rzeczywistości każda wizyta dziecka w świątyni staje się dla niego ważnym wydarzeniem, które pozostaje na zawsze w jego pamięci. Z pewnością będzie to miało pozytywny wpływ na całe jego przyszłe życie.

Opowiadając o miejscowych parafianach, kapłan podaje jedną ważną cechę agromiasteczka Lycewicze: wielu jego mieszkańców adoptowało lub objęło opiekę nad sierotami.

- Mieszkają tu naprawdę wyjątkowi ludzie. Prawie połowa uczniów lokalnej szkoły to dzieci, które kiedyś zostały porzucone przez ich rodzime matki i tatusiów. W niektórych rodzinach wychowuje się po dwa lub trzy takich dzieciaków - mówi kapłan.

Parafia w Spiagło jest najmniejsza. Cerkiew, choć piękna, po gruntownym remoncie, ale mieszkańców pozostało nie więcej niż tuzin.

- To właśnie Spiagło w latach 60-tych było centrum wspólnoty, która łączyła parafie powiatów wilejskiego i miadzielskiego. Do cerkwi Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny przybywało do półtora tysiąca osób na nabożeństwo Wielkanocne! Dziś służbę prowadzę tylko w okresie letnim, tylko raz w miesiącu - zaznacza. - Na nabożeństwo w tej starożytnej świątyni zbierają się wierni z Lycewiczów i ci, którzy przyjechali na lato z miasta. Świątynia żyje. Musi działać dla ludzi.

"Ważne jest, aby pozostać przykładem dla swoich parafian"

Nasz rozmówca jest przekonany, że Kościół Prawosławny na ziemi białoruskiej będzie zawsze, a siła społeczeństwa - w silnej rodzinie, która wymaga dużo pracy zarówno ze strony żony, jak i męża.

- Rodzina to dobry początek. Wielu uważa, że głównym zmartwieniem mężczyzn jest przyniesienie pieniędzy rodzinie, zapewnienie jej finansowo, a szkoła, nauka i inne kwestie to sprawa matki i wychowawców. Myślenie w ten sposób jest złe. Osobiste zaangażowanie i błogosławieństwo ojca jest bardzo ważne zarówno dla dziewcząt, jak i chłopców. Jeśli wszystko jest pod nadzorem, wtedy dzieci będą w porządku - jest pewien ojciec Oleg. - Dziecko powinno być kochane nie po urodzeniu, ale kiedy jest jeszcze w łonie matki.

Według kapłana, szczególną rolę w życiu córki odgrywa autorytet ojca. Pomimo tego, że zajmować się dziewczynami w rodzinie powinna matka, ponieważ jest bliższa im pod względem duchowym i szczególnych strun duszy, ale kiedy wymagana jest korekta zachowania, ojciec powinien powiedzieć swoje słowo. Oleg Aleksandrowicz jest właśnie z takich troskliwych rodziców. Kiedy jego córka uczęszczała do gimnazjum z nauczaniem w języku angielskim  i musiała zdać egzamin, siadał z nią do podręczników i pomagał uczyć się języka Jacka Londona i Arthura Conana Doyle'a. W rezultacie z powodzeniem zakwalifikowała się na studia, a miesiąc później wzięła nawet udział w  olimpiadzie.

- Dla mnie osobiście bardzo ważne jest, aby pozostać przykładem dla moich parafian. Aby ludzie widzieli, że ich kapłan nie jest stracony ani dla Boga, ani dla nich. I to nie jest łatwe - mówi na koniec ojciec Oleg. - Nigdy nie myślałem o swoim szczęściu, ale prawdopodobnie powiem słowami Metropolity Filareta: "Moja ojczyzna jest tam, gdzie służę". I dodam do nich: moje szczęście jest tam, gdzie służę i żyję - wśród ludzi, którym niosę Słowo Boże".

Tamara MARKINA,
foto - Witalij PIWOWARCZYK,
gazeta "7 dni".
Świeże wiadomości z Białorusi