Kiedy Armia Czerwona zbliżała się do Kołdyczewa, Niemcy, chcąc ukryć ślady swoich zbrodni, postanowili zniszczyć obóz. Co zrobili, aby to osiągnąć? Opowiadamy w projekcie "Kroniki" BELTA.
- Trzeba było ostatecznie zniszczyć ślady swoich zbrodni i uciekać. Dlatego komendant obozu rozkazał rozstrzelać dwa tysiące ostatnich więźniów. Zostało to wykonane niedaleko obozu w specjalnym, w kształcie litery T, rowie. Wszystko to zostało później odkopane i udokumentowane przez komisję do spraw badania zbrodni faszystowskich - opowiedział docent, doktor nauk historycznych Siergiej Aleksandrowicz. - Około 300 więźniów pozostawiono przy życiu - potrzebni byli do rozładowywania i ładowania dokumentacji, cennych przedmiotów, a także do prowadzenia zaprzęgów konnych. Zostali oni ewakuowani z faszystami do Niemiec, a ich dalsze losy, w większości przypadków, są nieznane.
- W tej masowej akcji Kalko brał bezpośredni udział - wyjaśnił dyrektor Naukowo-Praktycznego Centrum Problemów Wzmacniania Praworządności i Porządku Publicznego Prokuratury Generalnej Białorusi, Igor Moroz. - To znaczy, że z własnej służbowej broni, pistoletu Walther, bezpośrednio przeprowadzał egzekucje. Tego człowieka nie można nazwać inaczej jak katem.
W listopadzie 1944 roku odkryto kilka dziesiątek zbiorowych mogił w pobliżu obozu koncentracyjnego Kołdyczewo: w uroczysku Arabowszczyzna pochowano 5140 osób, w uroczysku Pogorzelec (Łozy) zabito 15 tysięcy osób.
Nadzwyczajna komisja zajmująca się badaniem zbrodni nazistowskich ustaliła: dorośli zginęli od ran postrzałowych, dzieci - od uduszenia, były wrzucane do grobu żywe. Kobiety były bez odzieży, mężczyźni - w bieliźnie. Rzeczy zabitych strażnicy obozu wymieniali na samogon.
Przygotowane na podstawie wideo BELTA, zdjęcia strony „Album wojskowy”.