Jeszcze siedem lat temu Anna Poborcewa była uważana za typową mieszkakę miasta, która w wiosce nie była i nigdy nie widziała krów z kozami w pobliżu. To prawda, że po urodzeniu synów zdecydowanie zmieniła swoje życie: opuściła prestiżową pracę i przeniosła się do wioski otoczonej lasem. Dziś Anna jest znanym producentem sera, tworzy ekskluzywny produkt według autorskich receptur. Dowiedziieliśmy się od niej, jak szybko udało się zorganizować wiejskie życie, zakładając ogromne stado kóz, i czy kiedykolwiek planuje wrócić do stołecznego zgiełku.
"Alergia doprowadziła do wioski!"
Samochodem od stolicy do wsi Kazielszczyzna w powiecie mińskim jest mniej niż 30 kilometrów. Wydaje się, że jesteśmy tylko pół godziny jazdy od tętniącej życiem metropolii, a od malowniczych widoków zapiera dech w piersiach - jednak jesień potrafi pomalować przyrodę różnymi kolorami. Teren tu jest pagórkowaty, dlatego wspinając się na małe wzgórze, zobaczyliśmy przed sobą wioskę otoczoną purpurowymi liśćmi.
Po lewej stronie drogi zauważamy duże pastwisko, na którym kilkadziesiąt kóz szczypie pożółkłą trawę. Najwyraźniej dotarliśmy pod właściwy adres! Potwierdzają nasze przypuszczenia trzech wesołych chłopców, którzy wybiegli zza drewnianej stodoły, pędząc na spotkanie z nami. Za nimi spieszy się powitać gości i sama bohaterka - właścicielka gospodarstwa rolno-hodowlanego "Czerwona Koza" Anna Poborcewa. Jasnowłosa, szczupła, uśmiechnięta... Trudno sobie nawet wyobrazić, jak taka, na pierwszy rzut oka, delikatna kobieta prowadzi ogromne gospodarstwo, produkuje wyjątkowe sery, a także wychowuje synów i dba o porządek w domu.
- Moim głównym motywem przeprowadzki z miasta do wioski było zdrowie moich synów. Urodzili się jeden po drugim i wszyscy cierpieli na alergię, w szczególności na nabiał - wspomina Anna, od czego zaczęła się jej wielka sprawa. - Dowiedzieliśmy się, że mleko kozie jest łatwiejsze do przyswojenia, strawienia i nie powoduje reakcji alergicznych, ponieważ pod względem składu białkowego jest najbliżej mleka matki.
Rozmówczyni przyznaje, że przed przeprowadzką uważała się wyłącznie za mieszkankę miasta. Poza tym nigdy nie miała krewnych w wiosce. Dlatego Anna nigdy nie widziała krów ani kóz w pobliżu. Ale, jak to się mówi, jeśli tylko będzie chęć, wszystkiego można się nauczyć.
- Można powiedzieć, że alergia doprowadziła do wioski! Decyzja o przeprowadzce z dziećmi za miasto i zakupie kóz została podjęta w ciągu zaledwie tygodnia. Od razu kupiliśmy pięć kózek i kozła. Wyobraźcie sobie, że w tym momencie nic o nich nie wiedziałam. Kiedy poprosiłam właścicielkę, która sprzedawała nam kozy, żeby nauczyła mnie ich doić, była w szoku, jakby mówiąc, komu to sprzedaję zwierzęta? - wspomina Anna z uśmiechem. - Tak krok po kroku wszystko rozumiałam: dużo czytałam na forach w Internecie, studiowałam książki o hodowli zwierząt, przy okazji zwracałam się o pomoc do weterynarzy. Jednym słowem, kiedy pojawiło się pytanie, natychmiast szukałam sposobu na jego rozwiązanie.
"Zmieniono obcasy na gumowe buty"
Po 7 latach życia na wsi Anna Poborcewa ma już około 70 zwierząt, z których 50 to stado mleczne. Wszystkie, jakby je ktoś specjalnie wybierał - zadbane i tak czułe, że nawet z nieznanymi dziennikarzami szybko nawiązują kontakt.
- Nie dostałam ziemi na pastwisko od razu, musiałam trochę popracować nad dokumentami. Ważne jest, aby działka była jak najbliżej domu, a na hektary w powiecie mińskim popyt, jak wiecie, jest bardzo duży. Ale mam szczęście! - mówi. - Napisałam dobry biznesplan i obroniłam go w powiatowym komitecie wykonawczym. Poza tym jestem także mamą wielodzietną, która marzyła o pożytecznym biznesie. A nasze państwo zawsze idzie w kierunku pracujących Białorusinów.
Na działce o powierzchni 17 hektarów trzeba było ciężko popracować: wraz z dziećmi własnoręcznie wycinano pędy, przekopywano i uprawiano ziemię. Dopiero potem na działce pojawiła się stodoła z zagrodą dla kóz i sprzętem udojowym.
- Dojenie dwa razy dziennie: rano i wieczorem. Dziennie uzyskuje się średnio 50-60 litrów mleka. To prawda, że oprócz tego jest jeszcze wiele zmartwień, ponieważ zwierzęta muszą być dobrze karmione. Siano zbieramy sami, a brakującą część kupuję. Rocznie potrzeba co najmniej 18-20 ton i to wysokiej jakości, aby zwrot był odpowiedni. Nie bez powodu w rolnictwie mówią, że mleko krowy jest na języku. To samo dotyczy kozy. Koniecznie dbam o to, aby zwierzęta miały wystarczającą ilość wody przez cały dzień, a także soli – podkreśla Anna. - W okresie wiosenno-jesiennym, gdy tylko opadnie rosa, moje kozy są na wolnym wypasie. Rano wyszły, o zmroku wróciły. Na 17 hektarach z pewnością mają gdzie wędrować.
Teraz Anna wie dosłownie wszystko o swoich podopiecznych: jaka dieta jest lepsza, jak utrzymać ich zdrowie. Nie tylko nauczyła się robić pedicure, ale nawet przyjmuje poród u kóz.
- W grudniu i styczniu czekam na kolejne powiększenie. W rzeczywistości proces jest absolutnie prosty i często moja pomoc nie jest wymagana, rodzą samodzielnie. Najważniejsze jest, aby wyposażyć dla nich miejsce i być blisko na wypadek nieprzewidzianej sytuacji – wyjaśnia rozmówczyni i dodaje, że bardzo szybko przyzwyczaiła się do życia na wsi. - Dosłownie od razu się dostosowałam, chociaż przed urłopami macierzyńskimi zajmowałam stanowisko kierownicze w organizacji budowlanej. Codziennie na obciasach i w garniturze, ale zanim pojawiły się kozy, miałam już troje dzieci. Dlatego wiedziałam, czym są trampki i wygodne ubrania. Okazuje się więc, że zmieniłam obcasy na gumowe buty.
Nawiasem mówiąc, dzieci zaprzyjaźniły się ze zwierzętami jeszcze szybciej niż dorośli: wszystkie kozy natychmiast stały się "wygładzane" i "kochane". Teraz Prochor, Misza i Gawriła są najważniejszymi pomocnikami mamy. Ponadto udaje im się połączyć opiekę nad zwierzętami z nauką w szkole, zajęciami w kółkach. Wcześniej dzieci uczęszczały do gimnazjum zasławskiego, od tego roku mama postanowiła przenieść je do stołecznej szkoły. Codziennie odwozi na lekcje i zajęcia w kółkach i zabiera z powrotem. Albo rodzina zostaje z noclegiem w mieszkaniu w Mińsku.
- Prosza ma teraz jedenaście lat, Miszka ma dziesięć lat, a Gawriusza - osiem, ale mimo tak młodego wieku siły i pomysłowości mają może więcej moich. Chlopaki mają czym się zająć i, jak sądzę, stali się znacznie bardziej odpowiedzialni. Sami zarządzają gospodarstwem: sprzątają stodołę z obornika, karmią i poją kozy, układają bele siana... Tylko nasz najmłodszy jest przezabawny: przekręci jabłka kozie na rogi i wypuści ją. Ona biegnie, a stado za nią próbuje zabrać te jabłka. Widok, powiem wam, jest humorystyczny - śmieje się mama wielodzietna.
"Zapotrzebowanie na smaczne produkty z przedrostkiem "eco" jest dziś duże"
Wraz ze wzrostem liczby zwierząt, kiedy mleka stało się wielokrotnie więcej, Anna pomyślała o procesie produkcji sera. Podstawą stada jest koza rasy czeska krótkowłosa, która nie ma charakterystycznego koziego zapachu. Całe mleko jest smaczne, kremowe, czasem nawet mylone z mlekiem krowim. Nawiasem mówiąc, próbowała wieśniaczka mieć także krowy, kupiła dwie krowy na raz. Ale z nimi okazało się znacznie trudniejsze niż z parzystokopytnymi mniejszymi.
Zapisała się na seminarium na temat produkcji sera u doświadczonego nauczyciela i technologa z Rosji. Mówi, że wystarczyło pięć lekcji, aby nauczyć się wszystkiego, czego potrzebowała, nauczyła się też pewnych niuansów podczas gotowania. Kobieta od razu musiała zapoznać się z zakwasami, enzymami i kupić specjalny sprzęt. Pamięta, jak zaczęła we własnej kuchni od gotowania adygejskiego sera klinkowego, który może ugotować każda gospodyni domowa. Teraz ma w swoim arsenale ponad dziesięć unikalnych przepisów. W sprzedaży produktów pomaga mama Anny, która handluje na jednym z targowisk rolniczych w stolicy.
- Teraz podstawą są młode, tak zwane szybkie sery, które dojrzewają przez około cztery dni po ugotowaniu. Zapotrzebowanie na tak delikatne, smaczne produkty z przedrostkiem "eco" jest bardzo duże. Robię je z kozieradką, kminkiem, ziołami prowansalskimi, żurawiną i innymi naturalnymi dodatkami. Nie mniej popularny jest ser halloumi do smażenia na oliwie lub grillu. Jak dla mnie, jest to bardzo szczególny produkt, być może jeden z moich ulubionych – zauważa mistrzyni i wymienia różne rodzaje produktów: – Belper-Knolle to kolorowe sery – kulki w papryce, czarnym pieprzu, kminku i innych przyprawach. Kurt - solone kulki - można przechowywać dosłownie przez lata. Robię też mozzarellę, chechillę, suluguni, camembert i wiele, wiele innych.
Anna Poborcewa uważa ser Saint-Maur-de-Touraine za ekskluzywny o cylindrycznym kształcie i pokryty delikatną, puszystą skórką z pleśni i popiołu z drzew owocowych. Produkt wyróżnia się słonawym smakiem z lekką kwaskowatością.
Rozmówczyni przyznaje, że w swojej pracy zawsze znajduje czas i miejsce na eksperymenty: robi i próbuje czegoś nowego, i jeśli ser wychodzi, to na pewno trafi do sprzedaży. Plany mistrzyni sera są ogromne. Chciałaby zwiększyć liczbę punktów sprzedaży swoich produktów w formacie sklepów ze zdrową żywnością, ponieważ cieszy się ona bardzo dużym popytem.
- W stronę miasta już nie patrzę. Jeśli wcześniej nie mogłam sobie nawet wyobrazić życia na wsi, teraz wręcz przeciwnie, nie wiem, co bym robiła w hałaśliwym Mińsku. Planuję spróbować swoich sił w uprawie roślin, na przykład w uprawie zboża. Wiosną zajmę się pszczelarstwem, mam też pasiekę z ulami. A także - będę hodować owce - uśmiecha się Anna Poborcewa i kiwa głową w stronę synów. - Mam pomocników, z nimi i dla nich każde zadanie można wykonać!
Projekt powstał ze środków celowej zbiórki na produkcję kontentu krajowego.
Marina WAŁACH,
zdjęcia - Tatiana MATUSIEWICZ
gazeta "7 dni".
"Alergia doprowadziła do wioski!"
Samochodem od stolicy do wsi Kazielszczyzna w powiecie mińskim jest mniej niż 30 kilometrów. Wydaje się, że jesteśmy tylko pół godziny jazdy od tętniącej życiem metropolii, a od malowniczych widoków zapiera dech w piersiach - jednak jesień potrafi pomalować przyrodę różnymi kolorami. Teren tu jest pagórkowaty, dlatego wspinając się na małe wzgórze, zobaczyliśmy przed sobą wioskę otoczoną purpurowymi liśćmi.
Po lewej stronie drogi zauważamy duże pastwisko, na którym kilkadziesiąt kóz szczypie pożółkłą trawę. Najwyraźniej dotarliśmy pod właściwy adres! Potwierdzają nasze przypuszczenia trzech wesołych chłopców, którzy wybiegli zza drewnianej stodoły, pędząc na spotkanie z nami. Za nimi spieszy się powitać gości i sama bohaterka - właścicielka gospodarstwa rolno-hodowlanego "Czerwona Koza" Anna Poborcewa. Jasnowłosa, szczupła, uśmiechnięta... Trudno sobie nawet wyobrazić, jak taka, na pierwszy rzut oka, delikatna kobieta prowadzi ogromne gospodarstwo, produkuje wyjątkowe sery, a także wychowuje synów i dba o porządek w domu.
- Moim głównym motywem przeprowadzki z miasta do wioski było zdrowie moich synów. Urodzili się jeden po drugim i wszyscy cierpieli na alergię, w szczególności na nabiał - wspomina Anna, od czego zaczęła się jej wielka sprawa. - Dowiedzieliśmy się, że mleko kozie jest łatwiejsze do przyswojenia, strawienia i nie powoduje reakcji alergicznych, ponieważ pod względem składu białkowego jest najbliżej mleka matki.
Rozmówczyni przyznaje, że przed przeprowadzką uważała się wyłącznie za mieszkankę miasta. Poza tym nigdy nie miała krewnych w wiosce. Dlatego Anna nigdy nie widziała krów ani kóz w pobliżu. Ale, jak to się mówi, jeśli tylko będzie chęć, wszystkiego można się nauczyć.
- Można powiedzieć, że alergia doprowadziła do wioski! Decyzja o przeprowadzce z dziećmi za miasto i zakupie kóz została podjęta w ciągu zaledwie tygodnia. Od razu kupiliśmy pięć kózek i kozła. Wyobraźcie sobie, że w tym momencie nic o nich nie wiedziałam. Kiedy poprosiłam właścicielkę, która sprzedawała nam kozy, żeby nauczyła mnie ich doić, była w szoku, jakby mówiąc, komu to sprzedaję zwierzęta? - wspomina Anna z uśmiechem. - Tak krok po kroku wszystko rozumiałam: dużo czytałam na forach w Internecie, studiowałam książki o hodowli zwierząt, przy okazji zwracałam się o pomoc do weterynarzy. Jednym słowem, kiedy pojawiło się pytanie, natychmiast szukałam sposobu na jego rozwiązanie.
"Zmieniono obcasy na gumowe buty"
Po 7 latach życia na wsi Anna Poborcewa ma już około 70 zwierząt, z których 50 to stado mleczne. Wszystkie, jakby je ktoś specjalnie wybierał - zadbane i tak czułe, że nawet z nieznanymi dziennikarzami szybko nawiązują kontakt.
- Nie dostałam ziemi na pastwisko od razu, musiałam trochę popracować nad dokumentami. Ważne jest, aby działka była jak najbliżej domu, a na hektary w powiecie mińskim popyt, jak wiecie, jest bardzo duży. Ale mam szczęście! - mówi. - Napisałam dobry biznesplan i obroniłam go w powiatowym komitecie wykonawczym. Poza tym jestem także mamą wielodzietną, która marzyła o pożytecznym biznesie. A nasze państwo zawsze idzie w kierunku pracujących Białorusinów.
Na działce o powierzchni 17 hektarów trzeba było ciężko popracować: wraz z dziećmi własnoręcznie wycinano pędy, przekopywano i uprawiano ziemię. Dopiero potem na działce pojawiła się stodoła z zagrodą dla kóz i sprzętem udojowym.
- Dojenie dwa razy dziennie: rano i wieczorem. Dziennie uzyskuje się średnio 50-60 litrów mleka. To prawda, że oprócz tego jest jeszcze wiele zmartwień, ponieważ zwierzęta muszą być dobrze karmione. Siano zbieramy sami, a brakującą część kupuję. Rocznie potrzeba co najmniej 18-20 ton i to wysokiej jakości, aby zwrot był odpowiedni. Nie bez powodu w rolnictwie mówią, że mleko krowy jest na języku. To samo dotyczy kozy. Koniecznie dbam o to, aby zwierzęta miały wystarczającą ilość wody przez cały dzień, a także soli – podkreśla Anna. - W okresie wiosenno-jesiennym, gdy tylko opadnie rosa, moje kozy są na wolnym wypasie. Rano wyszły, o zmroku wróciły. Na 17 hektarach z pewnością mają gdzie wędrować.
Teraz Anna wie dosłownie wszystko o swoich podopiecznych: jaka dieta jest lepsza, jak utrzymać ich zdrowie. Nie tylko nauczyła się robić pedicure, ale nawet przyjmuje poród u kóz.
Nawiasem mówiąc, dzieci zaprzyjaźniły się ze zwierzętami jeszcze szybciej niż dorośli: wszystkie kozy natychmiast stały się "wygładzane" i "kochane". Teraz Prochor, Misza i Gawriła są najważniejszymi pomocnikami mamy. Ponadto udaje im się połączyć opiekę nad zwierzętami z nauką w szkole, zajęciami w kółkach. Wcześniej dzieci uczęszczały do gimnazjum zasławskiego, od tego roku mama postanowiła przenieść je do stołecznej szkoły. Codziennie odwozi na lekcje i zajęcia w kółkach i zabiera z powrotem. Albo rodzina zostaje z noclegiem w mieszkaniu w Mińsku.
- Prosza ma teraz jedenaście lat, Miszka ma dziesięć lat, a Gawriusza - osiem, ale mimo tak młodego wieku siły i pomysłowości mają może więcej moich. Chlopaki mają czym się zająć i, jak sądzę, stali się znacznie bardziej odpowiedzialni. Sami zarządzają gospodarstwem: sprzątają stodołę z obornika, karmią i poją kozy, układają bele siana... Tylko nasz najmłodszy jest przezabawny: przekręci jabłka kozie na rogi i wypuści ją. Ona biegnie, a stado za nią próbuje zabrać te jabłka. Widok, powiem wam, jest humorystyczny - śmieje się mama wielodzietna.
"Zapotrzebowanie na smaczne produkty z przedrostkiem "eco" jest dziś duże"
Wraz ze wzrostem liczby zwierząt, kiedy mleka stało się wielokrotnie więcej, Anna pomyślała o procesie produkcji sera. Podstawą stada jest koza rasy czeska krótkowłosa, która nie ma charakterystycznego koziego zapachu. Całe mleko jest smaczne, kremowe, czasem nawet mylone z mlekiem krowim. Nawiasem mówiąc, próbowała wieśniaczka mieć także krowy, kupiła dwie krowy na raz. Ale z nimi okazało się znacznie trudniejsze niż z parzystokopytnymi mniejszymi.
Zapisała się na seminarium na temat produkcji sera u doświadczonego nauczyciela i technologa z Rosji. Mówi, że wystarczyło pięć lekcji, aby nauczyć się wszystkiego, czego potrzebowała, nauczyła się też pewnych niuansów podczas gotowania. Kobieta od razu musiała zapoznać się z zakwasami, enzymami i kupić specjalny sprzęt. Pamięta, jak zaczęła we własnej kuchni od gotowania adygejskiego sera klinkowego, który może ugotować każda gospodyni domowa. Teraz ma w swoim arsenale ponad dziesięć unikalnych przepisów. W sprzedaży produktów pomaga mama Anny, która handluje na jednym z targowisk rolniczych w stolicy.
- Teraz podstawą są młode, tak zwane szybkie sery, które dojrzewają przez około cztery dni po ugotowaniu. Zapotrzebowanie na tak delikatne, smaczne produkty z przedrostkiem "eco" jest bardzo duże. Robię je z kozieradką, kminkiem, ziołami prowansalskimi, żurawiną i innymi naturalnymi dodatkami. Nie mniej popularny jest ser halloumi do smażenia na oliwie lub grillu. Jak dla mnie, jest to bardzo szczególny produkt, być może jeden z moich ulubionych – zauważa mistrzyni i wymienia różne rodzaje produktów: – Belper-Knolle to kolorowe sery – kulki w papryce, czarnym pieprzu, kminku i innych przyprawach. Kurt - solone kulki - można przechowywać dosłownie przez lata. Robię też mozzarellę, chechillę, suluguni, camembert i wiele, wiele innych.
Anna Poborcewa uważa ser Saint-Maur-de-Touraine za ekskluzywny o cylindrycznym kształcie i pokryty delikatną, puszystą skórką z pleśni i popiołu z drzew owocowych. Produkt wyróżnia się słonawym smakiem z lekką kwaskowatością.
Rozmówczyni przyznaje, że w swojej pracy zawsze znajduje czas i miejsce na eksperymenty: robi i próbuje czegoś nowego, i jeśli ser wychodzi, to na pewno trafi do sprzedaży. Plany mistrzyni sera są ogromne. Chciałaby zwiększyć liczbę punktów sprzedaży swoich produktów w formacie sklepów ze zdrową żywnością, ponieważ cieszy się ona bardzo dużym popytem.
- W stronę miasta już nie patrzę. Jeśli wcześniej nie mogłam sobie nawet wyobrazić życia na wsi, teraz wręcz przeciwnie, nie wiem, co bym robiła w hałaśliwym Mińsku. Planuję spróbować swoich sił w uprawie roślin, na przykład w uprawie zboża. Wiosną zajmę się pszczelarstwem, mam też pasiekę z ulami. A także - będę hodować owce - uśmiecha się Anna Poborcewa i kiwa głową w stronę synów. - Mam pomocników, z nimi i dla nich każde zadanie można wykonać!
Projekt powstał ze środków celowej zbiórki na produkcję kontentu krajowego.
Marina WAŁACH,
zdjęcia - Tatiana MATUSIEWICZ
gazeta "7 dni".