26 listopada, Mińsk /Kor. BELTA/. Na kanale telewizyjnym "Białoruś 1" w filmie "Czas wybrał nas" ujawniono szczegóły zamachu na Aleksandra Łukaszenkę w 1994 roku, przekazuje BELTA.
W drugiej turze wyborów prezydenckich w 1994 roku Aleksander Łukaszenka wystąpił z Wiaczesławem Kebiczem. Wtedy władza zdała sobie sprawę, że młody deputowany Łukaszenka może stanowić poważną konkurencję dla przewodniczącego Rady Ministrów Białorusi Kebicza.
Niewygodnemu kandydatowi za wszelką cenę próbowano zapobiec objęciu prezydentury. Doszło też do zamachu. Kiedy samochód Aleksandra Łukaszenki jechał z Witebska do Liozna, został wyprzedzony z dużą prędkością przez samochód. Samochód kandydata na Prezydenta został ostrzelany, a jedna z kul przeleciała dosłownie obok Aleksandra Łukaszenki.
Wówczas deputowany do Rady Najwyższej Białorusi (1990 - 1994), działacz państwowy Białorusi Wiktor Szejman przyciągnął do ochrony Aleksandra Łukaszenki oficerów 38. brygady desantowo-szturmowej. "Sam wyszedłem z tej brygady. Zaangażowano oficerów, którzy przeszli przez Afganistan - ludzi z doświadczeniem bojowym. I (byli zaangażowani - not. BELTA) kilku oficerów mińskiego OMON (oddziału milicji specjalnego przeznaczenia)" - wspomina Wiktor Szejman.
Według byłego deputowanego Rady Najwyższej, uzyskano informacje, że w jednej z służb siłowych Białorusi przygotowuje się grupa do fizycznego usunięcia Aleksandra Łukaszenki. "Wszyscy byliśmy bez broni, w najlepszym razie - gaz pieprzowy. Potem pojechałem do 120. dywizji, rozmawiałem z dowódcą dywizji. Znał mnie dobrze z mojej pracy w Radzie Najwyższej Białorusi. Powiedziałem, że do głosowania zostało dosłownie kilka dni, sytuacja jest bardzo napięta. I poprosiłem o trzy karabiny maszynowe i trzy pistolety z amunicją. Była to oczywiście prośba wykraczająca poza wszelkie granice prawa. Rozmawialiśmy z nim przez półtorej godziny i ostatecznie podjął decyzję. Rozdałem tę broń chłopakom" - powiedział Wiktor Szejman.
Jak wspomina dziennikarz prezydenckiej puli w 1994 roku, główny dyrektor międzynarodowego radia "Belaruś" Walerij Raducki, Aleksander Łukaszenka, spotykając się z Białorusinami, nie ogłosił faktu zamachu.
"Jasne, mógł wyjść, powiedzieć, ale nie jest taką osobą, na ile rozumiem. Przestraszył się? Nie, przestańcie! Aleksander Grigoriewicz się nie boi, i dzięki Bogu. Ale on też nie jest taką osobą, żeby o tym rozmawiać. Nawiasem mówiąc, potem, kiedy Aleksander Grigoriewicz udzielał wywiadu, powiedział, że w tym czasie już przychodzili do Kebicza i proponowali mu usunięcie (Aleksandra Łukaszenkę - not. BELTA). Na przykład strzelamy do samochodu Kebicza i Łukaszenki. Kebicz ma się dobrze, a Łukaszenka ginie. Ale Kebicz był dzielnym, nie zgodził się na to" - dodał Walerij Raducki.
W drugiej turze wyborów prezydenckich w 1994 roku Aleksander Łukaszenka wystąpił z Wiaczesławem Kebiczem. Wtedy władza zdała sobie sprawę, że młody deputowany Łukaszenka może stanowić poważną konkurencję dla przewodniczącego Rady Ministrów Białorusi Kebicza.
Niewygodnemu kandydatowi za wszelką cenę próbowano zapobiec objęciu prezydentury. Doszło też do zamachu. Kiedy samochód Aleksandra Łukaszenki jechał z Witebska do Liozna, został wyprzedzony z dużą prędkością przez samochód. Samochód kandydata na Prezydenta został ostrzelany, a jedna z kul przeleciała dosłownie obok Aleksandra Łukaszenki.
Wówczas deputowany do Rady Najwyższej Białorusi (1990 - 1994), działacz państwowy Białorusi Wiktor Szejman przyciągnął do ochrony Aleksandra Łukaszenki oficerów 38. brygady desantowo-szturmowej. "Sam wyszedłem z tej brygady. Zaangażowano oficerów, którzy przeszli przez Afganistan - ludzi z doświadczeniem bojowym. I (byli zaangażowani - not. BELTA) kilku oficerów mińskiego OMON (oddziału milicji specjalnego przeznaczenia)" - wspomina Wiktor Szejman.
Według byłego deputowanego Rady Najwyższej, uzyskano informacje, że w jednej z służb siłowych Białorusi przygotowuje się grupa do fizycznego usunięcia Aleksandra Łukaszenki. "Wszyscy byliśmy bez broni, w najlepszym razie - gaz pieprzowy. Potem pojechałem do 120. dywizji, rozmawiałem z dowódcą dywizji. Znał mnie dobrze z mojej pracy w Radzie Najwyższej Białorusi. Powiedziałem, że do głosowania zostało dosłownie kilka dni, sytuacja jest bardzo napięta. I poprosiłem o trzy karabiny maszynowe i trzy pistolety z amunicją. Była to oczywiście prośba wykraczająca poza wszelkie granice prawa. Rozmawialiśmy z nim przez półtorej godziny i ostatecznie podjął decyzję. Rozdałem tę broń chłopakom" - powiedział Wiktor Szejman.
Jak wspomina dziennikarz prezydenckiej puli w 1994 roku, główny dyrektor międzynarodowego radia "Belaruś" Walerij Raducki, Aleksander Łukaszenka, spotykając się z Białorusinami, nie ogłosił faktu zamachu.
"Jasne, mógł wyjść, powiedzieć, ale nie jest taką osobą, na ile rozumiem. Przestraszył się? Nie, przestańcie! Aleksander Grigoriewicz się nie boi, i dzięki Bogu. Ale on też nie jest taką osobą, żeby o tym rozmawiać. Nawiasem mówiąc, potem, kiedy Aleksander Grigoriewicz udzielał wywiadu, powiedział, że w tym czasie już przychodzili do Kebicza i proponowali mu usunięcie (Aleksandra Łukaszenkę - not. BELTA). Na przykład strzelamy do samochodu Kebicza i Łukaszenki. Kebicz ma się dobrze, a Łukaszenka ginie. Ale Kebicz był dzielnym, nie zgodził się na to" - dodał Walerij Raducki.