Projekty
Government Bodies
Flag Piątek, 18 Października 2024
Wszystkie wiadomości
Wszystkie wiadomości
Społeczeństwo
17 Października 2024, 11:12

Eksperyment na polu prezydenckim, czyli dlaczego nie należy bać się białoruskiej kukurydzy

Piątek 11 października Aleksander Łukaszenka spędził w swojej małej ojczyźnie, dosłownie na polach - tych samych prezydenckich, gdzie głowa państwa często eksperymentuje z uprawą tych lub innych roślin, aby zrozumieć, jak lepiej działać w skali regionu, a nawet kraju. W tym roku w centrum uwagi jest kukurydza - uprawa ważna dla zwierząt gospodarskich. Jest uprawiana zarówno na ziarno, jak i na kiszonkę. Co więcej, rolnicy zawsze mają wybór nasion odmian białoruskich i zagranicznych. Ale co jest jednak lepsze – to główne pytanie. Aby go rozwiązać, na polu wysiano 12 różnych odmian, z czego połowa to odmiany krajowe. Najważniejsze - zapewniono równą opiekę i pełne przestrzeganie całej technologii. W materiale BELTA o tym, jak zakończył się eksperyment kukurydziany i dlaczego nie należy bać się białoruskiej kukurydzy. Szczegółami podzielił się dyrektor Poleskiego Instytutu Uprawy Roślin Leonid Szymanski. To właśnie on informował szefa państwa na polu.

Wiele już napisano o eksperymencie i wydarzeniu z udziałem Prezydenta, ale pytanie zasługuje na głębsze przyjrzenie. Przecież stosunek do białoruskich odmian kukurydzy jest czasami niejednoznaczny, poza tym sami rolnicy zapewniali Aleksandra Łukaszenkę, że zagraniczne mogą dać około 20% więcej ziarna. Jednak wszystko nie jest takie, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, w tym wyniki eksperymentu.

Chodzi o to, że, po pierwsze, sadzone odmiany zagraniczne są przeznaczone przede wszystkim do uprawy na ziarno, a hodowcy krajowi zawsze pracowali głównie nad cechami dla zbioru masy kiszonkowej.

Po drugie, w momencie przybycia Prezydenta zostały zebrane wszystkie zagraniczne odmiany (mają szybszy okres dojrzewania do zbioru na ziarno) i tylko jedna białoruska - "Poleski 175 SV". Wydajność tej ostatniej wynosiła 112 c/ha przy wilgotności 35%. Francuska "Fashion" ma taką samą wydajność przy wilgotności 29%, tj. w sumie co najmniej trochę, ale przewyższa białoruskiego odpowiednika. I jeszcze dwie francuskie odmiany ogólnie dały po 160 c/ha. Ale na polu w tym momencie nie usunięto jeszcze hybrydy "Poleski 202", której plon biologiczny na dzień 11 września oszacowano również na około 162 c/ha.

"Zawsze mówicie, że najważniejsza jest dyktatura technologii. Wszystko zostało dokładnie zrobione. I dlatego ta dyktatura pozwala zrealizować potencjał zarówno mieszańców kiszonkowych, jak i zbożowych. Pod względem produktywności nie jesteśmy gorsi - zaznaczył w swoim raporcie Prezydentowi Leonid Szymanski, dyrektor Poleskiego Instytutu Uprawy Roślin. - Konkurujemy dziś z ponad 30 zagranicznymi firmami hodowlanymi kukurydzy. W żadnej kulturze nie ma takiej konkurencji. Myślę, że utrzymamy ten poziom".

Wydawałoby się, że wyniki krajowych odmian kiszonkowych są dość zbliżone do zagranicznych zbóż. Ale powiedzieć, że w ten sposób białoruskie przewyższyły "cudzoziemców", naukowiec też się nie odważył. Poza tym wśród samych "cudzoziemców" rozproszenie plonów było więcej niż znaczne.

Po dość długiej dyskusji z naukowcem Aleksander Łukaszenka postanowił zapytać praktyka - dyrektora przedsiębiorstwa "Aleksandrijskoje" Dmitrija Malaszenko. To właśnie on stwierdził, że odmiany krajowe nadal dają kukurydzę na ziarno o 20 procent mniej niż najlepsze zagraniczne konkurenty. Z taką oceną zgodzili się również inni uczestnicy rozmowy, wśród których był np. przewodniczący Szkłowskiego Powiatowego Komitetu Wykonawczego, a wcześniej szef Ministerstwa Rolnictwa i  Żywności Siergiej Bartosz.

Wniosek, którego nie mogli w żaden sposób w jakiejś skoncentrowanej formie sformułować ani naukowiec, ani praktyk, ani urzędnicy, Aleksander Łukaszenka wyraził sam: "Kukurydza nie jest zła, co tam mówić. Ale jesteśmy w tyle za Zachodem".

Prezydent wypowiedział się również na temat pracy sfery naukowej jako całości, w tym hodowców, zwłaszcza że teraz specjalnie utworzona grupa robocza sprawdza skuteczność działań w całym systemie Narodowej Akademii Nauk.

"My z was, naukowców,  zaczniemy powoli, powoli, mówiąc potocznie, skórę drzeć. Musicie dać wynik - podkreślił Aleksander Łukaszenka. - Nie powinno być mydleniu oczu i hurraoptymizmu. Po co nam uprawiać to, co nie przynosi korzyści. Potrzebujemy dobrych odmian o wysokiej wydajności. Ale wyniki należy traktować bardzo poważnie, szczególnie w przypadku tych odmian. Przychodzisz: import jest dobry, a nasze pozostaje w tyle. Bez wzgłędu na tą uwagę, jaką poświęcamy naukowcom".

I tak to jest, że zagraniczna kukurydza dojrzewa szybciej przy niższej wilgotności ziarna, co również jest ważne. I są szanse na uzyskanie wyższych plonów. A jeśli zbierać zagraniczne odmiany nie na ziarno, ale na kiszonkę, również nie ma problemu - z zieloną masą też wszystko jest w porządku.

Z Leonidem Szymanskim szczegółowo rozmawialiśmy o tym, jak sprawy mają się z białoruskimi odmianami i czy krajowi selekcjoniści mają swoje asy w rękawie.

Nie chodzi o pieniądze? Co powstrzymuje białoruskich hodowców kukurydzy

Inwestycje finansowe w naukę są oczywiście zawsze ważne. Ale trzeba zrozumieć, że na świecie są wielkie ponadnarodowe gracze, gdzie inwestycje w prace hodowlane są mierzone milionami prawie codziennie. Pokonanie konkurentów w tym zakresie jest niemożliwe i nie jest konieczne. Odmiany białoruskie biorą czymś innym.

"Białoruskie hybrydy powstają tu. Są stworzone na tej ziemi, przystosowane do wszystkich niesprzyjających warunków. Na przykład są bardziej odporne na suszę niż zachodnie. W takich latach (a rok 2024 był bardzo korzystny pod względem obfitości ciepła dla kukurydzy - not. BELTA) zachodnie wyglądają trochę lepiej" - mówi naukowiec.

Ogólnie rzecz biorąc, białoruscy hodowcy pracują na średnim poziomie światowym, pomimo wysokiej konkurencji. Ale główną przeszkodą jest klimat.

"Mamy najbardziej wysunięty na północ punkt hodowli i produkcji nasion (kukurydzy - not. BELTA) na świecie. Mamy ograniczone zasoby ciepła, więc nie możemy pracować z plazmą, z którą pracują wszystkie znane firmy. Ponieważ ich selekcja idzie znacznie dalej na południe niż nasza. Dlatego mają możliwość wykorzystania dobrej plazmy do produkcji hybryd" - powiedział Leonid Szymanski.

Przede wszystkim dlatego powyżej głowy według poszczególnych wskaźników nie skoczysz. Na przykład, jeśli chodzi o wczesną dojrzałość, większość białoruskich hybryd ma FAO 220-230. Jest to szacunkowa liczba sumy efektywnych temperatur (powyżej 10 stopni Celsjusza od kwietnia do września włącznie) potrzebnych do dojrzewania kukurydzy. Mówiąc najprościej, jest to liczba określająca grupę dojrzałości kukurydzy. Tak więc jedna z nowoczesnych zachodnich hybryd, która została zebrana na polu prezydenckim, miała FAO 180-190. "10 jednostek FAO to trzy do pięciu dni różnicy w dniach wegetacji" - wyjaśnił naukowiec.

Dla bardziej północnych terytoriów białoruskich, jeśli nie weźmiemy pod uwagę obecnego lata udanego pod względem temperatur i słonecznych dni, taka wczesna dojrzałość jest bardzo dobrą jakością. Z drugiej strony, na południu - w obwodach brzeskim i homelskim - bardziej racjonalne jest stosowanie hybryd z FAO 250 i wyższymi - do 300. Im bardziej późno dojrzewająca jest hybryda, tym bardziej realizuje swój potencjał. "Hybrydy, które możemy produkować u siebie - ostatnia poprzeczka to 230" - powiedział Leonid Szymanski. Powód jest taki sam - klimat.

Dlatego część nasion, zwłaszcza do uprawy kukurydzy na ziarno, musi być kupowana za granicą. Ale to nie znaczy, że odmiany krajowe są złe, nalega naukowiec. Obecnie do białoruskiego rejestru wpisanych jest ponad 350 mieszańców kukurydzy. Spośród nich tylko 15 jest białoruskich, a nasiennictwo w kraju jest prowadzone tylko dla 10 białoruskich hybrydów.

Jednocześnie na potrzeby rolnictwa na Białoruś każdego roku przywożone są nasiona ponad 200 mieszańców z tych wpisanych do rejestru. Są kupowane przez gospodarstwa w całym kraju i naturalne jest, że 10-15 procent z nich będzie miało bardzo wysoką produktywność, szczególnie w silnych gospodarstwach, w których wszystko odbywa się na czas i zgodnie z technologią.

Naukowiec zwrócił uwagę na fakt, że na polu prezydenckim wśród białoruskich odmian były tylko te, które są używane na skalę przemysłową, ale są już bardziej obiecujące osiągnięcia. "Dziś w naszych testach przewyższyliśmy już te istniejące hybrydy. Stworzyliśmy nowe hybrydy, które w niczym nie ustępują parametrami najlepszym zagranicznym" - powiedział Leonid Szymanski. 
Cóż, czas pokaże, bo w warunkach szklarniowych, gdy naukowcy znają praktycznie każdą roślinę, możliwe jest osiągnięcie rekordowych plonów. Kolejną rzeczą jest powtórzenie sukcesu na większą skalę. „W przypadku przemysłowej produkcji nasion w grę wchodzi wiele czynników. Gdzieś niedostatecznie zapylone, gdzieś nadmiernie zapylone. Są takie niuanse, które w produkcji nasion lepiej wyeliminować. Ale nie zawsze nam się to udaje. Nie mówię, że nasza produkcja nasion jest zła. Jest dobra, godna, nauczyliśmy się uzyskiwać doskonałe nasiona - powiedział dyrektor Instytutu. - W końcu nasze hybrydy przeszły państwowe badania odmian. Zostały wpisane do rejestru".

Pomimo wszystkich ograniczeń klimatycznych białoruscy naukowcy pracują również nad hybrydami zbożowymi. „Musimy zamknąć przynajmniej naszą grupę kiszonkową i trochę zbożową. Uwierzcie mi, będzie zboże. Nasze hybrydy zbożowe są w drodze. Dobre” - obiecuje Leonid Szymanski.

A co z cenami nasion?

Jeśli chodzi o ceny nasion białoruskich i zagranicznych hybryd, krajowe hybrydy są konkurencyjne. Dla wielu gospodarstw to, a nie potencjalna możliwość zebrania nieco większych plonów, może być decydującym czynnikiem.

Leonid Szymanski powiedział, że w przeddzień wizyty Prezydenta właśnie omówił ten aspekt z szefem powiatu szkłowskiego. Ogólnie rzecz biorąc, w tym roku białoruskie nasiona były kupowane w obwodzie w cenie od 2,7 tys. do 3,6 tys. Br. za tonę, przy średniej równowartości 1 tys. dolarów i około 30 dolarów za hektar. Cena tej samej jednostki siewnej w firmach zagranicznych zaczyna się od 130 euro - różnica co najmniej czterokrotna. Nie każde gospodarstwo stać na takie wydatki. A potem trzeba zastosować herbicyd. To kolejne 150-200 Br na hektar. Do tego trzeba zastosować mniej więcej taką samą ilość nawozu azotowego.

„Ze względu na samą różnicę w cenie, możemy zrobić wszystko, kupić wszystko. Zarówno herbicydy, jak i nawozy azotowe - mówi naukowiec. - Ekonomię należy rozpatrywać nie tylko w pojedynczym gospodarstwie, ale jako całość”. Ten przepis ekonomiczny jest wyraźnie odpowiedni dla średnich gospodarstw, które oczekują przyzwoitych wyników przy stosunkowo niewielkich inwestycjach.

Czy kraj ma wystarczającą ilość nasion krajowych?

Odpowiedź na to pytanie zależy od tego, jaki cel sobie postawimy. Obecnie na Białorusi istnieją dwa zakłady kalibracji kukurydzy - w obwodach homelskim i brzeskim. Ich łączna zdolność produkcyjna wynosi około 25 tysięcy ton nasion rocznie. A kraj potrzebuje łącznie około 33 tysięcy ton nasion.

„Ubiegły rok był korzystny dla produkcji nasion. Wyprodukowaliśmy nawet ponad 30 tysięcy ton. I tak średnia produkcja wynosi 19-21,5 tys. ton w dwóch zakładach. Rocznie sprzedają one 19,5 tys. ton”.

Tak więc, z jednej strony brakuje nasion krajowych, i czasami nawet grupa kiszonkowa nie może być nimi pokryta. Z drugiej strony, same gospodarstwa i regiony czasami celowo kupują importowane nasiona. Sam Aleksander Łukaszenka nie domaga się całkowitego wyeliminowania importu w tej kwestii, ale posiadania co najmniej 15% zagranicznych mieszańców, aby było z czym porównać swoje wyniki.

Dlatego kwestia wzrostu produkcji nasion jest dyskusyjna. Możliwe jest na przykład zwiększenie istniejących mocy produkcyjnych lub rozważenie budowy trzeciego zakładu kalibracji kukurydzy. „Tutaj kwestia jest bardzo poważna. Wymaga dopracowania - powiedział naukowiec. - Te dwa (zakłady - not. BELTA) zostały zbudowane dzięki Prezydentowi. Tylko dzięki jego wsparciu zbudowano pierwszy. Potem okazało się, że potrzebny jest drugi, podczas gdy planowano zbudować tylko jeden. Najpierw na 5 (tysiąc ton - not. BELTA), potem na 7, potem na 10. Następnie stało się 12,5. Dzięki Prezydentowi pojawił się drugi.

Mówiąc o tym, czy jest wystarczająco dużo nasion, Leonid Szymanski poruszył również taki temat, jak rozwój wysokowydajnej produkcji: „Jeśli nasze przedsiębiorstwa rolne nie zwrócą na to szczególnej uwagi, nic nie wyrośnie, czy to białoruskie, czy importowane. Jak zawsze powtarzam, nie powinniśmy narzekać, że hodowcy są źli. Zobaczmy, jak rośnie ta kukurydza”.

Tak więc, jeśli produkcja rolna wszędzie wzrośnie do wysokiego poziomu, nasiona kukurydzy będą potrzebne nie więcej, ale mniej niż obecnie. Jest w tym pewna doza idealizmu ze strony hodowcy, ale musimy przyznać, że ma on przynajmniej częściowo rację.
„Prawdopodobnie zmniejszylibyśmy ilość nasion, gdybyśmy zoptymalizowali strukturę upraw. Zmniejszylibyśmy powierzchnię zasiewów kukurydzy. Nie powinniśmy się tego obawiać. Nie powinniśmy rozpraszać (zasobów - not. BELTA), a wręcz przeciwnie, koncentrować je. I z mniejszego obszaru uzyskać większy zwrot. Będą tam stosowane środki organiczne, środki ochrony i nawozy mineralne. Jest pytanie, należy je przedyskutować. Uwolnione obszary mogłyby być zajęte przez inne uprawy, w tym trawy - sugeruje naukowiec. - Rozwiązalibyśmy problem nasion, gdybyśmy poszli intensywną drogą. Byłby to zupełnie inny zwrot z inwestycji".

I rzeczywiście, karmienie bydła kiszonką z samej kukurydzy nie wchodzi w grę. To zaszkodzi zwierzętom. Konieczne jest utrzymanie parytetu z paszą trawiastą około 50/50.

Jaki jest wniosek? 

Jeśli mówimy o zaletach białoruskich odmian, to przede wszystkim są one dostosowane do naszych warunków klimatycznych, tj. pod pewnymi względami są mniej wymagające dla obcokrajowców. Oznacza to, że są one odpowiednie dla średnich przedsiębiorstw, w których kultura rolna nie zawsze jest najlepsza. I czynnik cenowy - białoruskie nasiona są znacznie tańsze. A jeśli nie potrzeba ziarna, a kiszonki, to nie ma sensu przepłacać za importowane nasiona. Wręcz przeciwnie, zaoszczędzone pieniądze można wydać na nawozy, różne zabiegi, aby uzyskać to, czego potrzeba z nasion krajowych.

Ten pomysł nie padł podczas prezydenckiego wydarzenia, ale też jest ważny. Krajowe nasiona są również gwarancją bezpieczeństwa żywnościowego. Jeśli coś się stanie z podażą odmian francuskich, niemieckich czy jakichkolwiek innych, zawsze są te krajowe, które przy odpowiedniej pielęgnacji zawsze dadzą kiszonkę i ziarno. Powiedzmy sobie wprost, takich plonów jak na prezydenckim polu nie osiąga się we wszystkich gospodarstwach w kraju i to nawet na najlepszych glebach.

Dlatego wyciągnijmy jeszcze jeden wniosek z tego wydarzenia: wszystko powinno być zrobione na czas i zgodnie z technologią, o czym zawsze mówi Aleksander Łukaszenka. Potem będzie kukurydza i nie tylko ona, czy to z nasion zagranicznych, czy krajowych.

I ostatni szlif. Trzeba przyznać, że czasami jest taka białoruska cecha - besztać wszystko, co własne, w porównaniu z zagranicznymi odpowiednikami. A ponieważ własne, rzekomo, jest gorsze, inwestują w nie mniej chętnie. I nie chodzi nawet o inwestycje finansowe, ale o tę samą dyscyplinę technologiczną i pracę.
„Z jakiegoś powodu, kupując importowaną kukurydzę, my (w przedsiębiorstwach rolnych - not. BELTA) dajemy z siebie wszystko, staramy się zrobić wszystko, co w naszej mocy. A białoruska kukurydza jest używana jakby na zasadzie szczątkowej. Kto wie, kiedy ją przełamiemy. Białoruskiej kukurydzy nie należy się bać. Nie jest zła. Jest dokładnie taka sama jak zagraniczna. Tylko białoruska. Więc nie trzeba się bać!” - powiedział Leonid Szymanski na zakończenie rozmowy.

Świeże wiadomości z Białorusi