Nieprzejezdne lasy rudobelskie, grząskie bagna i desperacko walczący o każdy centymetr ziemi partyzanci nie pozostawili wrogowi ani jednej szansy na udaną okupację powiatu oktiabrskiego. Odpór miejscowych mieszkańców okazał się tak potężny, że niemieckie dowództwo, zaznaczając ten obszar na swoich mapach, pisało obok zweites Moskau czyli druga Moskwa. To tutaj, na ziemi rudobelskiej, miał miejsce jedyny w historii taran pociągu pancernego czołgiem, a mściciele ludowi Tichon Bumażkow i Fiodor Pawłowski jako pierwsi z partyzantów całego ZSRR już w sierpniu 1941 roku otrzymali tytuł Bohaterów Związku Radzieckiego.
"Zaufanych ludzi szukano dosłownie w każdej wiosce"
Na ranek 22 czerwca 1941 roku w Oktiabrskim Rejonowym Komitecie Partii wyznaczono ważne posiedzenie w sprawie przygotowań do kampanii żniwnej. Ludzie zebrali się na czas, brakowało tylko Tichona Bumażkowa - i to było dziwne. Punktualny i obowiązkowy, pierwszy sekretarz komitetu rejonowego partii nigdy nie opóźniał się bez ważnego powodu. Od razu stało się jasne, że wydarzyło się coś poważnego.
- Po zakończeniu rozmowy telefonicznej Tichon Pimenowicz wszedł do sali zebrań i ogłosił: rozpoczęła się wojna - mówi dyrektor Państwowej instytucji kultury "Centrum historii i kultury powiatu oktiabrskiego" Larisa Sałowicz, wskazując na portret postawnego mężczyzny w mundurze wojskowym. - Posiedzenie zostało natychmiast zreorganizowane, a na porządku dziennym postawiono tylko jedno pytanie: jak walczyć z wrogiem. Tego samego dnia utworzono batalion obronny, który wkrótce przekształcił się w oddział partyzancki "Czerwony Oktiabr". Komandorem został Tichon Bumażkow, a jego pomocnikiem - Fiodor Pawłowski, pełnomocnik Narkomatu zaopatrzenia ZSRR w powiecie oktiabrskim.
Początkowo oddział składał się z 80 osób, byli to głównie przedstawiciele organizacji partyjnych, komsomolskich i kołchozowych. Ale mijały tygodnie i przyłączało się coraz więcej ochotników. Partyzanci szukali zaufanych ludzi dosłownie w każdej wiosce w okolicy. W lipcu wysłano im do pomocy oddział zmechanizowany podpułkownika Kurmyszewa. Zjednoczeni żołnierze Armii Czerwonej i mściciele ludowi bezlitośnie niszczyli wroga.
Pierwsza udana bitwa odbyła się już 15 lipca 1941 roku. "Faszystowskie czołgi starały się przekroczyć rzekę, aby zdobyć miasto powiatowe. Tutaj właśnie rozpoczęła się nasza praca bojowa. Po odczekaniu dogodnego momentu, partyzanci wysadzili most i napotkali wroga burzą drobnego ognia z karabinów maszynowych i strzelb. Pod gąsienice czołgów poleciały granaty.
Przydały się także przygotowane butelki z paliwem. Przeprawa hitlerowców przez rzekę została przerwana. 15 czołgów wroga i tyle samo pojazdów opancerzonych przestało działać" - tak Bumażkow opisywał tę walkę w gazecie "Prawda".
"Do rozbicia niemieckiego sztabu przywieziono nawet pociąg pancerny"
Trzy dni później połączony oddział Kurmyszewa i Bumażkowa podjął kolejną udaną próbę rozprawienia się z wrogiem: 18 lipca pokonali w wiosce Ozemla niemiecki sztab. Była to jedna z największych operacji partyzanckich pierwszych miesięcy wojny. Aby to zrobić, użyli nawet pociągu pancernego!
- Kiedy okazało się, że w Ozemli znajduje się formacja wojskowa hitlerowców, Bumażkow, Pawłowski i Kurmyszew postanowili zaatakować wioskę. Kilka razy wysyłano żołnierzy na zwiad, ale żaden nie wrócił. I wtedy partyzanci uciekli się do podstępu: przebrali wychowanków Pińskiego domu dziecka Paszę Strapko i Żenię Zelinskiego na pasterzy i wysłali ich, by szukali rzekomo zagubionych krów. Chłopcy bawili się w "berka", żartobliwie bili się o jabłka - jednym słowem zachowywali się jak zwykłe dzieci. Niemcy nie zwracali na nich uwagi, a młodzi partyzanci w międzyczasie wszystko zapamiętywali. Po zdobyciu niezbędnych informacji przekazali je Bumażkowi i Pawłowskiemu, i ci ruszyli do ofensywy - mówi Larisa Sałowicz.
Rano do wioski z jednej strony podszedł pociąg pancerny, z drugiej - oddział partyzantów na samochodach. Faszyści nie spodziewali się takiego uderzenia, sztab wroga został całkowicie pokonany. Ponadto partyzanci uwolnili jeńców, zdobyli broń, pojazdy opancerzone i cenne dokumenty. 6 sierpnia 1941 roku wydano dekret Prezydum Rady Najwyższej ZSRR o przyznaniu Bumażkowowi i Pawłowskiemu tytułu Bohaterów Związku Radzieckiego z wręczeniem Orderu Lenina i medalu "Złota Gwiazda". Byli pierwszymi partyzantami w ZSRR, którzy otrzymali tak wysokie nagrody.
Powodem tego była nie tylko operacja w Ozemle. Już na początku sierpnia oddział partyzancki "Czerwony Oktiabr" wraz z oddziałami Kurmyszewa zniszczył ponad 300 żołnierzy i oficerów wroga, wysadził ponad 20 mostów, wyłączył 20 czołgów wroga, wykoleił pociąg pancerny, zniszczył dużą liczbę samochodów wroga, zdobył trofea i ważne dokumenty, udzielił wojskom Armii Czerwonej dużej pomocy z wywiadem.
"Myśleli, że idą na zebranie, okazało się - na śmierć"
Chociaż większość BSRR znajdowała się pod władzą faszystów, w powiecie oktiabrskim nadal działała władza radziecka: wydawano gazety, było otwarto 13 szkół, a w celu połączenia z Wielką ziemią w wiosce Poreczje zbudowano nawet lotnisko.
- Hitlerowcy byli bardzo źli, ale zlikwidować partyzanckiej strefy Oktiabrsko-Lubańskiej im się nie udało. I wtedy zaczęli eksterminować ludność cywilną - mówi Larisa Sałowicz. - Mieszkańcy powiatu wciąż z przerażeniem wspominają krwawą wiosnę 1942 roku. W operacji karnej Bamberg, która trwała od 20 marca do 4 kwietnia, zginęły tysiące rodzin.
Miasteczko Oktiabrski, jak widzimy dzisiaj, pojawiło się na mapie kraju dopiero w 1954 roku. W latach wojny na jego miejscu znajdowały się trzy wioski: Rudobelka, Rudnia i dawne miasto powiatowe Karpiłowka. W kwietniu 1942 roku ich mieszkańcy zostali brutalnie zamordowani - prawie 2 tysiące osób.
Weteran pracy pedagogicznej Nina Silczenko urodziła się już po wyzwoleniu BSRR, ale całe świadome życie poświęciła badaniu historii powiatu oktiabrskiego w latach wojny: komunikowała się z weteranami, partyzantami i miejscowymi mieszkańcami, zbierała i zapisywała ich historie. Szczególnie interesował ją los tych, którzy mieszkali w rodzinnej Karpiłowce. Dziś Nina Fiodorowna jest chyba jedyną, która może niemal minutowo przywrócić wydarzenia z 2 kwietnia 1942 roku.
- Tego dnia oddziały niemieckie rozstrzelali i spalili 643 osoby - prawie wszystkich mieszkańców mojej Karpiłowki. Jedynym świadkiem był Paweł Leontjewicz, udało mu się wydostać z płonącej stajni. Opowiadał, jak Niemcy, przybywając do wioski, wpadali do domów i domagali się, aby wszyscy dorośli, biorąc paszporty, udali się do klubu. Ludzie myśleli, że idą na zebranie, a okazało się, że na śmierć - mówi Nina Fiodorowna. - Kiedy mieszkańcy zebrali się w klubie, hitlerowcy zażądali nazwania rodzin partyzanckich. Ale czy ktoś mógł to zrobić?! W końcu prawie u każdego krewny był w partyzantce. Ludzie milczeli, a Niemcy wpadali w szał: do stajni zaczęto zabierać i rozstrzeliwać po 10 osób.
Paweł Leontjewicz znalazł się w drugiej dziesiątce, zdawał sobie sprawę, że idzie na śmierć.
- Naprzeciw każdego z 10 jeńców hitlerowcy wystawiali strzelców z karabinami maszynowymi. Strzelali w tym samym czasie, ale Paweł Leontjewicz był tylko ranny. Wspominał, że po nich Niemcy przyprowadzali jeszcze wiele osób, w tym kobiety i dzieci. Tam też zginęła jego żona. Paweł Leontjewicz był w stanie wydostać się dopiero wtedy, gdy faszyści zakończyli rozstrzelanie i przygotowywali słomę do podpalenia stajni - mówi kobieta.
Do Karpiłowki wrócił dopiero po dwóch dniach - chciał zabrać dzieci, które w dniu masakry ukrywały się w domu. Okazało się jednak, że naziści ich również zabili: następnego dnia po tragedii w Karpiłowce zapędzili ich do stodoły, która znajdowała się na terenie szkoły, i spalili żywcem. W tym miejscu zginęło około 700 osób.
Przyszły mąż Niny Fiodorowny, który w tym czasie miał cztery lata, również miał spłonąć 2 kwietnia. Ale wraz z matką i babcią cudem udało mu się przeżyć: Niemcy myśleli, że to rodzina policjanta i wypuścili.
"Żona i czworo dzieci zginęło tego samego dnia"
Wioska Kowali w powiecie oktiabrskim również mocno ucierpiała z rąk faszystów. Z 615 mieszkańców hitlerowcy wymordowali 533. Jeden z ocalałych opowiadał Ninie Fiodorownie:
- Niemiecki tabor szedł szybko i rozciągał się na trzy kilometry: podczas gdy ogon niszczył Kowali, głowa taboru zbliżała się już do Karpiłowki. Na każdym wozie siedziało po 3-4 Niemców. Otaczając wioskę, wyciągali ludzi z domów i ścigali ich do stajni, którą wkrótce podpalili. Pozostałych zmuszono do zdjęcia odzieży wierzchniej i wepchnięto do pustego domu. Tam kazano im położyć się na podłodze i rozstrzelano. Kiedy przyszła kolej na mojego rozmówcę, położył się z synem na podłodze i odwrócił głowę na bok - a tam już leżała jego zabita żona i trzy córki. On sam przeżył, kula uderzyła w szyję i przeszła na wylot, ale syneczek zginął.
Kiedy faszyści podpalili budynek, mężczyzna był w stanie wydostać się i uciec do lasu. Ale cała jego rodzina zginęła w jeden dzień, została w tym starym domu.
W latach wojny w powiecie oktiabrskim ucierpiało ponad 100 miejscowości; 9 wiosek zostało całkowicie zniszczonych, 6 z nich wraz z mieszkańcami.
"Wydawało się, że przetrwanie po tym jest niemożliwe"
Wiele czynów zostało dokonanych na terytorium powiatu oktiabrskiego. Ale jest taki, którego ani przed, ani po nim nikt nie był w stanie powtórzyć: czwartego dnia operacji Bagration nasi czołgiści na płonącym T-34 dokonali taranowania niemieckiego pociągu pancernego.
Atak rozpoczął się o świcie. Już na podejściu do stacji Czarne Brody nasi żołnierze dostali się pod ogień dział samobieżnych. Jeden radziecki czołg zdołał jednak przedostać się na stację - był to T-34 lejtnanta gwardii Dmitrija Komarowa i sierżanta gwardii Michaiła Buchtujewa. Ale potem niemiecki pociąg pancerny wyjechał zza lasu i otworzył ogień do nacierających. Czołgiści zniszczyli dwa plutony piechoty wroga i cztery punkty ogniowe, gąsienicami zmiażdżyli dwa działa polowe - i tu w wieżę maszyny trafił pocisk.
- Amunicja była na wyczerpaniu, a pociąg odjeżdżał koleją. I wtedy załoga postanowiła iść na taran. Płonący czołg z pełną prędkością uderzył w środek pociągu, wybijając oś przy jednej z platform pancernych. Upadając, przewróciła za sobą dwie kolejne. Pociąg pancerny zatrzymał się. Nie mógł już strzelać z armat i karabinów maszynowych, z czego skorzystali nasi żołnierze. Jednostki piechoty zajęły go, a czołgiści, którzy widzieli wyczyn swoich przyjaciół, oczyścili stację z hitlerowców. Po południu nasze wojska wyzwoliły Czarne Brody i przejęły kontrolę nad drogą Bobrujsk - Łuniniec - mówi Larisa Sałowicz.
Jak później wspominali koledzy z wojska Komarowa i Buchtujewa, wydawało się wszystkim, że przetrwanie po tym jest niemożliwe. Ale nagle przez właz dowódcy pojawił się Dmitrij z zakrwawioną głową. Po wyjściu mógł schronić się w lesie. Kilka dni później znaleźli go nasi żołnierze i przewiezli do szpitala. Wykonując dekret Prezydum Rady Najwyższej ZSRR z dnia 22 sierpnia 1944 roku, sierżantowi gwardii Michaiłowi Buchtujewowi pośmiertnie przyznano tytuł Bohatera Związku Radzieckiego, a 26 września - lejtnantowi gwardii Dmitrijowi Komarowowi. Ale swojej nagrody nigdy nie otrzymał - wyzwalając Polskę, w nocy na 5 września zginął.
W powiecie oktiabrskim wiele przypomina o bohaterskich czynach pierwszych partyzantów - Bohaterów Związku Radzieckiego. Imieniem Tichona Bumażkowa nazwana jest jedna z ulic miasta powiatowego, a w 1961 roku Bohaterowi ZSRR został tu wzniesiony pomnik. Na terytorium powiatu znajduje się również wieś Bumażkowo. Na cześć Fiodora Pawłowskiego w mieście powiatowym nazwano również ulicę i uliczkę.
Ul. R. I. Szerszniewej
W listopadzie 1942 roku Rimma Szerszniewa została zaliczona do partyzanckiej brygady Rozowa Mińskiego związku partyzanckiego. 24 listopada brygada zaatakowała garnizon wojsk wroga, który zajmował wioskę Łomowicze w powiecie oktiabrskim. W trakcie walki ulicznej partyzanci zostali zatrzymani przez ogień karabinów maszynowych. Wtedy Rimma rzuciła się do przodu i zasłoniła swoim ciałem otwór strzelniczy stanowiska ogniowego, powtarzając wyczyn Aleksandra Matrosowa. Dziesiątego dnia zmarła z powodu utraty krwi. Pośmiertnie nagrodzona Orderem Czerwonego Sztandaru. Jej imię nosi jedna z ulic w wiosce Łomowicze.
Ul. S. D. Romana
W walce o wioskę Prużyniszcze w powiecie oktiabrskim 24 czerwca 1944 roku Siergiej Demjanowicz po przygotowaniu artyleryjskim jako pierwszy podniósł się do ataku. Dwa dni później powtórzył ten odważny czyn i swoim przykładem urzekł wszystkich żołnierzy jednostki. Kiedy kompania leżała pod ostrzałem wrogiego karabinu maszynowego, Roman podniósł się do pełnej wysokości i rzucił w broń granat, a następnie zasłonił swoim ciałem otwór strzelniczy. Za męstwo, odwagę i heroizm gwardii czerwonoarmiście Siergiejowi Romanowi 24 marca 1945 roku pośmiertnie przyznano tytuł Bohatera Związku Radzieckiego. Jego imieniem nazwano ulice w Prużyniszczach i Oktiabrskim.
Ul. W. M. Sidzielnikowa
Bohater Związku Radzieckiego Wasilij Sidzielnikow wyróżnił się podczas wyzwolenia obwodu homelskiego. 21 grudnia 1943 roku pluton Sidzielnikowa odbijał niemiecki kontratak w okolicy wsi Gorochowiszcze w powiecie oktiabrskim, niszcząc 7 niemieckich czołgów i dużą liczbę żołnierzy i oficerów wroga. W samym środku walki Wasilij Michajłowicz stanął do broni i podbił czołg przeciwnika, ale od bezpośredniego uderzenia w broń również zginął sam. Został pochowany w Gorochowiszczach, gdzie jego imieniem nazwana jest jedna z ulic, a później ponownie pochowany w grobie braterskim w wiosce Luban w powiecie oktiabrskim.
Julia GAWRILENKO,
zdjęcia - Tatiana MATUSIEWICZ.
"Zaufanych ludzi szukano dosłownie w każdej wiosce"
Na ranek 22 czerwca 1941 roku w Oktiabrskim Rejonowym Komitecie Partii wyznaczono ważne posiedzenie w sprawie przygotowań do kampanii żniwnej. Ludzie zebrali się na czas, brakowało tylko Tichona Bumażkowa - i to było dziwne. Punktualny i obowiązkowy, pierwszy sekretarz komitetu rejonowego partii nigdy nie opóźniał się bez ważnego powodu. Od razu stało się jasne, że wydarzyło się coś poważnego.
- Po zakończeniu rozmowy telefonicznej Tichon Pimenowicz wszedł do sali zebrań i ogłosił: rozpoczęła się wojna - mówi dyrektor Państwowej instytucji kultury "Centrum historii i kultury powiatu oktiabrskiego" Larisa Sałowicz, wskazując na portret postawnego mężczyzny w mundurze wojskowym. - Posiedzenie zostało natychmiast zreorganizowane, a na porządku dziennym postawiono tylko jedno pytanie: jak walczyć z wrogiem. Tego samego dnia utworzono batalion obronny, który wkrótce przekształcił się w oddział partyzancki "Czerwony Oktiabr". Komandorem został Tichon Bumażkow, a jego pomocnikiem - Fiodor Pawłowski, pełnomocnik Narkomatu zaopatrzenia ZSRR w powiecie oktiabrskim.
Początkowo oddział składał się z 80 osób, byli to głównie przedstawiciele organizacji partyjnych, komsomolskich i kołchozowych. Ale mijały tygodnie i przyłączało się coraz więcej ochotników. Partyzanci szukali zaufanych ludzi dosłownie w każdej wiosce w okolicy. W lipcu wysłano im do pomocy oddział zmechanizowany podpułkownika Kurmyszewa. Zjednoczeni żołnierze Armii Czerwonej i mściciele ludowi bezlitośnie niszczyli wroga.
Pierwsza udana bitwa odbyła się już 15 lipca 1941 roku. "Faszystowskie czołgi starały się przekroczyć rzekę, aby zdobyć miasto powiatowe. Tutaj właśnie rozpoczęła się nasza praca bojowa. Po odczekaniu dogodnego momentu, partyzanci wysadzili most i napotkali wroga burzą drobnego ognia z karabinów maszynowych i strzelb. Pod gąsienice czołgów poleciały granaty.
Przydały się także przygotowane butelki z paliwem. Przeprawa hitlerowców przez rzekę została przerwana. 15 czołgów wroga i tyle samo pojazdów opancerzonych przestało działać" - tak Bumażkow opisywał tę walkę w gazecie "Prawda".
"Do rozbicia niemieckiego sztabu przywieziono nawet pociąg pancerny"
Trzy dni później połączony oddział Kurmyszewa i Bumażkowa podjął kolejną udaną próbę rozprawienia się z wrogiem: 18 lipca pokonali w wiosce Ozemla niemiecki sztab. Była to jedna z największych operacji partyzanckich pierwszych miesięcy wojny. Aby to zrobić, użyli nawet pociągu pancernego!
- Kiedy okazało się, że w Ozemli znajduje się formacja wojskowa hitlerowców, Bumażkow, Pawłowski i Kurmyszew postanowili zaatakować wioskę. Kilka razy wysyłano żołnierzy na zwiad, ale żaden nie wrócił. I wtedy partyzanci uciekli się do podstępu: przebrali wychowanków Pińskiego domu dziecka Paszę Strapko i Żenię Zelinskiego na pasterzy i wysłali ich, by szukali rzekomo zagubionych krów. Chłopcy bawili się w "berka", żartobliwie bili się o jabłka - jednym słowem zachowywali się jak zwykłe dzieci. Niemcy nie zwracali na nich uwagi, a młodzi partyzanci w międzyczasie wszystko zapamiętywali. Po zdobyciu niezbędnych informacji przekazali je Bumażkowi i Pawłowskiemu, i ci ruszyli do ofensywy - mówi Larisa Sałowicz.
Rano do wioski z jednej strony podszedł pociąg pancerny, z drugiej - oddział partyzantów na samochodach. Faszyści nie spodziewali się takiego uderzenia, sztab wroga został całkowicie pokonany. Ponadto partyzanci uwolnili jeńców, zdobyli broń, pojazdy opancerzone i cenne dokumenty. 6 sierpnia 1941 roku wydano dekret Prezydum Rady Najwyższej ZSRR o przyznaniu Bumażkowowi i Pawłowskiemu tytułu Bohaterów Związku Radzieckiego z wręczeniem Orderu Lenina i medalu "Złota Gwiazda". Byli pierwszymi partyzantami w ZSRR, którzy otrzymali tak wysokie nagrody.
Powodem tego była nie tylko operacja w Ozemle. Już na początku sierpnia oddział partyzancki "Czerwony Oktiabr" wraz z oddziałami Kurmyszewa zniszczył ponad 300 żołnierzy i oficerów wroga, wysadził ponad 20 mostów, wyłączył 20 czołgów wroga, wykoleił pociąg pancerny, zniszczył dużą liczbę samochodów wroga, zdobył trofea i ważne dokumenty, udzielił wojskom Armii Czerwonej dużej pomocy z wywiadem.
"Myśleli, że idą na zebranie, okazało się - na śmierć"
Chociaż większość BSRR znajdowała się pod władzą faszystów, w powiecie oktiabrskim nadal działała władza radziecka: wydawano gazety, było otwarto 13 szkół, a w celu połączenia z Wielką ziemią w wiosce Poreczje zbudowano nawet lotnisko.
- Hitlerowcy byli bardzo źli, ale zlikwidować partyzanckiej strefy Oktiabrsko-Lubańskiej im się nie udało. I wtedy zaczęli eksterminować ludność cywilną - mówi Larisa Sałowicz. - Mieszkańcy powiatu wciąż z przerażeniem wspominają krwawą wiosnę 1942 roku. W operacji karnej Bamberg, która trwała od 20 marca do 4 kwietnia, zginęły tysiące rodzin.
Miasteczko Oktiabrski, jak widzimy dzisiaj, pojawiło się na mapie kraju dopiero w 1954 roku. W latach wojny na jego miejscu znajdowały się trzy wioski: Rudobelka, Rudnia i dawne miasto powiatowe Karpiłowka. W kwietniu 1942 roku ich mieszkańcy zostali brutalnie zamordowani - prawie 2 tysiące osób.
Weteran pracy pedagogicznej Nina Silczenko urodziła się już po wyzwoleniu BSRR, ale całe świadome życie poświęciła badaniu historii powiatu oktiabrskiego w latach wojny: komunikowała się z weteranami, partyzantami i miejscowymi mieszkańcami, zbierała i zapisywała ich historie. Szczególnie interesował ją los tych, którzy mieszkali w rodzinnej Karpiłowce. Dziś Nina Fiodorowna jest chyba jedyną, która może niemal minutowo przywrócić wydarzenia z 2 kwietnia 1942 roku.
- Tego dnia oddziały niemieckie rozstrzelali i spalili 643 osoby - prawie wszystkich mieszkańców mojej Karpiłowki. Jedynym świadkiem był Paweł Leontjewicz, udało mu się wydostać z płonącej stajni. Opowiadał, jak Niemcy, przybywając do wioski, wpadali do domów i domagali się, aby wszyscy dorośli, biorąc paszporty, udali się do klubu. Ludzie myśleli, że idą na zebranie, a okazało się, że na śmierć - mówi Nina Fiodorowna. - Kiedy mieszkańcy zebrali się w klubie, hitlerowcy zażądali nazwania rodzin partyzanckich. Ale czy ktoś mógł to zrobić?! W końcu prawie u każdego krewny był w partyzantce. Ludzie milczeli, a Niemcy wpadali w szał: do stajni zaczęto zabierać i rozstrzeliwać po 10 osób.
Paweł Leontjewicz znalazł się w drugiej dziesiątce, zdawał sobie sprawę, że idzie na śmierć.
- Naprzeciw każdego z 10 jeńców hitlerowcy wystawiali strzelców z karabinami maszynowymi. Strzelali w tym samym czasie, ale Paweł Leontjewicz był tylko ranny. Wspominał, że po nich Niemcy przyprowadzali jeszcze wiele osób, w tym kobiety i dzieci. Tam też zginęła jego żona. Paweł Leontjewicz był w stanie wydostać się dopiero wtedy, gdy faszyści zakończyli rozstrzelanie i przygotowywali słomę do podpalenia stajni - mówi kobieta.
Do Karpiłowki wrócił dopiero po dwóch dniach - chciał zabrać dzieci, które w dniu masakry ukrywały się w domu. Okazało się jednak, że naziści ich również zabili: następnego dnia po tragedii w Karpiłowce zapędzili ich do stodoły, która znajdowała się na terenie szkoły, i spalili żywcem. W tym miejscu zginęło około 700 osób.
Przyszły mąż Niny Fiodorowny, który w tym czasie miał cztery lata, również miał spłonąć 2 kwietnia. Ale wraz z matką i babcią cudem udało mu się przeżyć: Niemcy myśleli, że to rodzina policjanta i wypuścili.
"Żona i czworo dzieci zginęło tego samego dnia"
Wioska Kowali w powiecie oktiabrskim również mocno ucierpiała z rąk faszystów. Z 615 mieszkańców hitlerowcy wymordowali 533. Jeden z ocalałych opowiadał Ninie Fiodorownie:
- Niemiecki tabor szedł szybko i rozciągał się na trzy kilometry: podczas gdy ogon niszczył Kowali, głowa taboru zbliżała się już do Karpiłowki. Na każdym wozie siedziało po 3-4 Niemców. Otaczając wioskę, wyciągali ludzi z domów i ścigali ich do stajni, którą wkrótce podpalili. Pozostałych zmuszono do zdjęcia odzieży wierzchniej i wepchnięto do pustego domu. Tam kazano im położyć się na podłodze i rozstrzelano. Kiedy przyszła kolej na mojego rozmówcę, położył się z synem na podłodze i odwrócił głowę na bok - a tam już leżała jego zabita żona i trzy córki. On sam przeżył, kula uderzyła w szyję i przeszła na wylot, ale syneczek zginął.
Kiedy faszyści podpalili budynek, mężczyzna był w stanie wydostać się i uciec do lasu. Ale cała jego rodzina zginęła w jeden dzień, została w tym starym domu.
W latach wojny w powiecie oktiabrskim ucierpiało ponad 100 miejscowości; 9 wiosek zostało całkowicie zniszczonych, 6 z nich wraz z mieszkańcami.
"Wydawało się, że przetrwanie po tym jest niemożliwe"
Wiele czynów zostało dokonanych na terytorium powiatu oktiabrskiego. Ale jest taki, którego ani przed, ani po nim nikt nie był w stanie powtórzyć: czwartego dnia operacji Bagration nasi czołgiści na płonącym T-34 dokonali taranowania niemieckiego pociągu pancernego.
Atak rozpoczął się o świcie. Już na podejściu do stacji Czarne Brody nasi żołnierze dostali się pod ogień dział samobieżnych. Jeden radziecki czołg zdołał jednak przedostać się na stację - był to T-34 lejtnanta gwardii Dmitrija Komarowa i sierżanta gwardii Michaiła Buchtujewa. Ale potem niemiecki pociąg pancerny wyjechał zza lasu i otworzył ogień do nacierających. Czołgiści zniszczyli dwa plutony piechoty wroga i cztery punkty ogniowe, gąsienicami zmiażdżyli dwa działa polowe - i tu w wieżę maszyny trafił pocisk.
- Amunicja była na wyczerpaniu, a pociąg odjeżdżał koleją. I wtedy załoga postanowiła iść na taran. Płonący czołg z pełną prędkością uderzył w środek pociągu, wybijając oś przy jednej z platform pancernych. Upadając, przewróciła za sobą dwie kolejne. Pociąg pancerny zatrzymał się. Nie mógł już strzelać z armat i karabinów maszynowych, z czego skorzystali nasi żołnierze. Jednostki piechoty zajęły go, a czołgiści, którzy widzieli wyczyn swoich przyjaciół, oczyścili stację z hitlerowców. Po południu nasze wojska wyzwoliły Czarne Brody i przejęły kontrolę nad drogą Bobrujsk - Łuniniec - mówi Larisa Sałowicz.
Jak później wspominali koledzy z wojska Komarowa i Buchtujewa, wydawało się wszystkim, że przetrwanie po tym jest niemożliwe. Ale nagle przez właz dowódcy pojawił się Dmitrij z zakrwawioną głową. Po wyjściu mógł schronić się w lesie. Kilka dni później znaleźli go nasi żołnierze i przewiezli do szpitala. Wykonując dekret Prezydum Rady Najwyższej ZSRR z dnia 22 sierpnia 1944 roku, sierżantowi gwardii Michaiłowi Buchtujewowi pośmiertnie przyznano tytuł Bohatera Związku Radzieckiego, a 26 września - lejtnantowi gwardii Dmitrijowi Komarowowi. Ale swojej nagrody nigdy nie otrzymał - wyzwalając Polskę, w nocy na 5 września zginął.
W powiecie oktiabrskim wiele przypomina o bohaterskich czynach pierwszych partyzantów - Bohaterów Związku Radzieckiego. Imieniem Tichona Bumażkowa nazwana jest jedna z ulic miasta powiatowego, a w 1961 roku Bohaterowi ZSRR został tu wzniesiony pomnik. Na terytorium powiatu znajduje się również wieś Bumażkowo. Na cześć Fiodora Pawłowskiego w mieście powiatowym nazwano również ulicę i uliczkę.
Ul. R. I. Szerszniewej
W listopadzie 1942 roku Rimma Szerszniewa została zaliczona do partyzanckiej brygady Rozowa Mińskiego związku partyzanckiego. 24 listopada brygada zaatakowała garnizon wojsk wroga, który zajmował wioskę Łomowicze w powiecie oktiabrskim. W trakcie walki ulicznej partyzanci zostali zatrzymani przez ogień karabinów maszynowych. Wtedy Rimma rzuciła się do przodu i zasłoniła swoim ciałem otwór strzelniczy stanowiska ogniowego, powtarzając wyczyn Aleksandra Matrosowa. Dziesiątego dnia zmarła z powodu utraty krwi. Pośmiertnie nagrodzona Orderem Czerwonego Sztandaru. Jej imię nosi jedna z ulic w wiosce Łomowicze.
Ul. S. D. Romana
W walce o wioskę Prużyniszcze w powiecie oktiabrskim 24 czerwca 1944 roku Siergiej Demjanowicz po przygotowaniu artyleryjskim jako pierwszy podniósł się do ataku. Dwa dni później powtórzył ten odważny czyn i swoim przykładem urzekł wszystkich żołnierzy jednostki. Kiedy kompania leżała pod ostrzałem wrogiego karabinu maszynowego, Roman podniósł się do pełnej wysokości i rzucił w broń granat, a następnie zasłonił swoim ciałem otwór strzelniczy. Za męstwo, odwagę i heroizm gwardii czerwonoarmiście Siergiejowi Romanowi 24 marca 1945 roku pośmiertnie przyznano tytuł Bohatera Związku Radzieckiego. Jego imieniem nazwano ulice w Prużyniszczach i Oktiabrskim.
Ul. W. M. Sidzielnikowa
Bohater Związku Radzieckiego Wasilij Sidzielnikow wyróżnił się podczas wyzwolenia obwodu homelskiego. 21 grudnia 1943 roku pluton Sidzielnikowa odbijał niemiecki kontratak w okolicy wsi Gorochowiszcze w powiecie oktiabrskim, niszcząc 7 niemieckich czołgów i dużą liczbę żołnierzy i oficerów wroga. W samym środku walki Wasilij Michajłowicz stanął do broni i podbił czołg przeciwnika, ale od bezpośredniego uderzenia w broń również zginął sam. Został pochowany w Gorochowiszczach, gdzie jego imieniem nazwana jest jedna z ulic, a później ponownie pochowany w grobie braterskim w wiosce Luban w powiecie oktiabrskim.
Julia GAWRILENKO,
zdjęcia - Tatiana MATUSIEWICZ.