Aktualności tematyczne
"Białorusini w kadrze "
Dusza tego Poleszuka zna tajemnice obszarów wodnych Jasiołdy, nad brzegiem której się urodził i dorastał, jezior Motolskiego, Sporowskiego i innych w agromiasteczku Motol, w regionie brzeskim. Dziś Paweł Rajkiewicz jest prawie jedyny na Białorusi, kto buduje takie drewniane łodzie, które po prostu latają po powierzchni wody. Dlatego są bardzo popularne wśród rodaków i nie tylko. Odwiedziliśmy Pawła Pawłowicza, któremu w ojczyźnie zainstalowano nawet rzeźbę, i dowiedzieliśmy się, od kogo przejął sekrety budowy niezawodnych i trwałych łodzi, komu chce przekazać swoje umiejętności, a także o jakim zajęciu marzy, gdy przejdzie na zasłużoną emeryturę.
Ważny środek poruszania się Poleszuków
- Dom, w którym się urodziłem i w którym minęło moje dzieciństwo, stał nad samą rzeką. Niedaleko był młyn wodny - wspomina Paweł Rajkiewicz. - Jasiołda była pełniejsza niż obecnie. Wiosną zalewała wszystkie okoliczne pola i łąki. Dlatego w maju-kwietniu, a czasem o innej porze roku, wielu motolczyków mieszkało praktycznie na wyspie.
Dopóki duża woda nie opadnie, dzieci były przewożone łodziami do szkoły. Nawiasem mówiąc, bliskość rzek i jezior nikogo nie przerażała. Co więcej, od dzieciństwa ani Paweł, ani jego przyjaciele nigdy nie chorowali na przeziębienie, tak samo jak teraz.
- Ci, którzy całe życie mieszkali w pobliżu wody, wiedzą, że leczy, daje siłę. I nie tylko woda, ale także muł na dnie. Uważam, że nad jeziorem Motolskim można otworzyć uzdrowisko z kąpielami błotnymi - jest pewien nasz rozmówca.
Spojrzeliśmy na łodzie wykonane przez jego ręce, przejechaliśmy się nimi. Są imponujące: lekkie, stabilne! Kto nauczył, jak zrobić tak ważny środek poruszania się Poleszuków, zwłaszcza podczas powodzi, która zdarza się prawie co roku?
- Uczyłem się od ojca. Często po prostu byłem obok niego, gdy budował kolejną łódź. I jeśli wcześniej na każdym podwórku było po jednej, to na naszym - wszystkie pięć! - mówi Paweł Pawłowicz.
W latach dzieciństwa Pawła Rajkiewicza łódź była głównym transportem dla mieszkańców wsi, a do przewozu towarów była całkowicie niezastąpiona. Łódziami płaskodennymi dostarczano beli siana, drewno opałowe, ziemniaki z ogrodów rozmieszczonych na działkach. Do ogrodów przeznaczano z reguły wyżyny, do których nie dociera woda.
Sekret niezawodności łódki płaskodennej
Starszy Rajkewicz - Paweł Dmitriewicz - był nie tylko mistrzem w dziedzinie budowy łodzi, ale także doskonałym rybakiem, a także dobrym menedżerem - przez ponad 30 lat kierował artelem rybackim. I pod wieloma względami przywykł polegać na sobie. Zimą robił sieci i niewody, szukał odpowiedniego drewna dla przyszłych łodzi i je budował.
- Brygada ojca miała pozwolenie na łowienie ryb w całym obwodzie brzeskim. Zakładano sieci i niewody na Sporowskim i innych jeziorach i rzekach. Łodzie były transportowane z miejsca na miejsce samochodem. Lub przeciągane drogą lądową, jeśli jedno jezioro było obok drugiego. Nawiasem mówiąc, łowili dużo. Czasami podczas jednego połowu spełniano roczną normę: po 10-12 ton - mówi Paweł Pawłowicz. - Tutejsze miejsca są bogate w ryby również dziś. Jest szczupak, a nawet jesiotr. W ostatnich latach w Jasiołdzie pojawiły się karpie i tołpygi.
Paweł Dmitriewicz był jednym z tych, o których mówią: złota rączka! Mógł wszystko, a jego syn Paweł - jeden z czterech - częściej niż inni starał się być blisko ojca. Chodził z nim na ryby, do lasu - wybierać najlepszą sosnę do łodzi. Pewnego razu Paszka pomógł ojcu nawet zrobić łódkę płaskodenną z aluminium. Okazała się być lekka, piękna, praktyczna, ale na jej budowie spędzono całe lato. Dlatego odtąd ojciec zaczął robić tylko drewniane środki pływające i tylko ich boki - aluminiowe. A syn patrzył, zapamiętywał każdy proces...
- Kłody sosnowe do desek zbieraliśmy tylko zimą - w wielki mróz. Wtedy cała wilgoć zamarznie w drewnie i będzie ono znacznie lepsze - zdradza sekret Paweł Pawłowicz i wyjaśnia, że ojciec budował łodzi większe niż te, które syn robi dzisiaj. Obecne mają tylko 5-6 metrów długości, a te były po 10-12. Ten rozmiar wynikał z faktu, że na nich trzeba było wozić drewno opałowe i siano. Obecnie większość prywatnych gospodarstw domowych nie ma takiej potrzeby. Mleko i produkty mleczne można kupić w sklepie, siano nie jest teraz potrzebne wieśniakom, a drewno opałowe zastępuje gaz. Łodzie są dziś używane głównie do wędkowania i spacerowania po wodzie.
Jak prawidłowo trzymać siekierę?
Dzieci Pawła Dmitriewicza ciepło wspominają ojca. Nic dziwnego: miał dobre serce i złote ręce. Mógł zbudować nie tylko łódź, ale także dom, złożyć piec. Dziś syn Paweł nie ustępuje ojcu w umiejętnościach. Buduje również domy, kiedyś nawet wzniósł własny, w którym mieszka dzisiaj. A jeszcze nasz rozmówca z łatwością może złożyć piec, i to taki, że będzie nie tylko ciepły, ale także piękny! Oczywiście na liście mistrza jest mniej domów i pieców niż łodzi. Ale będąc obiektywnym, jeden z braci Pawła Pawłowicza powiedział mu kiedyś:
- Gdyby ojciec żył, byłby z Ciebie dumny. Moim zdaniem już pod wieloma względami prześcignąłeś ojca, także jeśli chodzi o łodzi!
Swoją pierwszą łódź nasz bohater zrobił prawie 35 lat temu, kiedy jego tata ciężko zachorował.
- Do tego czasu nie byłem pewien, czy potrafię tak robić jak ojciec - przyznaje dziś szczerze Paweł Pawłowicz. - Ale powiedział mi: "Nauczysz się trzymać siekierę prawidłowo, nauczysz się wszystkiego. W tym robić łodki!".
Tak się stało: nauczył się! Z czasem Paweł Pawłowicz robił łodzie takie, że zaczęli przyjeżdżać po nie nawet z gospodarstw rybackich. Taki poziom kupujących, ich wymagania mówią o wysokiej jakości pracy mistrza.
Łodzie z rąk mistrza wychodziły niezawodne, solidne. Nawiasem mówiąc, tą, pierwszą, podarował swojemu przyjacielowi, który do dziś używa jej zgodnie z przeznaczeniem.
- Budowałem ją przez dwa tygodnie. To dużo. Teraz jedną robię przez trzy dni - przyznaje rozmówca.
Na każdą powódź - swojego ratownika
Dziś na Polesiu oczywiście nie ma już takich powodzi jak kiedyś. Dlatego niektórzy uważają, że era drewnianych łodzi zniknęła. Tak myślał inny przyjaciel naszego bohatera, który jakoś się z niego wyśmiewał: "Może już przestań się z nimi bawić - same kłopoty!".
- Czekaj, Stiepanowiczu, jeszcze poprosisz, żebym Cię podwiózł do ganku! - nie zgodził się z nim Paweł Pawłowicz.
I nadeszła taka godzina. Kilka lat później w Motylu rozpoczęła się powódź - i łódeczka płaskodenna świetnie pomogła wieśniakom.
- Wtedy nikt nie mógł wyjść na ulicę - wspomina Paweł Rajkiewicz, który przez dwa dni musiał pływać łodzią do sklepu po chleb, a potem dowozić go rodakom.
Motol słynie z talentów
Wszyscy jego krewni i przyjaciele wiedzą, że drzewo dosłownie ożywa w rękach mistrza: zwykły pniak zamienia się w cudowne zwierzę, a nawet w boga wody... Po znalezieniu gałęzi lub korzenia na łące, w rzece lub bagnie o dziwacznym kształcie, w tym tych, które leżą w wodzie od kilkunastu lat, robi niesamowite rzeczy! Jednocześnie nasz bohater nie uważa się za jakąś wyjątkową osobę.
- W naszej wiosce od niepamiętnych czasów każdy był czymś zajęty i potrafił coś zrobić. Jedni tkali chusty, inni narzuty, jeszcze inni szyli kożuchy, w tym mój ojciec. Miał dobre, ciepłe rzeczy, po które do Motolu przyjeżdżali z Polski i płacili według tych standardów dobre pieniądze - wspomina rozmówca.
Dzieci widziały, jak starają się ich rodzice, dlatego pomagały dorosłym najlepiej, jak potrafiły. Zdarzało się, że chłopiec wstaje rano, wychodzi na podwórko, a na ganku leży piła dwuręczna. Oznacza to, że musisz narąbać cały metr sześcienny drewna opałowego.
- Szybko wołałem przyjaciół i zabieraliśmy się do pracy - uśmiecha się rozmówca, wyjaśniając przy tym, że nikt nikogo nie zmuszał, ale chłopcy szybko zbiegali się na współną pracę. Ponieważ wiedzieli: dziś pomożesz przyjacielowi, a jutro on pomoże ci.
Dziś wiejskie dzieci i dorośli nie mają takich zadań. W Motolu, podobnie jak w innych wioskach, przybyło wiele dóbr cywilizacji. W tym gaz. A jeśli musisz przygotować drewno opałowe do pieca na zimę, to jest piła łańcuchowa.
Niech ludzie zobaczą piękną krainę
Trzeba powiedzieć, że łodzie, piece, budowa domów, a nawet rzemiosło z drewna dla Pawła Rajkiewicza to zajęcie coraz bardziej dla duszy. Z zawodu nasz bohater jest kierowca, pracuje w oddziale przedsiębiorstwa "Koopprom". Podróżuje po całej Białorusi i dostarcza produkty do punktów handlowych. Nawiasem mówiąc, wśród nich są kiełbasy i wyroby cukiernicze lokalnej produkcji. To nie przypadek, że odbywa się tam Międzynarodowy Festiwal Folklorystyczny "Motolskie Przysmaki", który gromadzi gości z całego świata.
Według rozmówcy, Motol to agromiasteczko na lepsze życie, dlatego ludzie tutaj są szczęśliwi, pracowici. W lokalnych rodzinach tajemnice rzemiosła są często przekazywane w drodze dziedziczenia i pokrewieństwa. Oczywiście nie każdy może je opanować - tylko najbardziej utalentowani. Tak więc produkcję łodzi na nowy poziom podniósł Paweł Rajkiewicz. Zastanawiamy się, komu przekaże swoją sprawę?
- Myślę, że najstarszemu synowi Siergiejowi - powiedział Paweł Pawłowicz. - On już i teraz z drewna potrafi zrobić takie rzeczy, że balsam dla oczu... Wie, jak trzymać siekierę, a potem potrafi zrobić łódź. Nawiasem mówiąc, stawia piece również na najwyższym poziomie - mówi z dumą ojciec.
Obecnie Paweł Pawłowicz ma 60 lat. Wkrótce przejdzie na zasłużony odpoczynek. Co będzie robił, gdy przestanie kręcić kierownicą?
- Na pewno nie będę siedział na piecu - zapewnia nasz bohater i dzieli się swoim marzeniem: - Chciałbym wozić turystów łodziami po Jasiołdzie, jeziorach, wozić ich na bagna Sporowskie, gdzie znajduje się słynny szlak turystyczny. Marzę o tym, aby zrobić go bardziej interesującym i dłuższym. Niech ludzie zobaczą, w jakiej pięknej krainie żyjemy!
Tamara MARKINA,
zdjęcia Kiriłł PASMURCEW,
"7 dni".

ENERGIA ATOMOWA
