Swietłana Żuricho jest mistrzem ludowych rzemiosł artystycznych z Wilejki. W tkactwie nie jest przypadkową osobą, chociaż opanowała go w wieku 40 lat. Teraz jej ręcznie robione pasy wygrywają w różnych konkursach, wykupowane są na wystawach nie tylko przez znawców kultury narodowej i designu, ale także przez nowoczesne fashionistki.
Tkacza, zawołajcie tkacza!
Sprawa była następująca: trzy lata temu do pracownika technicznego Wilejskiego Koledżu Państwowego, Swietłany Żuricho, zadzwoniła dyrektor lokalnego Domu Rzemiosła i powiedziała, że placówka kupiła dwa krosna, ale rzemieślników do odrodzenia rzemiosła w regionie znaleźć się nie udało.
- Chociaż po wojnie wielu, w tym moja prababka, ścielili swoje łóżka i sofy wykorzystując narzuty wyłącznie domowej roboty. Na Białorusi nazywano je postilkami. Wydawało się, że z czasem ta tradycja odeszła w zapomnienie – wspomina nasza bohaterka, która miała zaszczyt ożywić tradycyjne białoruskie tkactwo na Wilejszczyźnie.
Można powiedzieć, że rozmowa telefoniczna stała się epokowej dla Swietłany Żuricho, która w całym koledżu była znana jako zręczna szwaczka. Będąc matką trzech synów i córki, od dzieciństwa robiła na drutach ubrania dla dzieci: wszystkie ich czapki i bluzki były ręcznie robione przez matkę. Ponadto nasza bohaterka jest jedną z tych, którzy traktują każdą sprawę z całą odpowiedzialnością.
- Dyrektor Domu Rzemiosła była pewna, że mi się uda. Ponadto techniki dziewiarskie i tkackie są nieco podobne. Powiedziała: "Przyjeżdżaj i spróbuj, jestem prawie pewna, że spodoba ci się moja propozycja zostania tkaczką!" - wspomina rozmówczyni.
Wtedy jej mąż Piotr i jej matka natychmiast poparli ten pomysł. Dzięki nim Swietłana szybko podjęła decyzję. Tym bardziej że od Wilejki do Izbino, gdzie znajduje się Dom Rzemiosła, jest tylko kilka kilometrów, a praca na stanowisku pracownika technicznego była już trudna ze wzgłędów zdrowotnych.
Od "Pasów Słuckich" do "Matczynych Krosien"
Nasza bohaterka przyznaje: na początku nie było łatwo w nowym zawodzie. Pierwszą pracą Swietłany był cieniutki biało-zielony paseczek, który wykonywała przez bardzo długi czas, chociaż technika była prosta.
- Uczyłam się tkać na lekcjach wideo z Internetu. Zaczęłam wedlug nich zaprawiać krosna. To było bardzo interesujące, chociaż nie wszystko się udawało. Najtrudniej było precyzyjnie naciągnąć nitki. Jednak z czasem udało się opanować tę najważniejszą technikę, podstawę tkactwa ręcznego – mówi wilejczanka.
Sprawy potoczyły się dobrze po tym, jak Swietłana Żuricho uczestniczyła w warsztatach u szwaczki z powiatu mińskiego.
- Warsztaty umożliwiły opanowanie głównych zasad techniki tkackiej: jak wykonać natężenie, rysunek. Wedlug filmu tak się nie nauczysz, jak na żywo - zaznacza rozmówczyni. - Nauczycielka wyjaśniła, które nici nadają się do krosien. Okazało się, że najlepiej nadają się te z mieszanki wełny, ponieważ z czystej wełny zwiną się, będą przylegać do siebie kłaczkami. Nauczyła jeszcze wielu ważnych mądrości.
Początkujący mistrz zaczęła uczyć się, jak wybierać wzory i tkać pasy. Zaczęła samodzielnie rozwijać się w rzemiośle. Jedną z trudnych prac był pas, który przedstawił Wilejszczyznę na konkursie "Białoruska Lalka" w 2023 roku w ramach regionalnego święta ludowych rzemiosł artystycznych "Pasy Słuckie".
- To bardzo honorowe zadanie, ale jednocześnie odpowiedzialne! Trzeba było zrobić taki pas, który wszyscy by docenili: i jury, i uczestnicy święta, i koledzy z innych powiatów obwodu mińskiego - wspomina Swietłana Żuricho.
Aby utkać taki pas, rzemieślniczka, wykonując wstępny szkic, pracowała przez pięć dni od wczesnego rana do późnego wieczora. W rezultacie dzieło Swietłany Wiktorowny godnie ozdobiło pokaz mody konkursu i w niczym nie ustępowało pasom jeszcze 18 tkaczy z innych powiatów regionu centralnego.
Latem 2024 roku nasza bohaterka wzięła udział w obwodowym konkursie tkackim "Matczyne Krosna", który zgromadził najlepszych tkaczy w Starych Dorogach. Za wysokie umiejętności zawodowe i najlepszy pas pleciony w technice tego rodzaju tkactwa Swietłana Żuricho otrzymała dyplom trzeciego stopnia.
- Dla mnie, początkującego mistrza, bardzo interesujące było zobaczenie prac bardziej doświadczonych kolegów. Zapytałam o cechy technik. Żaden z uczestników nie ukrywał swoich tajemnic! - wspomina rozmówczyni i przyznaje, że była szczęśliwa, że znalazła się w pierwszej trójce.
Opowiadając o tym, jak pracuje dzisiaj, mistrz zauważa, że dużo czasu poświęca na podnoszenie swoich umiejętności i kompetencji:
- Coś wymyślam sama, coś podglądam w Internecie, na wystawach. Jeśli widzę trudną lub niezwykłą pracę, koniecznie robię zdjęcia, aby nauczyć się nowej techniki i powtórzyć.
A jeszcze przez wszystkie trzy lata pracy w Wilejskim Domu Rzemiosła Swietłana Wiktorowna co roku jeździ na główne święto rolników – "Dożynki". Jedzie tam z reguły z pasami.
- Nawiasem mówiąc, na pierwsze "Dożynki" przybyłam jako tkaczka miesiąc po rozpoczęciu pracy w Domu Rzemiosła – mówi i wspomina ważny fakt ze swojej biografii: – Wtedy w Kopylu zobaczyłam małe krosno stołowe jednej z koleżanek z rzemiosła. Zrobiłam go zdjęcie i poprosiłam męża, żeby zrobił takie same. Mój Piotr Michajłowicz dokładnie to zrobił. Teraz pracuję na nim w domu, zabieram go ze sobą na wycieczki, kiedy biorę udział w wystawach i konkursach.
Kiedy związek rodzinny jest także twórczy
"Kochać to nie patrzeć na siebie. Kochać to patrzeć razem w tym samym kierunku" – napisał Antoine de Saint-Exupéry w książce "Planeta ludzi". Małżonkowie Żuricho całkowicie zgadzają się ze stwierdzeniem klasyka. Wspierają się we wszystkim, w tym w kreatywności. W końcu Swietłana Wiktorowna jest mistrzem ludowych rzemiosł artystycznych, a Piotr Michajłowicz do niedawna miał status rzemieślnika. Para nauczyła się tworzyć niepowtarzalne dzieła własnymi rękami.
- Wcześniej na wystawach mąż sprzedawał swoje prace z metalu i drewna: talerze, menażki, ławki, stoły, huśtawki, meble ogrodowe. Nawiasem mówiąc, uczy naszych synów, jak robić przydatne rzeczy. Ale na razie małżonek zawiesił swoją sprawę. Wiosną, kiedy wzrośnie popyt, planuje wznowić - mówi nasza bohaterka. - Obecnie w wilejskiej piekarni zajmuje się konserwacją i naprawą sprzętu. Najstarsi synowie Michaił i Andriej pracują w fabryce "Zenit", a młodsi Nastia i Nikołaj są jeszcze uczniami.
Mąż jest dumny, że Swietłana Wiktorowna pracuje w dziedzinie kultury.
- Łączenie pracy, gospodarstwa domowego i wychowywania dzieci może nie być łatwe, ale mąż świetnie pomaga - mówi rozmówczyni. - To Piotr Michajłowicz powstrzymał mnie przed zwolnieniem, gdy Dom Rzemiosła zaczął pracować w soboty i niedziele. Przecież w tych dniach zwykle cała rodzina zbiera się w domu.
- Nie rezygnuj, zostanę z dziećmi! - powiedział wtedy szef rodziny Żuricho.
- Mój mąż widział, że jestem zainteresowana tkactwem, dało mi to skrzydła za plecami! - wyznała Swietłana Żuricho. - Lubię rozwijać umiejętności, próbować czegoś nowego. Na przykład teraz opanowuję technikę tworzenia białoruskich ruszników. Bardzo motywujące i inspirujące są prace kolegów z Domu Rzemiosła, którzy tworzą obok mnie, zajmując się koszykarstwem, haftowaniem, garncarstwem. Nie ma lepszej sprawy na ziemi niż ożywienie ludowych tradycji białoruskiej kultury i życia codziennego!
Tamara MARKINA,
gazeta "7 dni".
Tkacza, zawołajcie tkacza!
Sprawa była następująca: trzy lata temu do pracownika technicznego Wilejskiego Koledżu Państwowego, Swietłany Żuricho, zadzwoniła dyrektor lokalnego Domu Rzemiosła i powiedziała, że placówka kupiła dwa krosna, ale rzemieślników do odrodzenia rzemiosła w regionie znaleźć się nie udało.
- Chociaż po wojnie wielu, w tym moja prababka, ścielili swoje łóżka i sofy wykorzystując narzuty wyłącznie domowej roboty. Na Białorusi nazywano je postilkami. Wydawało się, że z czasem ta tradycja odeszła w zapomnienie – wspomina nasza bohaterka, która miała zaszczyt ożywić tradycyjne białoruskie tkactwo na Wilejszczyźnie.
Można powiedzieć, że rozmowa telefoniczna stała się epokowej dla Swietłany Żuricho, która w całym koledżu była znana jako zręczna szwaczka. Będąc matką trzech synów i córki, od dzieciństwa robiła na drutach ubrania dla dzieci: wszystkie ich czapki i bluzki były ręcznie robione przez matkę. Ponadto nasza bohaterka jest jedną z tych, którzy traktują każdą sprawę z całą odpowiedzialnością.
- Dyrektor Domu Rzemiosła była pewna, że mi się uda. Ponadto techniki dziewiarskie i tkackie są nieco podobne. Powiedziała: "Przyjeżdżaj i spróbuj, jestem prawie pewna, że spodoba ci się moja propozycja zostania tkaczką!" - wspomina rozmówczyni.
Wtedy jej mąż Piotr i jej matka natychmiast poparli ten pomysł. Dzięki nim Swietłana szybko podjęła decyzję. Tym bardziej że od Wilejki do Izbino, gdzie znajduje się Dom Rzemiosła, jest tylko kilka kilometrów, a praca na stanowisku pracownika technicznego była już trudna ze wzgłędów zdrowotnych.
Od "Pasów Słuckich" do "Matczynych Krosien"
Nasza bohaterka przyznaje: na początku nie było łatwo w nowym zawodzie. Pierwszą pracą Swietłany był cieniutki biało-zielony paseczek, który wykonywała przez bardzo długi czas, chociaż technika była prosta.
- Uczyłam się tkać na lekcjach wideo z Internetu. Zaczęłam wedlug nich zaprawiać krosna. To było bardzo interesujące, chociaż nie wszystko się udawało. Najtrudniej było precyzyjnie naciągnąć nitki. Jednak z czasem udało się opanować tę najważniejszą technikę, podstawę tkactwa ręcznego – mówi wilejczanka.
Sprawy potoczyły się dobrze po tym, jak Swietłana Żuricho uczestniczyła w warsztatach u szwaczki z powiatu mińskiego.
- Warsztaty umożliwiły opanowanie głównych zasad techniki tkackiej: jak wykonać natężenie, rysunek. Wedlug filmu tak się nie nauczysz, jak na żywo - zaznacza rozmówczyni. - Nauczycielka wyjaśniła, które nici nadają się do krosien. Okazało się, że najlepiej nadają się te z mieszanki wełny, ponieważ z czystej wełny zwiną się, będą przylegać do siebie kłaczkami. Nauczyła jeszcze wielu ważnych mądrości.
Początkujący mistrz zaczęła uczyć się, jak wybierać wzory i tkać pasy. Zaczęła samodzielnie rozwijać się w rzemiośle. Jedną z trudnych prac był pas, który przedstawił Wilejszczyznę na konkursie "Białoruska Lalka" w 2023 roku w ramach regionalnego święta ludowych rzemiosł artystycznych "Pasy Słuckie".
- To bardzo honorowe zadanie, ale jednocześnie odpowiedzialne! Trzeba było zrobić taki pas, który wszyscy by docenili: i jury, i uczestnicy święta, i koledzy z innych powiatów obwodu mińskiego - wspomina Swietłana Żuricho.
Aby utkać taki pas, rzemieślniczka, wykonując wstępny szkic, pracowała przez pięć dni od wczesnego rana do późnego wieczora. W rezultacie dzieło Swietłany Wiktorowny godnie ozdobiło pokaz mody konkursu i w niczym nie ustępowało pasom jeszcze 18 tkaczy z innych powiatów regionu centralnego.
Latem 2024 roku nasza bohaterka wzięła udział w obwodowym konkursie tkackim "Matczyne Krosna", który zgromadził najlepszych tkaczy w Starych Dorogach. Za wysokie umiejętności zawodowe i najlepszy pas pleciony w technice tego rodzaju tkactwa Swietłana Żuricho otrzymała dyplom trzeciego stopnia.
- Dla mnie, początkującego mistrza, bardzo interesujące było zobaczenie prac bardziej doświadczonych kolegów. Zapytałam o cechy technik. Żaden z uczestników nie ukrywał swoich tajemnic! - wspomina rozmówczyni i przyznaje, że była szczęśliwa, że znalazła się w pierwszej trójce.
Opowiadając o tym, jak pracuje dzisiaj, mistrz zauważa, że dużo czasu poświęca na podnoszenie swoich umiejętności i kompetencji:
- Coś wymyślam sama, coś podglądam w Internecie, na wystawach. Jeśli widzę trudną lub niezwykłą pracę, koniecznie robię zdjęcia, aby nauczyć się nowej techniki i powtórzyć.
A jeszcze przez wszystkie trzy lata pracy w Wilejskim Domu Rzemiosła Swietłana Wiktorowna co roku jeździ na główne święto rolników – "Dożynki". Jedzie tam z reguły z pasami.
- Nawiasem mówiąc, na pierwsze "Dożynki" przybyłam jako tkaczka miesiąc po rozpoczęciu pracy w Domu Rzemiosła – mówi i wspomina ważny fakt ze swojej biografii: – Wtedy w Kopylu zobaczyłam małe krosno stołowe jednej z koleżanek z rzemiosła. Zrobiłam go zdjęcie i poprosiłam męża, żeby zrobił takie same. Mój Piotr Michajłowicz dokładnie to zrobił. Teraz pracuję na nim w domu, zabieram go ze sobą na wycieczki, kiedy biorę udział w wystawach i konkursach.
Kiedy związek rodzinny jest także twórczy
"Kochać to nie patrzeć na siebie. Kochać to patrzeć razem w tym samym kierunku" – napisał Antoine de Saint-Exupéry w książce "Planeta ludzi". Małżonkowie Żuricho całkowicie zgadzają się ze stwierdzeniem klasyka. Wspierają się we wszystkim, w tym w kreatywności. W końcu Swietłana Wiktorowna jest mistrzem ludowych rzemiosł artystycznych, a Piotr Michajłowicz do niedawna miał status rzemieślnika. Para nauczyła się tworzyć niepowtarzalne dzieła własnymi rękami.
- Wcześniej na wystawach mąż sprzedawał swoje prace z metalu i drewna: talerze, menażki, ławki, stoły, huśtawki, meble ogrodowe. Nawiasem mówiąc, uczy naszych synów, jak robić przydatne rzeczy. Ale na razie małżonek zawiesił swoją sprawę. Wiosną, kiedy wzrośnie popyt, planuje wznowić - mówi nasza bohaterka. - Obecnie w wilejskiej piekarni zajmuje się konserwacją i naprawą sprzętu. Najstarsi synowie Michaił i Andriej pracują w fabryce "Zenit", a młodsi Nastia i Nikołaj są jeszcze uczniami.
Mąż jest dumny, że Swietłana Wiktorowna pracuje w dziedzinie kultury.
- Łączenie pracy, gospodarstwa domowego i wychowywania dzieci może nie być łatwe, ale mąż świetnie pomaga - mówi rozmówczyni. - To Piotr Michajłowicz powstrzymał mnie przed zwolnieniem, gdy Dom Rzemiosła zaczął pracować w soboty i niedziele. Przecież w tych dniach zwykle cała rodzina zbiera się w domu.
- Nie rezygnuj, zostanę z dziećmi! - powiedział wtedy szef rodziny Żuricho.
- Mój mąż widział, że jestem zainteresowana tkactwem, dało mi to skrzydła za plecami! - wyznała Swietłana Żuricho. - Lubię rozwijać umiejętności, próbować czegoś nowego. Na przykład teraz opanowuję technikę tworzenia białoruskich ruszników. Bardzo motywujące i inspirujące są prace kolegów z Domu Rzemiosła, którzy tworzą obok mnie, zajmując się koszykarstwem, haftowaniem, garncarstwem. Nie ma lepszej sprawy na ziemi niż ożywienie ludowych tradycji białoruskiej kultury i życia codziennego!
Tamara MARKINA,
gazeta "7 dni".