Kolęda to wesołe i kolorowe święto ludowe, bogate nie tylko w pieśni, żarty i obrzędy, ale także w głębokie znaczenia sakralne. Uwielbiają go, ponieważ daje atmosferę radości: wszyscy zbierają się razem, spacerują, kolędują, grają w gry, wróżą i odwiedzają się nawzajem. Wierzono, że Kolęda puka do domów tylko dobrych ludzi i przynosi zdrowie, dobrobyt, bogactwo i dobre zbiory. Dawne tradycje kolędnicze zachowały się do dziś, są pilnie podtrzymywane i przekazywane kolejnym pokoleniom przez mieszkańców powiatu mohylewskiego. Korespondent BELTA odwiedził agromiasteczko Machowo, dowiedział się o tym święcie z pierwszej ręki, a nawet wziął udział w niektórych obrzędach.
W Centrum Kultury i Sportu Machowo jest głośno i tłoczno: przygotowania do zbliżającego się kolędowania idą pełną parą. Mieszkańcy samego agromiasta i kilku sąsiednich miejscowości, pracownicy kultury, uczestnicy przedstawień amatorskich, a nawet uczniowie miejscowej szkoły zebrali się razem. Dzieci i dorośli zakładają kostiumy kolędników i powtarzają niezbędne słowa, ponieważ przychodzą do domu swoich sąsiadów nie po smaczne smakołyki, które zwyczajowo dają kolędnikom, ale przede wszystkim na święta - ważne jest, aby pokazać gospodarzom wesołe przedstawienie teatralne, zadowolić ich pieśniami i tańcami, podziękować im za gościnę szczerymi i hojnymi życzeniami dobra i szczęścia.
„W Machowie kolędujemy co roku od wielu lat, i ludzie uczestniczą w tej akcji z przyjemnością - mówi Swietłana Owczinnikowa, kierowniczka Centrum Kultury i Sportu w Machowie. - Mieszkańcy naszej miejscowości zbierają się i idą po domach z Kolędą, więc to święto nie idzie w zapomnienie, ale odradza się i trwa. Chodzimy po ulicy, śpiewamy piosenki, żeby wszyscy nas widzieli i słyszeli, wchodzimy na podwórka i uszczęśliwiamy właścicieli. Tradycyjnie posypujemy podłogę domu ziarnem - zastawem na przyszłe zbiory, życząc długiego życia: „Siejemy, siejemy, siejemy - Wesołych Kolęd życzymy!”. W zamian otrzymujemy szczerą wdzięczność i zasłużony poczęstunek - smalec, kiełbasę, słodycze, naleśniki”.
W gronie kolędników znajdują się tradycyjne postacie kolędnicze - Baba i Dziadek, Cygan, Michajło Potapowicz i oczywiście Koza - główna bohaterka świąt, która według wierzeń ludowych przynosi szczęście domowi i obiecuje obfite plony temu, kto dobrze ją traktuje. Potwierdza to folklor ludowy: „Gdzie koza chodzi - tam żyto rodzii! Gdzie koza rogiem - tam żyto stogiem! Gdzie koza nogą - tam żyto kopą! Gdzie koza ogonem - tam żyto wozem” Mieszkanka Ekaterina Dubrowskaja, która od 40 lat pracuje jako bibliotekarka, dobrze poradziła sobie z rolą charyzmatycznej, artystycznej i wesołej Kozy.
"Dajemy ludziom radość - wszyscy żartują, śmieją się, śpiewają i życzą sobie nawzajem tylko najlepszych i najbardziej pozytywnych rzeczy - mówi. - Staramy się zachować to święto i przekazać je innym pokoleniom, ponieważ dzieci są dziś z nami nie bez powodu - one również biorą udział w przedstawieniu teatralnym. Uwielbiam wszystkie festiwale ludowe i zawsze biorę w nich udział".
Według Ekateriny Dubrowskiej, kolędy są również godne uwagi, ponieważ był to okres, w którym właściciele wróżyli o zbiorach, a dziewczęta - o ich przyszłym losie. W domu świąteczny stół nakrywano sianem i przykrywano obrusem. Aby dowiedzieć się, jaki będzie len w tym roku, należało wyciągnąć słomę: jeśli była długa, oznaczało to, że zbiory będą dobre. Można też było przytulić się do płotu lub wziąć stos drewna na opał: jeśli liczba desek lub kłód była parzysta, oznaczało to, że w tym roku dziewczyna będzie miała parę.
Mieszkanka wspomina: „Mieliśmy różne metody wróżenia, a tak przy okazji, moja przepowiednia sprawdziła się w 100 procentach. - Zgniotłam kartkę papieru, położyłam na talerzu, podpaliłam i spojrzałam na cień odbijający się na ścianie. Spojrzałam i zobaczyłam pole, las i ciągnik orzący, Kirowiec. Roześmiałam się i powiedziałam: wrócę do domu i poślubię kierowcę traktora. I wszystko się spełniło! Nawet marka traktora. Jak można nie wierzyć w Kolędy i moc ich rytuałów?
Swietłana Owczinnikowa włącza się do rozmowy: „Prawdziwość kolęd przetestowałam na sobie, mogę powiedzieć na pewno! Pamiętam, że w 10 klasie zebraliśmy się z koleżankami na wróżenie, zaczęliśmy rzucać walenkami. Jednej z nas walenok wskazał kierunek sąsiedniej ulicy. Znalazła na niej swojego męża, naszego kolegę z klasy. Nasza szóstka też zgadywała: kładłyśmy naleśniki na progu i puszczałyśmy psa - czyj naleśnik zje pierwszy, ta najszybciej wyjdzie za mąż. Pies zjadł naleśnik najcichszej i najbardziej niepozornej dziewczyny wśród nas. O dziwo, to ona pierwsza wyszła za mąż, gdy tylko skończyła 18 lat. A mój naleśnik został zjedzony jako ostatni i tak się okazało - wyszłam za mąż później niż wszyscy, w wieku 23 i pół roku".
Gadanie gadaniem, ale nadszedł czas, by przejść się ulicą. Kolędnicy ruszyli w kolędowanie ze śpiewem i żartami. I tu nie mogło obyć się bez harmonisty, który nadawał ton i tworzył nastrój całego kolędniczego korowodu. Starożytny instrument trzymał w ręku sam Dziadek Mróz i grał na nim tak dobrze, że nie sposób było ustać w miejscu. Pod długą białą brodą i czerwonym płaszczem krył się Piotr Starowitow, mieszkaniec sąsiedniej wsi Kostinka. Przez całe życie pracował w handlu, a teraz jest na zasłużonym odpoczynku - prowadzi gospodarstwo domowe, gra na instrumencie dla duszy i bierze udział w występach amatorskich. Nawiasem mówiąc, w jego rodzinie muzyka jest sprawą rodzinną: jego mama i wujek mistrzowsko grali na akordeonie.
„Moja harmonijka »Czajka« ma nie mniej niż pół wieku, a taki instrument brzmi zupełnie inaczej: w porównaniu z nowym jest bardziej melodyjny - głosy z niego wylewają się jak z duszy - uśmiecha się Piotr Starowojtow. - Ale harmonijki wziąłem do ręki nie od dzieciństwa, około 30 lat temu - z biegiem lat przyszła sama. Harmonista pełni zaszczytną rolę na wszystkich festiwalach - wszędzie jest witany z radością, siadany na najlepszym miejscu, a dla rozweselenia jego gry nalewany jest kieliszek. Na żadnym festynie nie może zabraknąć harmonijki. Zawsze gram w domu - zarówno kiedy jestem smutny, jak i kiedy jestem szczęśliwy. W repertuarze mam piosenki ludowe - melodyjne i śpiewane z duszą".
Kolędnicy dotarli na właściwą ulicę i zapukali do drzwi domu Galiny i Giennadija Wójtowiczów. Kobieta przyznaje, że to nie pierwszy raz, kiedy Kolęda ich odwiedza, i ona sama lubi kolędować. W zeszłym roku poszła ze śpiewem do sąsiadów razem ze swoimi wnukami, którzy przyszli odwiedzić babcię. „Czasami ludzie nawet proszą: przyjdź do nas z Kolędą - mówi. - To wspaniałe, że tradycja nie została zapomniana: nadal jest interesująca zarówno dla dzieci, jak i dorosłych. Cieszymy się, że kolędnicy przyszli do nas. Wszystko jest gotowe na ich spotkanie: nakryliśmy stół i przygotowaliśmy smakołyki - jajka, mięso, smalec, słodycze, ciastka, jabłka i naleśniki".
Gdy tylko kolędnicy przekroczyli próg, rozpoczęło się wesołe przedstawienie z żartami, piosenkami i dowcipami. Koza, wabiona smakołykami, padła bez sił, a wszyscy inni ożywili ją różnymi „prismakami”, cygański wróżbita obiecał właścicielom długie i szczęśliwe życie, dzieci czytały wiersze pochwalne, a niezdarny Miszka zatańczył swój niezgrabny taniec. Wszyscy bawili się od serca i naładowali dobrym nastrojem.
Pamiętam z dzieciństwa, że wszyscy ludzie starali się, aby kolędnicy zapukali do ich chaty, ponieważ był to bardzo dobry znak - wspomina lokalna mieszkanka Zinaida Blinkowa. - Kiedy kolędnicy szli ulicą, moja mama zawsze szeroko otwierała drzwi. Była bardzo zadowolona z gości - częstowała ich wszystkim, co było w domu, chociaż nie mieliśmy nic nadmiarowego - byliśmy dużą rodziną. Ale zawsze wkładali do koszyka jajka, „lustaczkę" smalcu i cały bochenek świeżo upieczonego chleba. Razem z kolędnikami po podwórkach chodzili też starsi. Było to szczególnie zaszczytne traktowanie, ponieważ modlono się wtedy o zdrowie i pomyślność właścicieli i śpiewano na ich cześć boskie pieśni”.
Wśród kolędników była Maria Trocka, dostojna kobieta w całunie z jasnobordową chustą umiejętnie zawiązaną na głowie. Mieszka w Machowie od 1973 roku, przyjechała tu i pracowała przez te wszystkie lata w rolnictwie, mając tylko jeden wpis w książeczce pracy. Tutaj znalazła męża, z którym świętowała złotą rocznicę ślubu, i wychowała dzieci.
"Rytuał kolędowania dobrze pamiętam z dzieciństwa - mówi. - Pochodzę z Mińszczyzny, i kolędowanie u nas odbywało się w Stary Nowy Rok. Przebieraliśmy się za Kolędę, Kozę, Babę i Dziadka, i w tym towarzystwie był też Diabeł z pogrzebaczem. Chodziliśmy z ojcami, wujkami, starszymi siostrami i braćmi. Zaglądali ludziom na podwórka, pukali do okien, śpiewali kolędy. Było wesoło i radośnie, te wspomnienia są wciąż świeże. W połowie przedstawienia nasza Koza też padła z głodu i poprosiliśmy właścicieli, żeby ją „ożywili” - poczęstowali smalcem, powiesili na rogu kiełbasę”.
Maria Trocka przyznaje, że to święto jest jej szczególnie bliskie: „Kolędy są nasze ludowe, rodzime. To święto rozgrzewa nasze serca i dusze i przenosi nas z powrotem do dzieciństwa. Pamiętamy naszych rodziców, babcie i dziadków... Bardzo przyjemnie jest wrócić do czasów, kiedy byliśmy mali. Nasze liczne białoruskie rytuały i zwyczaje są bardzo piękne, wszyscy staramy się ich przestrzegać i zachować. Oprócz kolęd organizujemy „Uwachodziny”, „Małżeństwo komina”, Dzień Naleśnika, Komoedicę.... Sami dobrze się bawimy i uszczęśliwiamy ludzi”.
Julia PODOLSKAJA,
zdjęcie autorki,
BELTA