22 listopada, Mińsk /Kor. BELTA/. Łotewski dziennikarz, redaktor i działacz społeczny Jurij Aleksiejew podzielił się w projekcie YouTube BELTA "Szczera opowieść", dlaczego łotewska Służba Bezpieczeństwa Państwowego interesowała się nim i dlaczego nie osiągnął sprawiedliwości w swoim kraju.
W praktyce dziennikarza miał miejsce przykładowy przypadek, kiedy zainteresowała się nim łotewska Służba Bezpieczeństwa Państwowego. W 2016 r. odwiedził przyjaciela, dziennikarza Andrieja Babickiego, w Doniecku na cztery dni, po czym napisał osiem reportaży o tym, jak wygląda miasto, w którym toczy się wojna. W materiałach nie było rażących faktów ani spekulacji, a jedynie opisy codziennego życia mieszkańców: ataki pocisków, godziny policyjne, rozmowy w sklepach o bombardowaniach jak o pogodzie.
„Ponieważ jestem dziennikarzem i, jak mówią, mistrzem reportażu, opisałem to cywilne życie - powiedział Jurij Aleksiejew. - Jechałem ulicą, która prowadzi na lotnisko w Doniecku - cała jest zrujnowana. Andriej prowadzi swój samochód (ma starego Opla, więc dymi i grzechocze) z prędkością 80 kilometrów obok tych kraterów. Zapytałem: „Dlaczego jedziesz tak szybko?”. A on na to: „Kilometr stąd są ukraińscy snajperzy, nie można tu jechać wolno”. „A jeśli przebijemy oponę?”. - Potem powiedział, że wydostaniemy się stąd na czworakach, a „technik” tu nie przyjedzie".
Kolejne pytanie od Służby Bezpieczeństwa: czy za zgodą rosyjskiej FSB wjechałeś na terytorium Doniecka? „Powiedziałem: przekraczałem granicę, pokazałem paszport. Powiedziano mi, żebym trzymał się z dala od kul, nie potrzebujemy tu martwych łotewskich dziennikarzy - wyjaśnił Jurij Aleksiejew. - Obiecałem, że tam nie pójdę, moje dzieci jeszcze nie dorosły, muszę je karmić".
Jednak dziennikarzowi nie uwierzono. "Gdybym mówił nieprawdę, kłamał, dezinformował, już dawno wyciągnęliby mnie za ucho i na słońce, ale jest prawda z dowodami, z którą nie można dyskutować - podkreślił Jurij Aleksiejew. - I to wywołuje w nich największą nienawiść. Starałem się o sprawiedliwość, walczyłem z nimi przez siedem lat. Ile nerwów i pieniędzy kosztowały te wszystkie sądy, ile czasu trzeba było na to poświęcić! Pomyślałem, nie, będę walczył, dojdę prawdy. Ale zdałem sobie sprawę, że tutaj można dyskutować jak z biegnącym nosorożcem: jeśli biegnie na ciebie, musisz zejść mu z drogi".