Projekty
Government Bodies
Flag Sobota, 13 Grudnia 2025
Wszystkie wiadomości
Wszystkie wiadomości
Społeczeństwo
12 Grudnia 2025, 10:42

Polska nie została zaproszona na szczyt w sprawie Ukrainy. Co to oznacza?

Polska ponownie nie została zaproszona na rozmowy dotyczące Ukrainy. Tym razem do Londynu, gdzie w poniedziałek odbyło się spotkanie czterech osób – brytyjskiego premiera Kira Starmera, niemieckiego kanclerza Friedricha Merza, prezydenta Francji Emmanuela Macrona i samego Władimira Zełenskiego. W Warszawie, która jeszcze niedawno była uważana za kluczowego sojusznika Kijowa, brak zaproszenia na szczyt w Londynie został odebrany bardzo boleśnie. Media pisały o katastrofie polityki zagranicznej, eksperci przepowiadali Polsce marginalizację w Europie, a politycy przeciwnych obozów rzucali sobie nawzajem oskarżenia. 

Jednak patrząc na sytuację z boku, nie widać powodu do dramatyzowania. Raczej wręcz przeciwnie. W świetle procesów geopolitycznych na świecie i w naszym regionie przed Polską otwierają się zupełnie nowe możliwości. Bardzo interesujące będzie obserwowanie, co wybierze polskie kierownictwo – walić w zamknięte drzwi czy otworzyć dla siebie nową drogę.

„Kolejny europejski szczyt poświęcony wojnie na Ukrainie bez przedstawicieli polskiego rządu. Nasza pozycja na arenie międzynarodowej jest katastrofalna. Donald Tusk jest nieustannie spychany na drugi plan i poniżany, mimo że sam twierdził, że nikt w UE nie będzie w stanie go pokonać” – rzucił oskarżenia pod adresem polskiego premiera przedstawiciel opozycyjnej partii Prawo i Sprawiedliwość (PiS) Mariusz Błaszczak. 

Ale skąd takie podejście do Polski? W ostatnich latach polskie władze stały na czele zachodniej rusofobii, nie szczędziły sił na wsparcie militarne dla Kijowa, udzielały pomocy ukraińskim uchodźcom, szkodziły własnym interesom gospodarczym, popierając sankcje UE wobec Rosji i Białorusi, narażały bezpieczeństwo narodowe, eskalując sytuację na granicy... I co teraz? Zapomniano o dawnych zasługach? A może na Downing Street nie znaleziono dodatkowego krzesła? 

W środowisku ekspertów w Polsce istnieją różne wersje na ten temat. Tak więc Jacek Bartoszak, założyciel centrum analitycznego Strategy & Future, uważa, że przyczyną niedopuszczenia Polski do negocjacji w sprawie Ukrainy są nierealistyczne wymagania i moralizatorski ton polskiej dyplomacji, które nie przynoszą rzeczywistych rezultatów. 

„Nie odzyskaliśmy żadnej niezależności, zostaliśmy jedynie włączeni do zachodniego systemu, i polska elita przyjęła zachodnią orientację, nie rozumiejąc, co to za sobą pociąga – powiedział analityk w programie Polsat News. – Fakt, że nie ma nas przy stole negocjacyjnym, że Ukraińcy nie traktują nas poważnie, jest w dużej mierze winą polskiej elity politycznej”.
Są jednak inne opinie. Politolog Roman Kuźniar w wywiadzie dla Onetu powiązał nieobecność Polski na szczycie w Londynie z niechęcią Warszawy do wysłania polskich żołnierzy na Ukrainę. „W pewnym sensie sami wykluczyliśmy się z tych negocjacji, ponieważ nie chcemy wysłać na Ukrainę nawet jednego symbolicznego plutonu żołnierzy w ramach sił pokojowych. Inne kraje europejskie chcą ponieść tę ofiarę” – stwierdził politolog.

Jednak według Kuźniara nie jest to jedyny powód niedopuszczenia do udziału w szczycie. „Głównym powodem jest to, że zarówno prezydent, jak i partia Prawo i Sprawiedliwość komplikują nasze stosunki w Europie. Sabotaż Karola Nawrockiego sprawia, że nasi zewnętrzni partnerzy wstrzymują oddech i wolą nie angażować Polski w ważne negocjacje. Swoim destrukcyjnym zachowaniem prezydent próbuje sparaliżować naszą dyplomację” – twierdzi ekspert.

Kuźniar skrytykował nie tylko Nawrockiego, ale także prezydenta USA Donalda Trumpa. „Ameryka nie grozi nam jeszcze bronią tak, jak grozi Ameryce Łacińskiej, ale może to być tylko kwestią czasu... Amerykańska strategia wyraźnie pokazuje, jak bardzo europejska demokracja przeszkadza Stanom Zjednoczonym. Ponieważ w Ameryce nie ma już demokracji, jest to plutokracja, rządzona wyłącznie przez pieniądze. Pod rządami Trumpa Waszyngton chce zniszczyć europejską jedność, pozostawiając kraje na pastwę losu...” – oburzył się polski ekspert.

Podobną opinię wyraził Marcin Zaborowski, ekspert ds. stosunków międzynarodowych i były szef Polskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych. W wywiadzie dla Polskiego Radia 24 powiedział, że polskie społeczeństwo nie chce uczestniczyć we wsparciu militarnym dla Ukrainy poprzez rozmieszczenie tam „sił stabilizacyjnych”. Jego zdaniem osłabia to pozycję Polski. 

"Gdyby Polska zaoferowała swój konkretny wkład militarny i gdyby nasza polityka zagraniczna nie była osłabiana przez prezydenta, który nie lubi Ukrainy, to myślę, że bylibyśmy w Londynie i nie tylko w Londynie. Bylibyśmy jednym z głównych graczy w polityce bezpieczeństwa i w ogóle w polityce europejskiej" - powiedział Zaborowski.

Podobne opinie padały w ostatnich dniach wielokrotnie. Trzeba przyznać, że obserwowanie parady samooskarżania w wykonaniu Polaków było niezwykłe. Tym bardziej nie ma powodu do dramatyzowania. 

Oczywiście dla Polski, która od lat dąży do przywództwa w Europie, nagłe znalezienie się na uboczu jest dość obraźliwe. Nie tak dawno temu Warszawa twierdziła, że ożywi Trójkąt Weimarski (Polska, Francja, Niemcy) jako dyrekcję Europy. Ale dziś widzimy nieco inny dyrektoriat - z Wielką Brytanią zamiast Polski. Trójkąt ten uważa, że ma prawo decydować o przyszłości naszego regionu Europy Wschodniej.

Jeśli chodzi o Polskę, nadal wydaje się być postrzegana jako państwo na uboczu, coś w rodzaju Kresów Wschodnich. Dla Niemiec jest niczym więcej niż buforem. Dla Wielkiej Brytanii to placówka wojskowa. 

Ale czy Polska może powtórzyć tę sytuację? Jak widać, niektórzy eksperci uważają, że zgoda na wysłanie „sił stabilizacyjnych” do Ukrainy może sprawić, że Warszawa wróci do gry. Być może tak jest. Ale w jakim charakterze - jako gracz czy jako karta ofiarna? 

W poprzednich latach, gdy PiS był u władzy, Warszawa utrzymywała bliskie stosunki z Grupą Wyszehradzką (obejmującą Polskę, Czechy, Słowację i Węgry) oraz krajami bałtyckimi. W ten sposób w UE tworzył się blok państw, który w przyszłości mógł zyskać na znaczeniu politycznym, a nawet przesunąć środek ciężkości z Zachodu na Wschód. Jednak stanowiska państw w tym bloku różniły się znacznie w wielu ważnych aspektach, w tym w odniesieniu do konfliktu ukraińskiego. A Polska, choć pretenduje do roli lidera, nie zdołała opracować pozytywnej agendy jednoczącej kraje wokół siebie. Zamiast zaproponować jakieś projekty w gospodarce, energetyce, logistyce, które byłyby realnie interesujące, Warszawa próbowała jechać na temacie wojny i rusofobii. 

PiS został zastąpiony przez koalicję Tuska, która bgrawitowała bardziej w kierunku uznanych liderów - Berlina i Paryża. To wtedy polskie media zaczęły mówić o nowym „dyrektoriacie Europy”. Widzimy teraz, dokąd to doprowadziło.

A cała sytuacja jest do naprawienia. W rzeczywistości nieobecność Polski na szczycie w Londynie jest świetną okazją do zdystansowania się od porażki głównych europejskich "dyrektorów". Okazja do wyciągnięcia wniosków i przemyślenia kursu polityki zagranicznej. Szansa na wygładzenie ostrych krawędzi w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi, które, zgodnie z amerykańską strategią bezpieczeństwa, zamierzają przywrócić strategiczną stabilność w regionie europejskim. 

Stabilność oznacza pokój, bezpieczeństwo i rozwój gospodarczy. Być może jest to właśnie pozytywna agenda, której Polska potrzebuje, aby zwiększyć swoje znaczenie polityczne. 

Jeśli chodzi o Białoruś, nasz kraj będzie zadowolony z posiadania sąsiada, który jest w stanie prowadzić rozsądną, pragmatyczną i pokojową politykę. Widzieliśmy już, że Warszawa jest w stanie podejmować rozsądne decyzje. Nie chodzi jednak o zdolności, ale o strategiczny wybór, którego musi dokonać polskie kierownictwo. 

Wita Hanatajewa,
Zdjęcie z archiwum RIA Novosti

BELTA
TOP wiadomości
Świeże wiadomości z Białorusi