Prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka w trakcie pracy 11 października w powiecie szkłowskim zapoznał się z pracami nad uprawą bezorkową za pomocą specjalnych pługów jako rozwiązaniem problemu wiosennych podmoknięć. Jadąc po drogach, każdy je widział - to takie duże kałuże, a nawet mini jeziorka na polach. Z reguły nie uprawiają tam ani nie sieją, i ziemia ta nie przynosi korzyści, zarastając latem chwastami. Prezydent nie raz zwracał uwagę na ten problem, ale on okazał się znacznie głębszy niż tylko podmoknięcia. Tak, psują wygląd pól więc dobrym pomysłem jest włączenie ich do płodozmianu. Ale jak mówią naukowcy, to tylko wierzchołek góry lodowej. Tereny podmokłe mogą być objawem dosłownie głębszej "choroby", która z biegiem lat neguje wysiłki rolników i prowadzi do spadku plonów.
Na temat terenów podmokłych Aleksander Łukaszenka wielokrotnie udzielał poleceń. Na przykład w lipcu podczas telekonferencji. "Głębiej trzeba orać. Może naprawdę uratujemy pola przed tymi podmoknięciami. I tak mamy podmoknięć tak dużo, jak co roku rekultywujemy ziemię. Tutaj jest zła praca. Kultura rolnictwa na niskim poziomie" - zauważył białoruski przywódca.
Głowa państwa polecał orać i zasiewać miejsca, w których powstają podmoknięcia, później, gdy ziemia wyschnie. Ale tego nie robią we wszystkich gospodarstwach. A poza tym, jedna rzecz, jeśli jest to gdzieś na skraju pola, a co innego, jeśli jest w środku. Nie będziesz przecież niszczyć młodych pędów dla efemerycznego zysku.
"Cała Białoruś jest w takich plamach. Mamy takie gleby, taki klimat. To nie Ukraina, to nie Kubań. Czasami tracimy do około 10% zbiorów" - powiedział Prezydent w powiecie szkłowskim.
O wszystkim szczegółowo Prezydentowi opowiedział kandydat nauk technicznych Jakow Jarocki, który tym tematem zajmuje się praktycznie całe życie. Ale poprzedzając słowa naukowca, głowa państwa sam również pokazał, że jest głęboko zanurzony w problemie. Wyjaśnił, że każdego roku gleba jest orana tylko na głębokość 25-30 cm, w wyniku czego poniżej tworzy się twarda podeszwa, i wilgoć nie jest wchłaniana do gleby.
"Naukowcy twierdzą, że konieczne jest zniszczenie tej podeszwy na głębokości poniżej 25-30 cm. Wtedy woda będzie tam spływać. Wynaleźli całą masę technik, aby to zrobić. Testują je od lat. Twierdzicie, że działa dobrze. Ale nie do końca w to wierzę, jak każdy wieśniak, dopóki nie poczuję tego własnymi rękami" - wyjaśnił białoruski przywódca.
Aleksandrowi Łukaszence zaprezentowano mechanizmy w działaniu, i on długo i szczegółowo omawiał najdrobniejsze szczegóły z Jakowem Jarockim.
"Jest to więc tak ważny problem, że jestem Panu bardzo wdzięczny. Zajmuję się tym całe życie i dobrze o tym wiem - powiedział naukowiec zwracając się do Prezydenta. - Dzisiaj powinniśmy myśleć: jeżeli chcemy uzyskać wysokie plony pod takimi uprawami jak buraki, ziemniaki, kukurydza, rzepak w płodozmianie, to powinniśmy wykluczyć podeszwę płużną".
"Czy jako naukowiec uważasz, że to właściwa droga?" - ponownie wyjaśnił głowa państwa.
"Bardzo właściwa" - odpowiedział z przekonaniem Jakow Jarocki.
Po wydarzeniu my także szczegółowo porozmawialiśmy z naukowcem, dowiadując się, dlaczego tereny podmokłe to tylko część problemu, i to nie najważniejsza.
Co jest główną przyczyną problemu?
Według Jakowa Jarockiego, w związku z szerokim wprowadzeniem na polach ciężkiego, potężnego sprzętu, w glebie zaczęło gromadzić się zagęszczenie. "Aby ta technika mogła wykorzystać swój potencjał, przynajmniej siłę napędową, musi mieć wagę. Ponieważ jeśli jest lekka jak piórko, po prostu stanie w miejscu i nie będzie przyczepności. A co robi ciężki sprzęt? Zagęszcza glebę" - powiedział naukowiec.
Wcześniej zjawisko to nazywano "podeszwą płużną", ale teraz termin ten jest już do pewnego stopnia przestarzały, ponieważ problem z biegiem lat staje się coraz głębszy.
Jakow Jarocki wyjaśnia: "Ta warstwa (podeszwa płużna - not. BELTA) znajdowała się na głębokości głównej obróbki podczas orki gleby - 18-20 cm. I wynosiła 6-8 cm. Ale kiedy poszła ciężka technika, zaczęło się gromadzić zagęszczenie. I dziś nazywa się to deformacyjnym zagęszczeniem kumulacyjnym. Zaczęło się rozprzestrzeniać już na głębokość 50 cm".
Maszyny przedstawione głowie państwa mają właśnie na celu dekompresowanie gleby. I mogą to zrobić na głębokość 70 cm.
Jakie jest niebezpieczeństwo zagęszczenia gleby?
Podczas obfitych opadów deszczu lub wiosną, gdy śnieg masowo topnieje, wytwarzana jest duża ilość wilgoci. Musi ona zostać wchłonięta przez glebę. Gdy wsiąka w górną warstwę, dociera do gęstej warstwy, która nie przepuszcza już wilgoci. Stwarza to szereg zagrożeń.
Jeśli powierzchnia ma nachylenie, wilgoć zaczyna spływać w dół tej wewnętrznej, zagęszczonej warstwy wewnątrz gleby. W przypadku szybkiego topnienia śniegu lub dużej ilości opadów może powstać rowek. Zjawisko to nazywane jest erozją wodną. Można temu zaradzić poprzez spulchnienie gleby.
Ale ogólnie rzecz biorąc, główny problem „podeszwy płużnej”, czyli akumulacyjnego zagęszczania deformacji, jest inny. Istnieje pojęcie wilgoci produkcyjnej. Jest to część wilgoci, która jest wykorzystywana przez roślinę do tworzenia plonów. Ta produktywna wilgoć w warunkach gleb krajowych gromadzi się na głębokości 1,5-1,8 metra.
Oczywiście, jeśli jest jej dużo, przesącza się poniżej, trafiając do rzek, jezior, podziemnych źródeł. Ale część wilgoci jest zatrzymywana na powyższej głębokości w swego rodzaju „kapilarach”. A w okresie suszy, kiedy jest gorąco i nie ma opadów, co nie jest rzadkością na Białorusi, wilgoć ta jest ciągnięta w górę przez „kapilary”, odżywiając korzenie roślin.
„Ale jeśli warstwa gleby jest zagęszczona, nie ma w niej "kapilarów". Wilgoć zatrzymuje się, a wierzchnia warstwa gleby wysycha. System korzeniowy znajduje się na głębokości 15-18 centymetrów, a roślina zaczyna więdnąć, nie otrzymuje wystarczającej ilości wilgoci z powodu tej warstwy” - mówi naukowiec.
Tak więc, nawet jeśli przestrzegana jest dyscyplina technologiczna i przeprowadzane są wszystkie niezbędne zabiegi i nawożenie, zbiory będą dalekie od tego, na co liczyli rolnicy. Będą to zmarnowane pieniądze i czas.
Co należy zrobić i co mają z tym wspólnego robaki?
Jakow Jarocki stawia nieoczywiste, ale całkiem logiczne pytanie: „Przygotowując się do siewu, zaczynamy gromadzić nawozy, nasiona, olej napędowy... Powiedzcie mi, czy gromadzimy wilgoć?”.
Z jednej strony tak. Jak dotąd jedyną techniką, którą wszyscy opanowali, jest zamknięcie wilgoci wczesną wiosną, kiedy wierzchnia warstwa gleby jest jeszcze mokra. „Używa się do tego bron lub kultywatorów i poluzowuje ją, aby przerwać te "kapilary" i zapobiec parowaniu. Ale zachowujemy tylko wierzchnią warstwę. Pod spodem znajduje się podeszwa płużna. Wilgoć z topniejącego śniegu tam nie dociera. A jeśli tam była, to później się nie podniesie” - wyjaśnia naukowiec.
Specjalne mechanizmy rozwiązują problem dekompakcji podpowierzchniowej warstwy gleby, która obecnie zwiększyła swój rozmiar. Jak zauważono powyżej, z poprzednich 6-8 centymetrów grubość gęstej warstwy osiąga już 30-50 cm. Stąd podmokłość nawet na pozornie płaskich, idealnych polach. Nadal istnieją małe lokalne nierówności, zagłębienia, w których woda gromadzi się wraz ze wzrostem grubości gęstej warstwy.
Co należy zrobić? Po pierwsze, agronom powinien obejść pole i zmapować teren, dowiedzieć się, gdzie znajdują się takie miejsca. Istnieją specjalne urządzenia do pomiaru grubości podeszwy płużnej, które pozwalają określić grubość i głębokość łoża pługa. Ważne jest, aby to wiedzieć, aby prawidłowo ustawić technikę.
Następnie można już rozpocząć pracę z pofałdowaniami terenu lub tak zwanymi przesiąkami, lokalnie zagęszczając najbardziej problematyczne miejsca. „Jeśli mówimy o miejscach podsiąkania. Ponieważ nie pójdziemy na wiosnę - tam stoi wilgoć. Jak tylko wyschnie, musimy tam wejść i spulchnić glebę. To pierwsza opcja - zastosowanie miejscowe” - zauważa specjalista.
Drugą opcją jest ciągła kultywacja pola. Na przykład taka uprawa jak burak cukrowy wymaga głębokiego spulchnienia. „Jeśli podeszwa płużna, - korzenie zaczynają się obracać i iść w górę. Ponieważ gleba pod nimi jest gęsta. Jeśli uprawa w płodozmianie powraca na swoje pole po pięciu latach, to co pięć lat konieczne jest jej spulchnienie od jesieni przed siewem” - mówi Jakow Jarocki.
Po trzecie, metoda ta pozwala znacznie zwiększyć zyski z nisko położonych obszarów o niskiej żyzności. Takich terenów jest wiele zarówno w obwodzie witebskim, jak i homelskim. „Ale używamy ich i musimy podnieść potencjał żyzności. Takie pola wymagają przede wszystkim wprowadzenia substancji organicznej i co najmniej trzy lata z rzędu powinny być zaorane tymi organami roboczymi - powiedział naukowiec. - Po co? Aby wprowadzić tam więcej powietrza. To nie tylko tlen, ale także 70% azotu. Mikroorganizmy zaczynają go wykorzystywać i pracować. I tak pojawiają się robaki. Jak powiedział Darwin, robaki uprawiały ziemię i nadal będą to robić. A my przechodzimy przez zagęszczone pola - nigdzie nie ma robaków”.
Ile takiego sprzętu potrzeba i jaka jest jego cena?
Powiedzmy od razu, że niezbędny sprzęt jest wciąż niewystarczający. I tutaj to między innymi przemysłowcy muszą upewnić się, że jest go nie tylko wystarczająco dużo, ale także, że jest niezawodny.
„To jest nasza produkcja. Zaawansowane gospodarstwa - od dawna stosują te techniki, nawet nie angażując nauki, ale czytając literaturę, oglądając filmy wideo. Jeśli weźmiemy, powiedzmy, region mohylewski - 21 powiatów. Powiedzmy 15 gospodarstw w powiecie. To daje 300 gospodarstw (dla całego obwodu - not. BELTA). Każde gospodarstwo powinno mieć dziś 2-3 agregaty. Potrzebujemy więc 600 agregatów tylko dla tego obwodu” - podaje proste wyliczenia Jakow Jarocki.
Cena zależy od konstrukcji. Wspólne jest jednak to, że w takich agregatach organy robocze muszą być chronione przed zderzeniem z kamieniami. W jednym z urządzeń zaprezentowanych głowie państwa ten problem techniczny został rozwiązany za pomocą siłowników hydraulicznych, podczas gdy w drugim - za pomocą sprężyn. W rezultacie różnica w cenie wynosi 20 tysięcy Br. Jedna kosztuje 60 tysięcy Br, a druga 40 tysięcy Br.
Ale jeśli całość trafi do większej serii, a nawet na eksport, cena może spaść.