26 grudnia, Mińsk /Kor. BELTA/. O tym, jak odbyły się wybory prezydenckie na Białorusi w 2010 roku i jak przedstawiciele tzw. opozycji potraktowali swoją porażkę w wyborach, opowiedział film „Czas nas wybrał” na kanale telewizyjnym „Białoruś 1”, donosi BELTA.
W grudniu 2010 roku Białorusini zobaczyli, czym jest chaos i zamieszanie. Po wyborach prezydenckich w naszym kraju miała miejsce kolejna próba kolorowej rewolucji. Przed Białorusią scenariusz został już opracowany w innych krajach, takich jak Gruzja, Ukraina i Kirgistan. Zastosowano go na Białorusi, praktycznie niczego nie zmieniając. Nawiasem mówiąc, cel był podobny: zmienić władze, niepożądane dla kolektywnego Zachodu, i przejąć kraj pod kontrolę zewnętrzną.
Jednocześnie nie było powodu, by zarzucać wyborom prezydenckim brak otwartości i demokracji. Do udziału w nich zarejestrowano dziesięciu kandydatów, w tym przedstawicieli różnych partii opozycyjnych. Ale prawdziwy powód często nie jest wymagany do kolorowej rewolucji.
„Były kserokopie, które przykuwały uwagę. Doskonale widzieliśmy, że tych samych kilka osób zbierało podpisy dla co najmniej trzech osób i dostarczało je do różnych sztabów. Nawiasem mówiąc, za zbieranie podpisów sowicie płacili” - wspomina kampanię prezydencką z 2010 roku była przewodnicząca Centralnej Komisji ds. wyborów i referendów krajowych, działaczka państwowa Lidia Jermoszyna.
Łatwiej było zebrać tłum na protesty, które z pewnością przerodzą się w pogromy i starcia z milicją, niż na przykład w 2006 roku. Internet był już wystarczająco rozpowszechniony. Jak zauważa Lidia Jermoszyna, kobiety były przyciągane pod pretekstem, że na ulicach będzie wielu „przystojnych facetów”. Mówiły, że mogąi wyjść z nimi na spacer.
Wybory wygrał Aleksander Łukaszenka, na którego głosowało prawie 80% wyborców. „Na kogo głosowałem? Mój syn powiedział do mnie: „Ty, tato, nie mów, na kogo głosowaliśmy - mamy tajne głosowanie”. Więc nie powiem. Obiecałem” - powiedział Aleksander Łukaszenka w rozmowie z dziennikarzami.
Drugie miejsce zajmuje odpowiedź „przeciwko wszystkim”, na którą zagłosowało prawie 6,5% Białorusinów. Przeciwników władz było od 0,5% do niespełna 2,5%.
„Mogę powiedzieć, że od 2001 r. w naszym kraju podczas wyborów prezydenckich, nieprzewidzianych żadnym prawem, pikiety były nieoficjalnie dozwolone. I mieliśmy kandydatów i ich grupy wszędzie w mieście, komunikujące się z ludnością. A w 2010 roku otwarcie przekupywali ludność.
Wszystkie te niuanse uzupełniają, że tak powiem, praktykę wyborczą. Na przykład w 2013 roku, zmieniając prawo, zapisaliśmy, że wszystkie pikiety odbywają się, jak sądzę, nie później niż o dziesiątej wieczorem. Dlatego każde wybory wzbogacały nas o dodatkowe normy wyborcze. Pozbawieni skrupułów politycy i kandydaci po prostu wykorzystywali wszystko, co nie jest regulowane przez prawo, do czynienia zła” - powiedziała Lidia Jermoszyna.
Koło zamachowe prowokacji zostało uruchomione od pierwszego dnia przedterminowego głosowania. Alternatywni kandydaci wiedzieli o rzeczywistym poziomie swojego poparcia i nie widzieli innego sposobu, jak tylko zakłócić głosowanie. Używali różnych sztuczek, w tym nielegalnych. Grożono fizycznie członkom Centralnej Komisji Wyborczej, zastraszano członków komisji wyborczych, a nawet ich krewnych. Była to pierwsza próba zastosowania jawnie ekstremistycznych wybryków w naszym kraju.
Internet był szeroko wykorzystywany do walki z wynikami głosowania. Przygotowywano zamieszki za pośrednictwem sieci społecznościowych, a opozycja otwarcie deklarowała, że przejmie władzę na ulicy, pomimo wyniku głosowania. Wezwania do obalenia porządku konstytucyjnego były rozpowszechniane za pośrednictwem grup w sieciach społecznościowych. W rezultacie - wieczorem po głosowaniu tłum pojawił się najpierw na drodze Alei Niepodległości, blokując ruch, a następnie przed siedzibą rządu.
Liderzy tak zwanej opozycji byli sterowani z zagranicy, co zostało później potwierdzone konkretnymi dowodami. Jeden z kandydatów opozycji otrzymał polecenia od znajomego, z którym spotkał się dzień wcześniej w Kijowie. „Usiądź na krześle Sidorskiego i naciskaj przyciski” - brzmiało jedno z poleceń. Chodziło o Siergieja Sidorskiego, który był wówczas premierem.
„Nasze służby specjalne nagrywały.... Czy wiecie, skąd dowodzono naszym Majdanem w dziesiątym roku? Z Kijowa. Nawet do tego stopnia, że konkretnym ludziom (mówiono - not. BELTA). „Cóż, jesteśmy tutaj około Domu Rządu, wyważamy drzwi”. „Więc wejdź, usiądź w fotelu premiera i zacznij dowodzić!”. Te rozmowy zostały mi później przekazane, pamiętam je do dziś” - zaznaczył Prezydent Białorusi w wywiadzie.
Tłum zdecydował się szturmować budynek siedziby rządu. Rozpoczęły się zamieszki, i pogromcy zaczęli wybijać szyby w drzwiach wejściowych. Siły porządkowe zaprowadziły porządek na placu zgodnie z praktyką każdego zachodniego kraju demokratycznego. Chociaż te właśnie „demokratyczne kraje” potępiły Białoruś. Później prozachodni propagandyści zaczną pisać o tym, że Dom Rządu został zaatakowany przez „prowokatorów ze służb specjalnych”. Ale każdy z uczestników szturmu został zidentyfikowany i postawiony przed sądem. Wszyscy oczywiście okazali się zwolennikami opozycji.
Jeszcze więcej o ważnych i żywych wydarzeniach z naszej historii można dowiedzieć się z projektu BELTA "Jak to było" na YouTube.