Projekty
Government Bodies
Flag Piątek, 5 Grudnia 2025
Wszystkie wiadomości
Wszystkie wiadomości
Społeczeństwo
08 Lipca 2025, 20:00

Co najmniej trzy razy był o włos od śmierci. Podczas wojny ten pilot był nazywany legendą 

Podpułkownik Gwardii Paweł Filipowicz Bawykin, który ma na swoim koncie 92 (!) loty bojowe, co najmniej trzy razy znalazł się o włos od śmierci, ale za każdym razem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, udawało mu się wylądować uszkodzonym samolotem.

„Tutaj też jest front”

Kiedy wybuchła wojna, Pawła Bawykina wysłano do pułku bombowego na Daleki Wschód. Początkowo chciał on dostać się na front, ale przełożeni mówili: „Tutaj też jest front i potrzebujemy doświadczonych pilotów”. A on właśnie był jednym z nich.

– Paweł Filipowicz znakomicie pilotował samolot w warunkach ograniczonej widoczności. Miał talent, jak to się mówi, od Boga – zapewnia nasz kolega, dziennikarz z Witebska Witalij Seńkow. Znał osobiście Pawła Filipowicza, i weteran opowiadał Witalijowi Walentynowiczowi o tym, co przeżył w latach wojny. – Był niezwykle utalentowanym człowiekiem. Nie bez powodu nazwano go legendarnym pilotem.

Ten tytuł, choć nieoficjalny, utrwalił się za Pawłem Filipowiczem po tym, jak wyruszył na lotnicze zdjęcia japońskich pozycji. Prawie całą drogę pokonał w chmurach, wynurzając się tylko na krótką chwilę, aby zrobić zdjęcia.
- Warunki tego lotu były takie, że nie mógł się długo kontaktować. Kiedy w końcu wrócił i dał o sobie znać, wszyscy w pułku ucieszyli się i zaczęli pytać, gdzie się podział. A on tylko odpowiedział, że wszystko w porządku, leci do domu. Zdjęcia lotnicze wysłano do Moskwy. A kiedy je rozszyfrowano, wszyscy byli zdumieni. I ktoś z najwyższego dowództwa lotniczego (Paweł Filipowicz nie sprecyzował, kto to konkretnie był) powiedział: przekażcie Bawykiniemu, że jest legendarnym pilotem. Oznaczało to, że nawet bardzo doświadczony pilot nie zawsze byłby w stanie zrobić takie zdjęcia – opowiada Witalij Seńkow.

„Przetrwamy lub zginiemy – ale obaj”

W ciągu lat wojny Paweł Filipowicz miał okazję latać zarówno bombowcem, jak i samolotem szturmowym Il-2. Ten ostatni odegrał szczególnie ważną rolę w życiu weterana. Piloci samolotów szturmowych zadali faszystom bardzo duże straty, budzili strach. Ale opór był bardzo silny. Dlatego każdy lot wiązał się dla nich z śmiertelnym ryzykiem.

Pawła Bawykina zestrzelono trzy razy. Jeden z tych przypadków weteran wspominał częściej niż inne. Tamtego razu leciał razem z fotokorespondentem frontowym. Lot był udany: udało się zbombardować kolumnę faszystowskich czołgów. Ale potem stało się coś strasznego: maszyna została przebita i wpadła w korkociąg, a silnik zgasł pod wpływem fali uderzeniowej.

„Straciliśmy 2 tysiące metrów wysokości i zapytałem fotokorespondenta, czy jest w stanie wyskoczyć. Chłopak odpowiedział, że nie, i poprosił, abym nie zwracał na niego uwagi, tylko robił to, co uważam za najlepsze. Wtedy zdecydowałem, że albo przeżyjemy, albo zginiemy, ale obaj. I lądowaliśmy na lesie. Z drzew leciały gałęzie, a potem kawałki pni, ale samolot utknął między drzewami. Spojrzałem na maszynę i przeraziłem się – dziura była po prostu ogromna. Korespondent wyciągnął swój sprzęt i zaczął robić zdjęcia, mówiąc: „Szef sztabu miał rację, mówiąc, że trzeba latać tylko z tobą” – opowiadał Paweł Bawykin.

„Kiedy po raz pierwszy usłyszałem tę historię, zapytałem weterana, co czuł w tamtej chwili. Paweł Filipowicz mocno potrząsnął pięścią (a był już w dość podeszłym wieku) i odpowiedział: satysfakcję” – zauważa Witalij Seńkow.

Pawłowi Bawykiniemu zapadło w pamięć również jedno święto Nowego Roku. W nocy z 31 grudnia na 1 stycznia mgła była tak gęsta, że nie widać było nóg. A według współrzędnych za jeziorem Niemcy rozmieścili oddział artylerii. Dowódca eskadry podejmuje decyzję o locie tam wraz ze swoim zastępcą, którym w tym czasie był Paweł Filipowicz. Poruszali się w całkowitej mgle, kierując się wyłącznie przyrządami. Dla Niemców ich pojawienie się było całkowitym zaskoczeniem. Zadanie wykonali doskonale i, co najważniejsze, wrócili do swoich żywi.

- Paweł Filipowicz opowiadał, że zgłoszono go do tytułu Bohatera. Stało się to po tym, jak w Prusach Wschodnich odnalazł i zniszczył urządzenie, za pomocą którego wycofujący się faszyści dosłownie „rozrywali” tory kolejowe. Ale kiedy odbywały się próby defilady w Moskwie, kilka osób, w tym Bawykin, zostało zaproszonych do najwyższych władz i poproszonych o napisanie oświadczenia o rezygnacji z tytułu: sytuacja w kraju była trudna gospodarczo, a bohaterowie mieli otrzymać pokaźną wypłatę. „Nie umniejszy to waszego bohaterstwa, a pomoże krajowi” – tak brzmiało sformułowanie. I Paweł Filipowicz znalazł się wśród tych, którzy się zgodzili – opowiada Witalij Seńkow historię, którą osobiście mu opowiedziano.

„Niepowtarzalne widowisko”

Wspominając Paradę Zwycięstwa na Placu Czerwonym, Paweł Filipowicz przyznawał, że wydarzenie to pozostawiło żywe wrażenie w pamięci wszystkich żołnierzy frontowych. Chociaż weteran do ostatniej chwili nie wiedział, dlaczego sprowadzono go w pośpiechu do Moskwy i z jakiego powodu wszystkim żołnierzom, którzy przybyli z różnych frontów, wydano nowe mundury.

„Pozostali tylko generałowie, wszyscy inni stali się szeregowymi. Na Wystawie Osiągnięć Gospodarki Narodowej codziennie odbywaliśmy musztrę. Maszerowaliśmy po 12 godzin dziennie. A potem ogłoszono nam, że Iosif Wissarionowicz podpisał dekret o przeprowadzeniu Defilady Zwycięstwa. Obudzono nas o 2 w nocy i wywieziono na Plac Czerwony. Zaraz po ustawieniu się w szyku zaczęła padać ulewa. Staliśmy w deszczu przed defiladą i szliśmy w deszczu. Byłem prowadzącym szereg i podczas przejścia przez plac musiałem patrzeć prosto na tył głowy idącego przede mną żołnierza (nigdzie indziej), a wszyscy inni – w prawo. Ale mimo wszystko widziałem Stalina. Widziałem, jak podjeżdżali Żukow i Rokossowski, który składał raport głównodowodzącemu. Widok był niezrównany. Bardzo się cieszyłem, że tam trafiłem” – opowiadał bohater.
Droga bojowa i powojenna służba lotnika zostały uhonorowane dwoma orderami Czerwonego Sztandaru, dwoma orderami Czerwonej Gwiazdy, orderami Wojny Ojczyźnianej I i II stopnia, a także 28 medalami. W okresie powojennym Paweł Filipowicz służył w krajach bałtyckich, a następnie w Niemczech jako dowódca eskadry. Po odejściu do rezerwy wraz z rodziną osiadł w Witebsku, pracował w fabryce im. S.M. Kirowa, a następnie przez 14 lat w szkole średniej nr 9 uczył podstawowego wyszkolenia wojskowego (obecnie jest to gimnazjum nr 2 w Witebsku. - not. aut.).

- Paweł Filipowicz zawsze traktował ludzi z szacunkiem, niezależnie od tego, jakie stanowiska zajmowali. Wydarzenia z lat wojny były dla niego cennymi wspomnieniami. A jeśli widział, że jego rozmówca wykazuje zainteresowanie, był gotów opowiadać bardzo długo. Nawet podczas naszego ostatniego wywiadu, kiedy weteran był już bardzo chory, jego oczy błyszczały, gdy tylko zaczęliśmy pytać o jego wojskową przeszłość. Potrafił też przekazać rozmówcy swoje podejście do lotnictwa. To właśnie ten przypadek, kiedy od człowieka uczysz się prawdziwie kochać Ojczyznę. Był jednym z tych, dzięki którym Zwycięstwo stało się możliwe. Potrafił gardzić śmiercią – nie myślał o niej, po prostu starał się dobrze wykonywać swoją pracę. Takie właśnie było pokolenie Zwycięzców – podkreśla Witalij Seńkow.
Julia GAWRILENKO, zdjęcie Aleksandra CHITROWA,

Gazeta „7 dni”

Projekt powstał dzięki funduszom zebranym na produkcję treści o charakterze narodowym

Świeże wiadomości z Białorusi