
Aktualności tematyczne
"Defilada Zwycięzców: historie i twarze "
Z okazji 80. rocznicy Zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej BELTA wraz z gazetą „7 Dni” kontynuuje zakrojony na szeroką skalę projekt. Przez cały rok będziemy opowiadać o Białorusinach, którzy wzięli udział w legendarnej Defiladzie Zwycięstwa. Ci ludzie walczyli pod Rżewem i Odessą, zwyciężyli w bitwach pod Stalingradem i Kurskiem, wyzwolili Białoruś, zdobyli Berlin. A 24 czerwca 1945 roku przemaszerowali triumfalnie przez Plac Czerwony w Moskwie. Oni są twarzami naszego Wielkiego Zwycięstwa!
Zapewne każdy scenarzysta zainteresowałby się losem weterana Michaiła Golmanowa. W swojej pierwszej bitwie przeżył cudem, za co był wdzięczny nieznajomemu do końca życia. Potem uratował swoich towarzyszy, z którymi przemierzał wojenne szlaki od koła podbiegunowego po Ładogę. Wraz z nimi latem 1945 r. wziął udział w Defiladzie Zwycięstwa jako członek kolumny złożonego pułku Frontu Karelskiego. Ale wojna nie skończyła się dla czerwonoarmisty Golmanowa: prosto z Placu Czerwonego udał się do Japonii... 80 lat później, dzięki córce, wnuczce i prawnuczce Michaiła Daniłowicza, które zachowały jego wspomnienia i archiwalne zdjęcia, znamy historię tego odważnego człowieka.
Zaczekaj, synu!
Kiedy rozpoczęła się wojna, Michaił Golmanow miał zaledwie 16 lat. Białorusin z wioski Sipajły, w powiecie biełyńskim obwodu mohylewskiego, przez ponad rok pracował w zakładzie wojskowym produkującym bomby lotnicze w Czeboksarach. W listopadzie 1942 r., gdy miał zaledwie 18 lat, wyruszył na front. Młody żołnierz został wysłany do obwodu gorkowskiego, a następnie na front karelski. Początkowo był członkiem jednostki artylerii moździerzowej „Katiusza”. Kiedy w jednej z bitew dowódca został ranny, sierżant Golmanow przejął dowodzenie.
Ale to wszystko mogłoby się nie zdarzyć, gdyby nie kolega, który uratował go w pierwszej bitwie.
- Dziadek często wspominał tę bitwę i tego żołnierza - mówi Oksana Kazakowa, wnuczka weterana. - To było w rejonie Leningradu. Gdy tylko zakończyło się przygotowanie artyleryjskie, politruk ze słowami „Za Ojczyznę, za Stalina!” rzucił się do ataku z pistoletem w ręku. Za jego przykładem poszło wielu żołnierzy. Michaił Golmanow również zaczął wychodzić z okopu, ale został zatrzymany przez nieznanego mu Sybiraka. Pociągnął go za płaszcz ze słowami: „Synu, poczekaj, zdążysz”. To zdanie uratowało młodemu żołnierzowi życie: wszyscy, którzy ruszyli do ataku, zostali natychmiast zabici.

Golmanow, żołnierz 64 samodzielnego pułku moździerzy gwardyjskich, otrzymał swoją pierwszą ranę na Ładodze. Michaił Daniłowicz wspominał: „Przez dwadzieścia cztery godziny bez przerwy dostarczaliśmy pociski na linię frontu. Wszyscy padali ze zmęczenia. Widząc to, dowódca baterii postanowił zrobić przerwę. Znaleźliśmy nawet odpowiednie miejsce: małą polanę na skraju lasu. Nie zdążyliśmy jednak zbadać połowy terenu, bo jakieś dwadzieścia kroków ode mnie nastąpiła głośna eksplozja miny przeciwpiechotnej. Dowódca baterii zginął na miejscu, a mnie mały odłamek trafił w oko".
Na początku 1944 roku pułk został przeniesiony do regionu polarnego, gdzie toczyły się ciężkie walki w obronie Murmańska. Niemcy atakowali port bezpośrednim ostrzałem, ale nasi żołnierze nie poddali miasta. Michaił Daniłowicz nie lubił wspominać tych bitew i poległych towarzyszy. Ale czasami opowiadał swoim dzieciom i wnukom o tym, jak ciężko było kierowcom podczas wojny. Szczególnie niebezpiecznie było na kole podbiegunowym. Jeśli jednak bezdroża Północy przerażały żołnierzy, z pewnością ich to nie powstrzymywało. Dostarczali amunicję nawet wtedy, gdy musieli pokonywać rzeki i poruszać się po lodzie. To właśnie za obronę Murmańska Michaił Golmanow otrzymał Medal Waleczności.

- Dziadek często wspominał o swoich kolegach żołnierzach różnych narodowości: Ukraińcach, Uzbekach, Tatarach. Niektórzy z nich nawet nie mówili po rosyjsku. Ale ludzie rozumieli się bez słów i zawsze przychodzili z pomocą.
W tych samych szeregach z marszałkami
Wiosną 1945 roku 64 gwardyjski pułk moździerzy znajdował się pod Moskwą na stacji Zelenogradskaja, gdzie został przeniesiony w celu przeformowania po ciężkiej obronie Murmańska. Żołnierze przygotowywali się do wysłania na front zachodni, ale nie zdążyli tam dotrzeć: nadeszło długo oczekiwane Zwycięstwo. Michaił Daniłowicz miał nie tylko szczęśliwe wspomnienia, ale także zabawną historię. „Kiedy dowiedzieliśmy się o zwycięstwie, zaczęliśmy z radości podrzucać naszego bosmana. Ale nie wzięliśmy pod uwagę naszej siły i rzuciliśmy go tak mocno, że uderzył głową w sufit ziemianki” - wspominał weteran.
Michaił Golmanow uważał Defiladę Zwycięstwa z 1945 roku za jeden z najważniejszych momentów w swojej wojskowej biografii. Najbardziej niezapomniane wrażenie wywarły na nim minuty poprzedzające start. Kolumna, w której się znajdował, znajdowała się zaledwie kilka metrów od marszałków. Wydawało mu się wtedy: wyciągnij rękę, a dotkniesz Żukowa i Rokossowskiego. Młody człowiek spojrzał na dwóch największych dowódców wojskowych i nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Kiedy kolumna ruszyła wzdłuż Placu Czerwonego, najtrudniej było się skoncentrować: trzeba było patrzeć przed siebie, ale głowa obracała się na bok, bo stali tam Stalin, Kalinin, Woroszyłow. Nie mogłem uwierzyć, że oni wszyscy byli zaledwie kilka metrów ode mnie!
Z defilady do boju
A jednak Michaił Gołmanow i jego towarzysze nie mogli w pełni cieszyć się tym dniem: podczas gdy reszta Moskwy świętowała Zwycięstwo, żołnierze udali się prosto z Placu Czerwonego na stację kolejową. A stamtąd - na wschód, gdzie rozgorzała wojna radziecko-japońska.
„Kilka miesięcy po defiladzie wysłano nas do Czity, a stamtąd przez Mongolię, pokonując piaski Gobi i forsując Bolszoj Chingan, ominęliśmy dobrze ufortyfikowane pozycje japońskie i uderzyliśmy na ich tyły. To było całkowite zaskoczenie dla wroga” - powiedział weteran.
W odległym kraju zdobył kolejny medal - „Za zwycięstwo nad Japonią”. Michaił Daniłowicz często porównywał go z tym, który otrzymał za zwycięstwo nad Niemcami, zauważając jedną ważną różnicę: jeśli na pierwszym Stalin patrzy na wschód, na drugim - na zachód. W Japonii żołnierz Armii Czerwonej otrzymał drugą poważną ranę, tym razem w nogę. Blizny po bitwie przypominały o sobie nawet po dziesięcioleciach.
...Wojna dla Michaiła Daniłowicza zakończyła się dopiero w 1948 roku. Mężczyzna wrócił do rodzinnej wioski, założył rodzinę. Doczekał się nawet prawnuków! Tylko jedno z jego marzeń nigdy się nie spełniło: maszerować na Placu Czerwonym w Moskwie na paradzie z okazji 50. rocznicy Zwycięstwa.
Zapewne każdy scenarzysta zainteresowałby się losem weterana Michaiła Golmanowa. W swojej pierwszej bitwie przeżył cudem, za co był wdzięczny nieznajomemu do końca życia. Potem uratował swoich towarzyszy, z którymi przemierzał wojenne szlaki od koła podbiegunowego po Ładogę. Wraz z nimi latem 1945 r. wziął udział w Defiladzie Zwycięstwa jako członek kolumny złożonego pułku Frontu Karelskiego. Ale wojna nie skończyła się dla czerwonoarmisty Golmanowa: prosto z Placu Czerwonego udał się do Japonii... 80 lat później, dzięki córce, wnuczce i prawnuczce Michaiła Daniłowicza, które zachowały jego wspomnienia i archiwalne zdjęcia, znamy historię tego odważnego człowieka.
Zaczekaj, synu!
Kiedy rozpoczęła się wojna, Michaił Golmanow miał zaledwie 16 lat. Białorusin z wioski Sipajły, w powiecie biełyńskim obwodu mohylewskiego, przez ponad rok pracował w zakładzie wojskowym produkującym bomby lotnicze w Czeboksarach. W listopadzie 1942 r., gdy miał zaledwie 18 lat, wyruszył na front. Młody żołnierz został wysłany do obwodu gorkowskiego, a następnie na front karelski. Początkowo był członkiem jednostki artylerii moździerzowej „Katiusza”. Kiedy w jednej z bitew dowódca został ranny, sierżant Golmanow przejął dowodzenie.
Ale to wszystko mogłoby się nie zdarzyć, gdyby nie kolega, który uratował go w pierwszej bitwie.
- Dziadek często wspominał tę bitwę i tego żołnierza - mówi Oksana Kazakowa, wnuczka weterana. - To było w rejonie Leningradu. Gdy tylko zakończyło się przygotowanie artyleryjskie, politruk ze słowami „Za Ojczyznę, za Stalina!” rzucił się do ataku z pistoletem w ręku. Za jego przykładem poszło wielu żołnierzy. Michaił Golmanow również zaczął wychodzić z okopu, ale został zatrzymany przez nieznanego mu Sybiraka. Pociągnął go za płaszcz ze słowami: „Synu, poczekaj, zdążysz”. To zdanie uratowało młodemu żołnierzowi życie: wszyscy, którzy ruszyli do ataku, zostali natychmiast zabici.

Golmanow, żołnierz 64 samodzielnego pułku moździerzy gwardyjskich, otrzymał swoją pierwszą ranę na Ładodze. Michaił Daniłowicz wspominał: „Przez dwadzieścia cztery godziny bez przerwy dostarczaliśmy pociski na linię frontu. Wszyscy padali ze zmęczenia. Widząc to, dowódca baterii postanowił zrobić przerwę. Znaleźliśmy nawet odpowiednie miejsce: małą polanę na skraju lasu. Nie zdążyliśmy jednak zbadać połowy terenu, bo jakieś dwadzieścia kroków ode mnie nastąpiła głośna eksplozja miny przeciwpiechotnej. Dowódca baterii zginął na miejscu, a mnie mały odłamek trafił w oko".
Na początku 1944 roku pułk został przeniesiony do regionu polarnego, gdzie toczyły się ciężkie walki w obronie Murmańska. Niemcy atakowali port bezpośrednim ostrzałem, ale nasi żołnierze nie poddali miasta. Michaił Daniłowicz nie lubił wspominać tych bitew i poległych towarzyszy. Ale czasami opowiadał swoim dzieciom i wnukom o tym, jak ciężko było kierowcom podczas wojny. Szczególnie niebezpiecznie było na kole podbiegunowym. Jeśli jednak bezdroża Północy przerażały żołnierzy, z pewnością ich to nie powstrzymywało. Dostarczali amunicję nawet wtedy, gdy musieli pokonywać rzeki i poruszać się po lodzie. To właśnie za obronę Murmańska Michaił Golmanow otrzymał Medal Waleczności.

- Dziadek często wspominał o swoich kolegach żołnierzach różnych narodowości: Ukraińcach, Uzbekach, Tatarach. Niektórzy z nich nawet nie mówili po rosyjsku. Ale ludzie rozumieli się bez słów i zawsze przychodzili z pomocą.
W tych samych szeregach z marszałkami
Wiosną 1945 roku 64 gwardyjski pułk moździerzy znajdował się pod Moskwą na stacji Zelenogradskaja, gdzie został przeniesiony w celu przeformowania po ciężkiej obronie Murmańska. Żołnierze przygotowywali się do wysłania na front zachodni, ale nie zdążyli tam dotrzeć: nadeszło długo oczekiwane Zwycięstwo. Michaił Daniłowicz miał nie tylko szczęśliwe wspomnienia, ale także zabawną historię. „Kiedy dowiedzieliśmy się o zwycięstwie, zaczęliśmy z radości podrzucać naszego bosmana. Ale nie wzięliśmy pod uwagę naszej siły i rzuciliśmy go tak mocno, że uderzył głową w sufit ziemianki” - wspominał weteran.
Michaił Golmanow uważał Defiladę Zwycięstwa z 1945 roku za jeden z najważniejszych momentów w swojej wojskowej biografii. Najbardziej niezapomniane wrażenie wywarły na nim minuty poprzedzające start. Kolumna, w której się znajdował, znajdowała się zaledwie kilka metrów od marszałków. Wydawało mu się wtedy: wyciągnij rękę, a dotkniesz Żukowa i Rokossowskiego. Młody człowiek spojrzał na dwóch największych dowódców wojskowych i nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Kiedy kolumna ruszyła wzdłuż Placu Czerwonego, najtrudniej było się skoncentrować: trzeba było patrzeć przed siebie, ale głowa obracała się na bok, bo stali tam Stalin, Kalinin, Woroszyłow. Nie mogłem uwierzyć, że oni wszyscy byli zaledwie kilka metrów ode mnie!
Z defilady do boju
A jednak Michaił Gołmanow i jego towarzysze nie mogli w pełni cieszyć się tym dniem: podczas gdy reszta Moskwy świętowała Zwycięstwo, żołnierze udali się prosto z Placu Czerwonego na stację kolejową. A stamtąd - na wschód, gdzie rozgorzała wojna radziecko-japońska.
„Kilka miesięcy po defiladzie wysłano nas do Czity, a stamtąd przez Mongolię, pokonując piaski Gobi i forsując Bolszoj Chingan, ominęliśmy dobrze ufortyfikowane pozycje japońskie i uderzyliśmy na ich tyły. To było całkowite zaskoczenie dla wroga” - powiedział weteran.
W odległym kraju zdobył kolejny medal - „Za zwycięstwo nad Japonią”. Michaił Daniłowicz często porównywał go z tym, który otrzymał za zwycięstwo nad Niemcami, zauważając jedną ważną różnicę: jeśli na pierwszym Stalin patrzy na wschód, na drugim - na zachód. W Japonii żołnierz Armii Czerwonej otrzymał drugą poważną ranę, tym razem w nogę. Blizny po bitwie przypominały o sobie nawet po dziesięcioleciach.
...Wojna dla Michaiła Daniłowicza zakończyła się dopiero w 1948 roku. Mężczyzna wrócił do rodzinnej wioski, założył rodzinę. Doczekał się nawet prawnuków! Tylko jedno z jego marzeń nigdy się nie spełniło: maszerować na Placu Czerwonym w Moskwie na paradzie z okazji 50. rocznicy Zwycięstwa.