Projekty
Government Bodies
Flag Niedziela, 7 Grudnia 2025
Wszystkie wiadomości
Wszystkie wiadomości
Społeczeństwo
14 Października 2025, 11:56

Propozycje dla Białorusi, czyli co dzieje się za polskimi kulisami? 

W polskiej gazecie Rzeczpospolita niedawno ukazał się ciekawy artykuł pod tytułem "Kulisy otwarcia granicy z Białorusią. Ujawniamy, czego Polska oczekuje od Aleksandra Łukaszenki". Ciekawy przede wszystkim na tle pięciu lat głuchej "ogrodzeniowej" dyplomacji polskich władz. W tym czasie praktycznie przestaliśmy czekać na coś rozsądnego od naszych drogich sąsiadów.

Ciekawy jest ten artykuł także dlatego, że polskie kierownictwo po wrześniowej historii z blokadą granicy znalazło się w dość drażliwej sytuacji. Przecież pod ciosem znalazł się nie tylko polski biznes, ale i reputacja Polski jako kraju tranzytowego. I teraz rząd Donalda Tuska próbuje jakoś wyjść z tej sytuacji, zachowując twarz. 

Cóż, ratowanie tonących jest dziełem samych tonących. Chociaż polskie kierownictwo, najwyraźniej, po raz kolejny ma nadzieję na uratowanie się kosztem Białorusi.

Polska blokada: tam i z powrotem

Na początek przypomnijmy, co działo się we wrześniu i do czego to doprowadziło Polskę, a jednocześnie cały nasz region.

12 września polskie władze jednostronnie zamknęły granicę z Białorusią, argumentując ten krok względami bezpieczeństwa. Formalnym powodem do niepokoju Warszawy były białorusko-rosyjskie ćwiczenia "Zapad-2025", które odbyły się na terytorium naszego kraju w dniach 12-16 września. Warto zauważyć, że latem Mińsk w celu deeskalacji podjął decyzję o przeniesieniu manewrów w głąb kraju, z dala od zachodnich granic. W tym samym czasie Polska we wrześniu przeprowadziła na swoim terytorium szeroko zakrojone ćwiczenia wojskowe "Żelazny Obrońca", angażując pięciokrotnie więcej wojskowych niż uczestniczyło w białorusko-rosyjskich manewrach.
15 września Polskę odwiedził szef chińskiego MSZ Wang Yi. Spotkał się z ministrem spraw zagranicznych Polski Radosławem Sikorskim, a następnie z prezydentem Karolem Nawrockim. Po spotkaniu z Sikorskim nie było ani wspólnego oświadczenia, ani wspólnej konferencji prasowej. Strony wydały osobne oświadczenia. "Świadczy to o braku istotnego zbliżenia stanowisk w kluczowych kwestiach, do których - jak stwierdził rząd - należą działania Rosji i Białorusi wobec Polski oraz zamknięcie granicy białorusko-polskiej" - pisał na ten temat polski tygodnik Myśl Polska.
16 września ćwiczenia "Zapad-2025" zakończyły się, ale Polska nadal blokowała granicę.
23 września w chińskim wydaniu Global Times ukazał się artykuł redakcyjny zatytułowany "Chińsko-europejski ekspres arktyczny to znacznie więcej niż tylko nowy szlak żeglugowy". Publikację natychmiast przedrukowało wiele polskich mediów.  

Artykuł mówił o oficjalnym uruchomieniu pierwszego na świecie pociągu kontenerowego z Chin do Europy na Północnej Drodze Morskiej. Podkreślono przy tym szczególne znaczenie nowej trasy logistycznej, biorąc pod uwagę przerwy w pracy tradycyjnych tras. "Zaledwie kilka dni temu Polska zamknęła przejścia graniczne z Białorusią, w wyniku czego ponad 130 pociągów towarowych Chiny - Europa utknęło po białoruskiej stronie przejścia Brzeskiego. Na tym tle otwarcie chińsko-europejskiego ekspresu arktycznego pozwala na dywersyfikację szlaków handlowych między Chinami a Europą, wzmacniając stabilność globalnych łańcuchów dostaw" - podano w artykule.

Dwa dni później, w nocy na 25 września, władze polskie wznowiły pracę punktów kontrolnych na granicy z Białorusią, zamkniętych 12 września. Jednak polski premier Donald Tusk nadal brawurował, mówiąc, że w przyszłości jego rząd może ponownie zamknąć granicę.
W środowisku eksperckim Polski postawy Tuska wyraźnie nie podzielają. Negatywne skutki zamknięcia granicy Polacy obliczają do dziś. 

"Nie można jednak wykluczyć scenariusza, w którym długotrwała blokada granicy polsko-białoruskiej spowoduje trwałe przesunięcie głównych szlaków handlowych na inne trasy, a Polska oraz Europa Środkowo-Wschodnia utracą swoją pozycję lidera i głównego hubu tranzytowego w wymianie UE-Chiny. W takim wypadku należałoby się spodziewać nie tylko ekonomicznych, ale również geopolitycznych konsekwencji, w tym osłabienia siły negocjacyjnej i pozycji międzynarodowej Unii Europejskiej... Zamknięcie granicy Polski z Białorusią spowodowało znacznie więcej niż tylko lokalne trudności przewozowe. To poważny, systemowy wstrząs w sektorze logistyki i transportu, rzutujący na globalne łańcuchy dostaw, konkurencyjność europejskich firm i strategiczne interesy całej gospodarki UE. Dalszy rozwój wypadków wymaga ogromnej determinacji i kreatywności zarówno ze strony biznesu, jak i polityków, by nie dopuścić do trwałego osłabienia znaczenia Europy jako gospodarczego pomostu między Wschodem i Zachodem" - pisze polskie wydanie Business Times.

Wiadomość, że Polska z powodu gierek na granicy może stracić chiński tranzyt, wywołała szeroki odzew w kraju. Rządowe media musiały nawet publikować sprostowania. "Polska wykluczona z Jedwabnego Szlaku? Kto rysuje kreski na mapie?" - zastanawiał się polski kanał TVN24, próbując sprostować internetowe plotki. 

Oczywiście wiadomość o wykluczeniu Polski z projektu "Jeden pas, jedna droga" to tylko fake news. Po zniesieniu blokady granicznej tranzyt przez Polskę wznowiono. A zmiana orientacji szlaków handlowych, nawet przy konkretnych decyzjach, nie jest szybką sprawą. Ale są powody do niepokoju. Przede wszystkim dla przewoźników i eksporterów, których biznes okazał się zakładnikiem kaprysu politycznego polskich władz. W takich warunkach popyt na znalezienie alternatywnych sposobów jest całkiem logiczny. Chociaż będzie to wiązać się z dodatkowymi kosztami, w tym dla firm europejskich i ogólnie dla gospodarki UE. Nic dobrego dla Polski z tego nie wyniknie - ani ekonomicznie, ani politycznie.

Ileż to razy powtarzano światu...

Dwa tygodnie po otwarciu granicy w Polsce pojawiły się nieoczekiwane propozycje. Gazeta Rzeczpospolita, powołując się na dobrze poinformowane źródła w Warszawie, poinformowała, że polskie władze mogą otworzyć dodatkowe przejścia graniczne z Białorusią. Nie obyło się jednak bez „warunków”.

Rzeczpospolita odkrywa karty już na samym początku artykułu: „Rosyjsko-białoruskie ćwiczenia „Zachód” stały się istotną, ale nie jedyną przyczyną całkowitego zamknięcia granicy z Białorusią 12 września. Nieprzypadkowo decyzja ta została podjęta w przeddzień planowanej wizyty w Warszawie ministra spraw zagranicznych Chin Wang Yi, który został postawiony przed faktem: tranzyt kolejowy chińskich towarów do Unii Europejskiej (stanowiący zaledwie kilka procent całego chińskiego eksportu do UE, ale szacowany na 30 mld dolarów rocznie) został wstrzymany”.
A dalej zaczyna się ulubiony temat polskiej polityki w duchu „kto na kogo naciskał”. Warto jednak zauważyć, że tym razem saga o tym, jak Warszawa wywarła presję na Chiny, a Pekin na Mińsk, została raczej zapisana między wierszami. Prawdopodobnie zabrakło argumentów, aby pójść dalej. Jednak wnioski wyciągnięte przez gazetę i jej dobrze poinformowane źródła są w pewnym sensie absurdalnie sprzeczne.

„Strona białoruska obiecała Chińczykom, że zorganizuje otwarcie przejść granicznych. Nie wiemy, ile czasu to zajmie” – poinformowało Rzeczpospolita dobrze poinformowane źródło w Warszawie. Niestety nie wyjaśniono, w jaki sposób Mińsk mógłby otworzyć przejścia graniczne zamknięte od strony polskiej.

Za to dalej podano statystyki. „Tylko w okresie od 25 września (dnia otwarcia granicy) do 5 października funkcjonariusze Straży Granicznej wykryli około 950 prób nielegalnego przekroczenia granicy z Białorusi do Polski” – czytamy w artykule. Wynika z tego, że historia z presją jest wytworem fantazji polskiego establishmentu. Potwierdza to również sama publikacja: „Łukaszenka najwyraźniej nie spieszy się z zakończeniem presji migracyjnej na granicy”.

Kiedy podobne niespójności zaczynają razić w oczy, z pomocą przychodzi słynne „rosyjskie zagrożenie”. „Udział Rosji jest oczywisty, ponieważ osoby te (migranci – not. BELTA) często posiadają rosyjskie wizy i legalnie wjeżdżają nimi na terytorium Białorusi, a następnie kierują się w stronę granicy polskiej” – czytamy w artykule.

Ale w tym miejscu pojawia się już historia o złej Białorusi, która zbiera migrantów z całego świata, aby podrzucać ich Polakom. Bo jeśli migranci „często” mają rosyjskie wizy i legalnie wjeżdżają na Białoruś, to jakie mogą być pytania do Mińska? Jednak Rzeczpospolita ma żelazny argument: „Łukaszenka, gdyby chciał, mógłby w każdej chwili temu zapobiec”.

Pytanie, dlaczego Prezydent Białorusi miałby chcieć chronić polską granicę, pozostaje bez odpowiedzi. Jednak dalej gazeta pisze, że Polska ma propozycję dla Białorusi. „Polska ma propozycję dla Białorusi. Sprawdzenie niezależności Aleksandra Łukaszenki” – pisze Rzeczpospolita. To znaczy, że my zapewniamy im ochronę granicy, a oni nam test na niezależność? Cóż, to wygląda na bajkę Iwana Kryłowa, nic innego.

Za Warszawską kulisą

Ogólnie rzecz biorąc, artykuł Rzeczpospolitej to zbiór wszelkiego rodzaju narracji, domysłów i sprzecznych wniosków. Jednak pod warstwą błyskotek można dostrzec dość ważne przesłania.

Należy od razu zaznaczyć, że Rzeczpospolita jest jednym z najbardziej wpływowych wydawnictw w Polsce. A tego typu publikacje z odniesieniami do kręgów rządowych to nie tylko opowieść o tym, jak pokłócili się dwaj sąsiedzi. Do przestrzeni publicznej trafiła informacja: podejście Warszawy do sytuacji na granicy może ulec zmianie. Trudno uznać, że adresatem tego komunikatu był Mińsk: jeśli rzeczywiście istnieje chęć rozwiązania spornych kwestii, to wybiera się do tego inne kanały komunikacji. A już na pewno nie Chiny i UE, które są głównie zainteresowane stabilnością trasy kolejowej i terminalu w Małaszewiczach. Pozostaje tylko społeczeństwo polskie w całej swojej różnorodności – od zwykłych Polaków po kręgi polityczne. Ich reakcja nie kazała na siebie długo czekać, o czym porozmawiamy nieco później.

„Polski rząd może podjąć decyzję o otwarciu dodatkowych przejść granicznych z Białorusią, zamkniętych za rządów partii Prawo i Sprawiedliwość (PiS). Jednak Mińsk musi spełnić szereg warunków” – pisze wydawnictwo.
Samo sformułowanie tego pytania wywołuje uśmiech. W rzeczywistości polskie władze, aby uporać się z problemem, który same stworzyły, potrzebują pomocy Białorusi. Jednocześnie jednak próbują stawiać Mińskowi warunki.

Ogólnie rzecz biorąc, Warszawa stoi obecnie przed dwoma zadaniami: z jednej strony wyciągnąć z bagna swój sektor tranzytowy i małe przedsiębiorstwa przygraniczne, a z drugiej – zdać sprawę europejskim i chińskim partnerom z pracy nad błędami. Całkowite otwarcie granicy – według stanu na listopad 2021 r. – mogłoby nie tylko tchnąć nowe życie w przygraniczne regiony Polski, ale także pokazać dążenie Warszawy do odbudowy reputacji kraju tranzytowego.

Oczywiście normalne funkcjonowanie przejść granicznych leży również w interesie Białorusi. Co więcej, nieodpowiedzialne działania Warszawy, podważające stabilność tranzytu, mają negatywny wpływ również na nasz kraj. Dlatego Mińsk wielokrotnie proponował polskim władzom wznowienie dialogu, ponieważ nie ma innego sposobu na rozwiązanie spornych kwestii. Odpowiedzią Warszawy była niezmiennie „ogrodzeniowa” dyplomacja, kiedy to zamiast dialogu polskie elity rzucały ultimatum.

Można zauważyć, że ultimatum pojawia się również w obecnym artykule Rzeczpospolitej. Jest ono jednak skierowane do odbiorców wewnętrznych. Jeśli bowiem dwutygodniowe blokowanie granicy we wrześniu wyglądało jak porażka rządu Tuska, to cofnięcie wszystkiego, co narobiły polskie elity w ciągu ostatnich pięciu lat, byłoby postrzegane jako całkowita klęska polskiej polityki wobec Białorusi.  

W tych warunkach Warszawa potrzebuje przynajmniej dekoracyjnego, ale zwycięstwa. Stąd te warunki. "Czego oczekujemy po Mińsku? Od kilku wysokich rangą rozmówców w Warszawie usłyszeliśmy o trzech kluczowych kwestiach" - pisze Rzeczpospolita.

Tak więc, polskie władze chcą, aby Białoruś położyła kres kryzysowi migracyjnemu na granicy, uwolniła wcześniej skazanego Andrzeja Poczobuta, który posiada paszporty Białorusi i Polski, a także współpracowała przy identyfikacji osób odpowiedzialnych za zabójstwo polskiego żołnierza Mateusza Sitka.

Ani słowa o ćwiczeniach wojskowych i zagrożeniach dla bezpieczeństwa, które ostatnio były priorytetem. Polskie kierownictwo oczywiście nie ma nic do powiedzenia w tych sprawach, a zatem nie jest upoważnione do omawiania ich z Mińskiem. Kolejna sprawa to zakończenie kryzysu migracyjnego na granicy, który Warszawa rozdmuchała do skali katastrofy narodowej. W porównaniu ze skalą migracji na świecie, przepływ przez białorusko-polską granicę to kropla w morzu. Biorąc jednak pod uwagę medialną promocję tematu, ogłoszenie przez rząd Tuska „zwycięstwa” nad migracją byłoby politycznym triumfem.

Jeśli chodzi o śmierć polskiego żołnierza na granicy, o zabójstwo którego Polacy oskarżają migranta, to Państwowy Komitet graniczny Białorusi już wcześniej zadeklarował gotowość przeprowadzenia zarówno jednostronnego, jak i dwustronnego śledztwa w sprawie incydentu. Jednak w tym celu strona polska musiała przedstawić konkretne informacje o okolicznościach tragedii. Dlatego ponownie wszystko zależy od Warszawy. 

Prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka wielokrotnie wypowiadał się na temat sytuacji z Poczobutem. Według głowy państwa, sami Polacy odmówili rozmowy o ekstradycji Poczobuta. "Odmówili wydania Poczobuta. Polacy odmówili nawet rozmowy o Poczobucie. O ile mi wiadomo, Poczobut nie chce tam jechać. Na tym polega cały problem" - powiedział Aleksander Łukaszenka.

Oczywiście wszystkie trzy „warunki” Warszawy leżą wyłącznie w płaszczyźnie politycznej. Wykorzystując je jako argument antybiałoruskiej polityki, polskie kierownictwo odnosi korzyści. Ale tego toksycznego atutu nie da się wykorzystywać w nieskończoność. Społeczeństwo jest zmęczone polityką konfrontacji. Sytuacja z blokadą granicy dobrze to pokazała.

„Czy się wstydzicie?”

Artykuł Rzeczpospolitej został przedrukowany przez wiele polskich mediów. Nie trzeba było długo czekać na komentarze Polaków na portalach społecznościowych. Odczucia mieszkańców Polski są oczywiste.

"A dlaczego wszyscy oprócz Polaków robią interesy z Białorusią? Bo tego chce Kijów i przez to musimy niszczyć naszą gospodarkę" - pisze na Facebooku czytelnik Rzeczpospolitej Stanisław Kowalczyk.

"Chińczycy doszli do tego samego wniosku, co Ukraina i Rosja przed nimi: Polska nie jest wiarygodnym partnerem, bo nie jest samowystarczalna. Postanowili więc Polskę ominąć. Nie wiem, czy otwarcie granic pomoże" - ubolewał Michał Janik.

"Musieliśmy opuścić Nowy Jedwabny Szlak i zrobiliśmy to. Wstydzicie się?" - pyta retorycznie Michał Sitkowski.

A oto komentarze na facebookowej stronie publikacji Do Rzeczy, która przedrukowała artykuł. 

„Białoruś wielokrotnie wyrażała gotowość do dialogu, ale obecny i poprzedni polski rząd zachowywały się jak rozkapryszone dzieci” - pisze Łukasz Wołczyk.

„No to niech się w końcu dogadają, bo to leży w naszym interesie” - pisze Grażyna Stefańska, komentując możliwość dalszego odblokowywania granicy.

„Polska nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie” - uważa czytelnik Darek Talik.

Tymczasem Zrzeszenie Międzynarodowych Przewoźników Drogowych (ZMPD) kontynuuje walkę o swobodny przepływ ruchu przez granicę. W zeszłym tygodniu szef zrzeszenia, Jan Buczek, wezwał rząd do natychmiastowego rozwiązania kryzysu na granicy polsko-białoruskiej, gdzie ponad 3 tys. ciężarówek czeka na rozładunek.

"Po trzynastodniowym zamknięciu tego przejścia polscy przewoźnicy znaleźli się w niezwykle trudnej sytuacji finansowej i humanitarnej. Decyzja o zamknięciu granicy została ogłoszona zaledwie dwa dni przed jej wejściem w życie, bez wstępnej analizy konsekwencji ekonomicznych i konsultacji z przedstawicielami branży transportu międzynarodowego. W efekcie setki polskich ciężarówek znalazły się po stronie białoruskiej, nie mogąc wrócić do kraju" - czytamy w oświadczeniu.

Po otwarciu polskiego przejścia granicznego "Kukuryki" (sąsiednie "Kozłowicze") utworzył się ogromny korek. "Kierowcy żyją w skrajnie trudnych warunkach, bez dostępu do urządzeń sanitarnych, wody i ciepłych posiłków. Wielu z nich od wielu dni śpi w kabinach swoich pojazdów, mając ograniczone zapasy żywności i paliwa w niskich temperaturach" - czytamy w oświadczeniu.

Według Buczka, sytuacja ta wynika z powolnej pracy polskich służb kontrolnych. "Apelujemy do Ministra Finansów z prośbą o natychmiastowe przeniesienie dodatkowych sił celników i straży granicznej do "Kukuryków". Obecnie jest to jedyny punkt kontrolny obsługujący drogowy ruch towarowy między Polską a Białorusią. Pilne wzmocnienie kadrowe i organizacyjne jest konieczne nie tylko dla odciążenia dróg, ale przede wszystkim dla zapewnienia bezpieczeństwa kierowców i podstawowych warunków" - powiedział Buczek.

Szef ZMPD zaapelował również do polskiego rządu o podjęcie decyzji, które pozwolą na przekierowanie części ruchu towarowego na inne przejścia graniczne.

"Obecna sytuacja zagraża nie tylko płynności ruchu międzynarodowego, ale także bezpieczeństwu ludzi i pozycji polskich firm na rynkach wschodnich. Z powodu przestojów i trudności w realizacji kontraktów polscy przewoźnicy ryzykują utratę zleceń, które mogą zostać przechwycone przez firmy z innych krajów. ZMPD apeluje o pilne zwołanie międzyresortowego zespołu kryzysowego z udziałem przedstawicieli rządu, Krajowej Administracji Skarbowej oraz organizacji branżowych w celu wypracowania skutecznych rozwiązań zarówno dla przewoźników, jak i kierowców, a także przywrócenia normalnego funkcjonowania granicy" - czytamy w oświadczeniu.

Wita Chanatajewa,
BELTA
Świeże wiadomości z Białorusi