Projekty
Government Bodies
Flag Piątek, 18 Kwietnia 2025
Wszystkie wiadomości
Wszystkie wiadomości
Społeczeństwo
09 Lutego 2025, 15:00

"Kiedy ją przywieziono, wszyscy płakaliśmy". Te zwierzęta były bliskie śmierci, a teraz filmy z nimi zyskują do 10 milionów wyświetleń

W rodzinie Czerniawskich jest zupełnie normalne, aby jechać kilkaset kilometrów i kupować umierające stare zwierzę, przez dni karmić nowonarodzoną świnkę co dwie godziny z pipety, ratować pisklęta wyrzucone z gniazda, a także sprawiać, żeby ludzie byli szczęśliwi i zdrowi. Aby poznać tych niesamowitych ludzi i ich równie niesamowite pupili – ptaki i zwierzęta – udaliśmy się do wioski Ciwidowka w powiecie mołodeczańskim.

"Jako pierwszego kupiliśmy źrebaka, który szedł na rzeź"


Na farmie "Marzenie z dzieciństwa" pierwszy spotyka nas, machając ogonem, jasny duży pies.

- A jak inaczej, jest dyrektorem! - z uśmiechem przedstawia nam psa Umkę właścicielka farmy Anastazja Czerniawska i wyjaśnia: - Jeśli przytuli się do waszych stóp, to znaczy, że się zaprzyjaźnił, jest pan miłym człowiekiem.

I tak to się właśnie dzieje za kilka minut więc dochodzimy do wniosku: jesteśmy tu mile widziani! Bez agresji, tylko ciekawość: kto dziś do nas przyjechał?

A rodzina Czerniawskich zawsze ma wielu gości, zwłaszcza w ciepłym sezonie. Każdy przychodzi z własnym zainteresowaniem: pokomunikować ze zwierzętami, pojeździć na koniach i kucykach, zrobić wiele zdjęć ze wspaniałymi mieszkańcami farmy lub oddać w dobre ręce nieszczęśliwą gęsię, kaczątko, królika, sarnę…

Swoje gospodarstwo agroturystyczne małżonkowie Czerniawscy zarejestrowali sześć lat temu. Planowali zajmować się hodowlą koni i świadczeniem powiązanych usług: nauką jazdy konnej, hipoterapią i tak dalej. Ale człowiek zakłada, a życie dokonuje własnych korekt. Wkrótce gospodarstwo agroturystyczne stało się także miejscem rehabilitacji i ratowania zarówno zwierząt domowych, jak i dzikich.

Posiadanie własnego konia to dziecięce marzenie Anastazji. Po ukończeniu szkoły poszła do Borysowskiego Koledżu Pedagogicznego i jako dyplomowany pedagog wychowania przedszkolnego trafiła do Olechnowiczów, gdzie poznała swojego przyszłego męża Jurija. Wraz z nim mogła spełnić swoje marzenie, a także zostać matką trzech córek.

Jako wielodzietna rodzina na kredyt państwowy nabyli dom w wiosce Ciwidowka w powiecie mołodeczańskim, zaczęli go wyposażać, a wraz z tym hodować zwierzęta.

– Nie mieliśmy pieniędzy na rasowego konia, więc jako pierwszego kupiliśmy źrebaka Łaskę, który szedł na rzeź - wspomina Anastazja. - Właśnie z nim uczyliśmy się opiekować końmi. I już wtedy zrozumieliśmy: uratowane zwierzęta są wdzięczne, lepiej nas rozumieją.
Teraz Czerniawscy mają 30 hektarów ziemi, spodziewają się, że wkrótce dostaną kolejną działkę od władz lokalnych. Duże gospodarstwo wymaga solidnych obszarów: pod ciepłe i przestronne stajnie, lewady do spacerów, pola do uprawy paszy. Dziś w ich stadzie jest prawie 50 koni, a także kucyki, krowy, wielbłądy, lamy, świnie, owce, kozy, strusie, gęsi, kury, kaczki, czaple, bociany... Dość duża taka mini menażeria w towarzystwie zwierząt domowych i dzikich oraz ptaków!

"Rodzice są zachwyceni, lekarze stwierdzają pozytywną dynamikę"

Wszystkie konie w gospodarstwie Czerniawskich są zwykłymi, nieznanymi rasami, rodzajem "metysów-szlachciców", ale jednocześnie niezawodnymi pracownikami.

- Z nimi najlepiej przeprowadzać hipoterapię - podkreśla Anastazja. - Do leczenia potrzebne są niskie zwierzęta o przeciwpancernej psychice, które niczego się nie boją.
Leczy się tu spacerując w siodle i komunikując się z końmi pięcioro dzieci, u większości zdiagnozowano porażenie mózgowe. Pracuje z nimi specjalista-hipoterapeuta, który przyjeżdża do wioski Ciwidowka z Mińska.

- Dzieci ćwiczą od półtora roku. Rodzice są zachwyceni, lekarze stwierdzają pozytywną dynamikę, innym doradzają, ale w tej chwili nie możemy wziąć więcej – żałuje Anastazja i zauważa: – dzieci chętnie do nas jadą. W tym celu są nawet gotowi tolerować bolesne procedury w klinikach. Siedząc na koniu, zapominają o wszystkim, co złe, przytulają je, cieszą się.

Raz w tygodniu na farmę przyjeżdżają także podopieczni Mołodeczańskiego centrum opieki społecznej - do 50 osób.

- Dajemy im grzebienie, szczotki, przeczesują nasze koniki, potem jeździmy na bryczkach lub konno, urządzamy piknik. Odchodzą od nas wszyscy szczęśliwi. Serdeczni ludzie. Dają nam emocje, a my - im, więc ładujemy się od siebie - uśmiecha się Anastazja.

Dobrą współpracę Czerniawscy również nawiązali z Wilejskim Domem-Internatem, towarzystwem Czerwony Krzyż.

- Nikomu nie odmawiamy, kto się do nas zwraca – podkreśla właścicielka gospodarstwa agroturystycznego. - Wspólnie organizujemy wydarzenia charytatywne.

Dlatego pomocników-wolontariuszy w dobrej sprawie jest wielu. Są gotowi nawet odejść na dzień z pracy, gdy na farmie czekają na cały autobus z dzieciakami o specjalnych potrzebach.

Anastazja podzieliła się planami budowy krytego kojca. Wtedy otworzą się zupelnie inne perspektywy.

- W tej chwili jesteśmy uzależnieni od pogody. Jeśli deszcz, silny wiatr, śnieg, wycieczki są anulowane. Z kojcem będziemy mieli zapewnioną pracę przez cały rok.

Nie ma na to jeszcze środków. W rodzinie i tak już główny kierunek wydatków - zwierzęta.

"Przyjmujemy poród, udzielamy pierwszej pomocy w nagłych wypadkach"

Patrząc na czyste, energiczne zwierzęta i ptaki, wyobrażasz sobie, że opiekuje się nimi duży zespół pracowników. W rzeczywistości sami Czerniawscy radzą sobie ze wszystkim: Anastazja, mąż Jurij, trzy córki – Polina, Maria, Julia – i zięć Aleksander.

- Mamy przyjazną rodzinę - mówi z dumą właścicielka gospodarstwa agroturystycznego. - Obowiązki są  rozłożone w następny sposób. Na dziewczynach - opieka nad małymi gryzoniami i ptakami: królikami, kurczakami... Na rodzicach - duże zwierzęta: krówki, świnki, koniki…

Wstawanie codziennie u dorosłych – o szóstej rano. Oprócz tego, że wszyscy muszą być nakarmione, trzeba za wszystkimi posprzątać, każda żywa istota potrzebuje również uczucia: aby podrapał ją ktoś za uchem lub pogłaskał jej pyszczek. Nawet gęsi u Czerniawskich lubią się przytulać.

Ale w sezonie wyźrebienia, odbierania jagniąt, cielenia się, wyklucia się piskląt Anastazja i jej mąż mogą w ogóle nie spać przez wiele dni.

- Aby potomstwo było zdrowe, ważne jest się postarać. Przyjmujemy poród, udzielamy pierwszej pomocy w nagłych wypadkach, robimy zastrzyki i kroplówki. Potem odpoczniemy do zbioru siana - mówi gospodyni, zdając sobie sprawę, że jest to warunkowa przerwa, bo rolnicy nie mają dni wolnych, urlopów, zwolnień lekarskich…

Ale patrząc na uśmiechniętą piękną kobietę, trzykrotnie mamę, a już nawet babcię, rozumiesz: Anastazja, choć bywa zmęczona fizycznie, ale nigdy - serdecznie.

- Jestem wiejska. Mama prowadziła dość duże gospodarstwo. Oczywiście wyobrażałam sobie, jak to jest opiekować się dużą liczbą zwierząt. Ale gdyby mi powiedzieli, że będę miała ich tak wiele, nie uwierzyłabym. Zdarza się, że wieczorem ledwo przyciągasz nogi do domu. A rano przeczytasz ogłoszenie, że sprzedają kozę "na mięso" i pomyślisz: ktoś zje taką piękność? I jedziesz ją wykupić - przyznaje właścicielka.

"Pokazuję wszystko tak, jak jest, nic nie wymyślam"

Wielu mieszkańców Białorusi i innych krajów świata wie o gospodarstwie agroturystycznym "Marzenie z dzieciństwa" spod Mołodeczno z TikTok i Instagramu, prowadzonych przez Anastazję.

- Karmiłam zwierzęta - nakręciłam filmik, jak jedzą. Opowiedziałam o ich zwyczajach i cechach charakterystycznych. Pojawił się nowy zwierzak – opublikowałam film o nim – bloger-rolnik dzieli się sekretem tworzenia treści i zauważa, że pokazuje wszystko tak, jak jest, nie wymyślając niczego.

Szkice o codziennym życiu gospodarstwa agroturystycznego i jego mieszkańców są w autorstwie Anastazji szczere, zabawne. Ludzie zapamiętają imiona zwierząt, ich historie, zaczynają się nimi bardziej interesować. A potem przyjeżdżają na farmę: "Jesteśmy waszymi subskrybentami".
Do 10 milionów wyświetleń zbierają filmy-historie o porzuconych zwierzętach dotkniętych przez okrutnych ludzi.

Legendą jest klacz Katia. Zmarła w styczniu, mieszkając u Czerniawskich przez dwa lata, choć weterynarze przepowiadali jej tylko dwa dni.

- Zwykła klacz wiejska, całe życie służyła ludziom - orała ziemię. Kiedy się zestarzała, właścicielom stała się niepotrzebna. Dobrzy ludzie od nich ją kupili i przywieźli nam – Anastazja krótko opowiada historię życia czworonożnego pracusia. - Stan Kati był przygnębiający: z obornika na sierści zrobił się pancerz, kopyta przerosły, przez co ledwo się poruszała, a także problemy z plecami, stawami – chora 30-letnia staruszka. Przyjechała do nas ze łzami w oczach, myślała, że prawdopodobnie zrobią jej coś złego. Nie piła, nie jadła. Całą noc siedziałam z nią, uspokajając. W sieciach społecznościowych pokazałam, jak ją myjemy, czyścimy, jak jej serce zaczyna się budzić. Kiedy zaczęła chodzić w stadzie, poznała koleżankę, klacz Marusię. Katia była wyjątkowa - złoty kolor z lokami i dużymi oczami. Odszedła w miłości i bez nienawiści do człowieka - to jest najważniejsze. Klacz Katia posłużyła wszystkim jako nadzieja: dobro na tym świecie jest i powraca bumerangiem.

Kolejną historią ze szczęśliwym zakończeniem jest 30-letnia osiołka Mira. Służyła w Pskowskim cyrku, następnie z powodu zapalenia kopyt została sprzedana hodowcom osłów, gdzie produkowała potomstwo, aż zamieniła się w leżącą niepełnosprawną.

- Przeczytaliśmy ogłoszenie, że osiołka jest sprzedawana "na mięso". Mój mąż pojechał i kupił ją. Szczerze mówiąc, kiedy ją przywieziono, wszyscy płakaliśmy - wspomina tę minutę spotkania Anastazja. - Połowa jej boku była po prostu zepsuta z powodu odleżyn, skóra zjadana przez wszy, porosty. Opiekowaliśmy się nią, leczyliśmy, uczyli ją chodzić na nowo. Teraz jest szanowaną staruszką na emeryturze. I ma teraz koleżankę - klacz Marusię. Po śmierci Kati przez trzy dni nie mogła znaleźć dla siebie miejsca, dopóki nie zobaczyła Miry i nie została dla niej Aniołem Stróżem.

Gwiazdą TikTok jest również podrzutek Umka. W zimny styczniowy mróz Anastazja znalazła go prawie zamrożonego blisko swojego domu. Teraz ten pies jest głównym pomocnikiem na farmie. Właścicielka niesie siano - on ciągnie obok beli. Zauważy Anastazję z wiadrem wody w dłoniach -  chwyta za rączkę zębami, jest gotowy ponieść. Jest też doskonałym pasterzem. Czy się da człowiekowi obiegnąć 30 hektarów ziemi za stadem? A Umka zręcznie z tym daje sobie radę. I nikt go tego nie nauczył.

Rozumiesz tych subskrybentów, którzy nie mogą oderwać się od ekranów, jeśli pojawi się nowy odcinek o kimś z podrzutków lub znajdów na farmie Czerniawskich.

Na przykład o śwince Kleopatrze. Przezabawny widok, kiedy pędziła w naszym kierunku, ścigając się z psami, chrząkając-szczekając. Anastazja sugeruje, że Klepa, jak ją również nazywają, uważa się za psa. W końcu prawie jako noworodek została przekazana do hodowli psów w Homlu jako pasza, tam mieszkała przez tydzień, dopóki nie została przywieziona do Ciwidowki. I tu za jej wychowanie wzięła się Umka.

Dzikie zwierzęta zaczęły pojawiać się na farmie "Marzenie z dzieciństwa" w taki sam sposób, jak zwierzęta domowe. Sarenka była pierwsza. Wpadła pod traktor podczas koszenia trawy w kołchozie i została przywieziona do Czerniawskich ze słowami: "Weźcie to, bo po prostu zostawimy w pudełku i wyjedziemy". Oczywiście zabrali przestraszone zwierzę, zawiezli je do kliniki weterynaryjnej, gdzie założyli gips. Utykanie oczywiście pozostało na całe życie, ale to nie jest straszne. Najważniejsze, że nie zginęła. Podczas rekonwalescencji sarenka mieszkała w domu i co dwie godziny była karmiona mlekiem ze smoczka. Więc stała się oswojona, chodzi za ludźmi dosłownie wszędzie.

- Jako niepełnosprawna nie jest już w stanie na woli o siebie zadbać – zauważa z żalem Anastazja. - Jeśli dzikie zwierzęta są zdrowe, mogą żyć w naturze, pozwalamy im odejść. Ale często wracają do nas, jak ptaki. Bociany stale u nas żyją, zdarza się do 20 osobników. Leczymy rannych, wychowujemy maleństwo wyrzucone z gniazda. Przyjedźcie tu w sezonie, w pobliżu domu zauważycie wiele oswojonych bocianów. Będzie można je nakarmić. Pamiętajcie: te ptaki jedzą mięso i ryby. Chleba im nie propanować - uczy obrończyni zwierząt.
 
"Zwierzęta też mogą cierpieć, kochać, tęsknić"

"Czy nie przyjmiecie do siebie?" To od tych słów często zaczyna się propozycja zabrania czcigodnej gęsi, której nie można pozwolić pójść na mięso, ponieważ jest bardzo czuła, a także ozdobnych królików, świnek, które rodzice podarowali swoim dzieciom jako żywy prezent, a te się tylko pobawiły i znudziły lub zaczęła się alergia na sierść…
Opowiadając o pierzastych, ogoniastych, kopytnych, które znalazły swój raj na ziemi w rodzinie Czerniawskich, przyłapujesz się na myśli, że Anastazja zdaje się rozumieć ich język. Na pewno łapie ich emocje, ból, bo tyle tragicznych losów przez siebie przepuściła.

- Zwierzęta mogą również cierpieć, kochać, doświadczać, tęsknić. A wielu ludzi tego nie zauważa - mówi z goryczą właścicielka gospodarstwa i podkreśla: - Bardzo się cieszę, że na Białorusi przyjęto ustawę "O odpowiedzialnym traktowaniu zwierząt", która, mam nadzieję, zmusi ludzi do myślenia. Niestety, niektórzy Białorusini nie boją się nieodpowiedzialnego i okrutnego traktowania zwierząt. Pobawili się - wyrzucili, okaleczyli. Dzieci poznęcały się, a rodzice nawet na to nie zareagowali, nie powiedzieli, że nie można tego zrobić, że zwierzętom również bardzo boli. Ważne jest, aby pamiętać: jesteś odpowiedzialny za to co oswoiłeś.

Swietłana KIRSANOWA,
zdjęcia - Nadieżda KOŚCIECKA,
gazeta "7 dni"
Świeże wiadomości z Białorusi