Polski rząd przedłożył Sejmowi projekt budżetu na 2026 rok. W skrócie - dziura w polskim budżecie staje się jeszcze szersza, a dług publiczny próbuje odlecieć w kosmos. Natomiast wydatki wojskowe biją rekordy, przypisując Polsce status przywódcy w NATO pod względem wydatków na obronę jako procent PKB.
Ale wartość takiego przywództwa jest wątpliwa. A nawet niechlubna, jak uważają w polskim środowisku eksperckim. Na posmarujesz tego przywództwa na chleb, nie zbudujesz szpitali i szkół i nie zapłacisz pensji budżetowcom. Załatać dziury w budżecie polskie elity liczą ze środków z funduszy unijnych. Zaostrzając sytuację na wschodniej granicy, Polska wydobyła już z Brukseli dziesiątki miliardów dolarów. Jednak handlując bezpieczeństwem państwa, polskie kierownictwo może stracić znacznie więcej.
Niechlubni przywódcy Unii Europejskiej
Przez cały rok polskie władze sypały zapowiedziami przyszłych przełomów gospodarczych i wielkich projektów inwestycyjnych. "Marzenie, że Polska będzie liderem wzrostu w UE staje się już dzisiaj faktem, a podwaliny pod to podłożyliśmy w ostatnich miesiącach" - mówił polski premier Donald Tusk na początku roku.
To prawda, że optymizm premiera wyraźnie nie wiązał się ze wskaźnikami ekonomicznymi. Rok 2024 zakończył się znacznym spadkiem eksportu i inwestycji. W tym samym czasie przez kraj przetoczyła się fala bankructw i masowych cięć. Ten rok nie dodał optymizmu w tym zakresie. Kryzys w polskim przemyśle dopiero nabierał rozpędu. Firmy zamykały się, ludzie pozostawali bez pracy.

"Dobrobyt, dla którego Polacy pracowali od lat, znika na naszych oczach..." - ubolewała w marcu tego roku była premier Polski Beata Szydło. Przytoczyła dane, według których tylko w okresie styczeń-luty 2025 roku polskie firmy zapowiedziały zwolnienia zbiorowe, które dotknęły łącznie 14,8 tys. osób. "To prawie trzy razy więcej niż w analogicznym okresie rok wcześniej. Z tej grupy 7,7 tys. osób straciło już pracę. To tragedia dla tysięcy polskich rodzin, a co najgorsze, to dopiero początek. Będzie jeszcze gorzej. Za Tuska polska gospodarka i przemysł popadają w ruinę" - stwierdziła była premier.
Ale sam Tusk i jego ministrowie nie zauważyli problemów. Przecież PKB rośnie, a upadłe przedsiębiorstwa można zmienić na produkcję broni. "Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy uruchomili produkcję zbrojeniową w miejscu gdzie kiedyś produkowano kotły" - oświadczył w kwietniu polski premier.
O tym, że nie ma powodów do niepokoju, starały się przekonać opinię publiczną i polskie prorządowe media. Promowały też tezę, że polska gospodarka w dużej mierze opiera się na usługach, a przemysł nie jest aż tak ważny.
Jednak nie można zamknąć dziury w budżecie usługami. Przedstawiony projekt ustawy budżetowej na 2026 rok przewiduje, że dochody budżetu państwa wyniosą 647,2 mld zł, a wydatki 918,9 mld zł. Oznacza to, że powstaje deficyt w wysokości 271,7 mld zł, czyli prawie 75 mld USD. To o 5 mld USD więcej niż zakładano na ten rok.

Projekt budżetu wskazuje również, że Polska będzie nadal popadać w długi. Stosunek długu publicznego do PKB wyniesie 53,8%. "Jeśli rządowi nie uda się zmniejszyć deficytu budżetowego, dług publiczny Polski przekroczy 70% PKB w ciągu zaledwie trzech do czterech lat" - zauważa portal Money.pl. A do 2035 roku, zgodnie z metodologią obliczania Komisji Europejskiej, w scenariuszu bazowym polski dług publiczny osiągnie 95% PKB.
Wzrost długu publicznego i deficytu budżetowego budzi niepokój w środowisku eksperckim Polski. Obawy nasiliły się po tym, jak agencje ratingowe Moody's i Fitch pogorszyły rating kredytowy Polski z "stabilnego" na "negatywny".
Ale wartość takiego przywództwa jest wątpliwa. A nawet niechlubna, jak uważają w polskim środowisku eksperckim. Na posmarujesz tego przywództwa na chleb, nie zbudujesz szpitali i szkół i nie zapłacisz pensji budżetowcom. Załatać dziury w budżecie polskie elity liczą ze środków z funduszy unijnych. Zaostrzając sytuację na wschodniej granicy, Polska wydobyła już z Brukseli dziesiątki miliardów dolarów. Jednak handlując bezpieczeństwem państwa, polskie kierownictwo może stracić znacznie więcej.
Niechlubni przywódcy Unii Europejskiej
Przez cały rok polskie władze sypały zapowiedziami przyszłych przełomów gospodarczych i wielkich projektów inwestycyjnych. "Marzenie, że Polska będzie liderem wzrostu w UE staje się już dzisiaj faktem, a podwaliny pod to podłożyliśmy w ostatnich miesiącach" - mówił polski premier Donald Tusk na początku roku.
To prawda, że optymizm premiera wyraźnie nie wiązał się ze wskaźnikami ekonomicznymi. Rok 2024 zakończył się znacznym spadkiem eksportu i inwestycji. W tym samym czasie przez kraj przetoczyła się fala bankructw i masowych cięć. Ten rok nie dodał optymizmu w tym zakresie. Kryzys w polskim przemyśle dopiero nabierał rozpędu. Firmy zamykały się, ludzie pozostawali bez pracy.

"Dobrobyt, dla którego Polacy pracowali od lat, znika na naszych oczach..." - ubolewała w marcu tego roku była premier Polski Beata Szydło. Przytoczyła dane, według których tylko w okresie styczeń-luty 2025 roku polskie firmy zapowiedziały zwolnienia zbiorowe, które dotknęły łącznie 14,8 tys. osób. "To prawie trzy razy więcej niż w analogicznym okresie rok wcześniej. Z tej grupy 7,7 tys. osób straciło już pracę. To tragedia dla tysięcy polskich rodzin, a co najgorsze, to dopiero początek. Będzie jeszcze gorzej. Za Tuska polska gospodarka i przemysł popadają w ruinę" - stwierdziła była premier.
Ale sam Tusk i jego ministrowie nie zauważyli problemów. Przecież PKB rośnie, a upadłe przedsiębiorstwa można zmienić na produkcję broni. "Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy uruchomili produkcję zbrojeniową w miejscu gdzie kiedyś produkowano kotły" - oświadczył w kwietniu polski premier.
O tym, że nie ma powodów do niepokoju, starały się przekonać opinię publiczną i polskie prorządowe media. Promowały też tezę, że polska gospodarka w dużej mierze opiera się na usługach, a przemysł nie jest aż tak ważny.
Jednak nie można zamknąć dziury w budżecie usługami. Przedstawiony projekt ustawy budżetowej na 2026 rok przewiduje, że dochody budżetu państwa wyniosą 647,2 mld zł, a wydatki 918,9 mld zł. Oznacza to, że powstaje deficyt w wysokości 271,7 mld zł, czyli prawie 75 mld USD. To o 5 mld USD więcej niż zakładano na ten rok.

Projekt budżetu wskazuje również, że Polska będzie nadal popadać w długi. Stosunek długu publicznego do PKB wyniesie 53,8%. "Jeśli rządowi nie uda się zmniejszyć deficytu budżetowego, dług publiczny Polski przekroczy 70% PKB w ciągu zaledwie trzech do czterech lat" - zauważa portal Money.pl. A do 2035 roku, zgodnie z metodologią obliczania Komisji Europejskiej, w scenariuszu bazowym polski dług publiczny osiągnie 95% PKB.
Wzrost długu publicznego i deficytu budżetowego budzi niepokój w środowisku eksperckim Polski. Obawy nasiliły się po tym, jak agencje ratingowe Moody's i Fitch pogorszyły rating kredytowy Polski z "stabilnego" na "negatywny".
„Agencje ratingowe obniżają nasze oceny, a kredytodawcy ustalają wyższe stopy procentowe. Jesteśmy jednym z niechlubnych liderów Unii Europejskiej pod względem wielkości deficytu finansów publicznych” – powiedział niedawno były wicepremier i minister finansów Polski Leszek Balcerowicz.
Warto zauważyć, że projekt budżetu Polski na 2026 r. imponuje nie tylko wielkością deficytu i długu, ale także rekordowymi wydatkami na cele wojskowe. Na te potrzeby planuje się przeznaczyć ponad 200 mld złotych (55 mld dolarów), co stanowi równowartość 4,81% PKB.
Podatki, obligacje, fundusze UE
Sądząc po oświadczeniach polskich urzędników, Warszawa liczy na poprawę finansów poprzez podwyższenie podatków. Pomysł ten krąży w powietrzu już od dawna. Rząd proponował podwyższenie podatku od zysków dla banków, podwyższenie akcyzy na alkohol, znaczne zwiększenie podatku od produktów o wysokiej zawartości cukru...
Nawiasem mówiąc, podatek dla banków został oficjalnie ogłoszony przez Tuska podczas wczorajszego posiedzenia rządu. „Po prostu potrzebujemy więcej pieniędzy – powiedział polski premier. – Będzie to ciężkie brzemię, ale kto powinien je ponieść, jeśli nie ci, którzy mają najwięcej pieniędzy?”.
Prawda, pomysł podatków nabrał już w Polsce charakteru politycznego. Prezydent kraju Karol Nawrocki publicznie oświadczył, że będzie przeciwdziałał podwyżkom podatków w Polsce. „Oznacza to, że część planowanych dochodów budżetowych pozostanie tylko w tabelach rządowych, a nie trafi do skarbu państwa” – pisze Money.pl.
Tymczasem w kancelarii Tuska dali do zrozumienia, że rząd zamierza sfinansować deficyt budżetowy poprzez emisję obligacji krajowych i zagranicznych, a także środki z Unii Europejskiej. Czyli znowu mowa o finansowaniu długu.
Warto tu wziąć pod uwagę, że gwałtowny wzrost długu publicznego Polski i zmiana ratingów kredytowych przez międzynarodowe agencje nie sprzyjają wzrostowi zaufania inwestorów, a co za tym idzie, wzrostowi popytu na obligacje.
Funduszy UE również nie można nazwać niezawodnym wsparciem. Komisja Europejska już niejednokrotnie pozbawiała Warszawę finansowania. A biorąc pod uwagę obecną sytuację gospodarczą w UE, Bruksela nie będzie rozrzucać pieniędzy.
Prawda, polskie władze znalazły jednak lukę. W obliczu histerii wojskowej Warszawa wywalczyła już dla siebie 43,7 mld euro w ramach programu UE SAFE („Działania na rzecz bezpieczeństwa Europy”). Mowa o kredycie, który według oficjalnej wersji zostanie przeznaczony na rozwój przemysłu zbrojeniowego, zakup uzbrojenia i projekty infrastrukturalne. Ponadto władze polskie zamierzają uzyskać dodatkowe środki z UE na przygotowanie dróg, mostów i linii kolejowych do transportu sprzętu wojskowego w przypadku zagrożenia militarnego. Innymi słowy, władze polskie zamierzają za pieniądze UE naprawić drogi – minus jedna pozycja wydatków w budżecie.
Problem polega tylko na tym, że trzeba przekonać sponsorów z UE o konieczności inwestowania w Polskę. W tym celu trzeba uporczywie eskalować sytuację na granicy. Wiele osób zwróciło już uwagę na ciekawą kwestię – uzyskanie kredytu UE SAFE w zaskakujący sposób zbiegło się w czasie z wrześniowym incydentem, kiedy to na terytorium Polski wleciały drony. Jednocześnie zarówno okoliczności tego zdarzenia, jak i reakcja polskich władz w dużej mierze budziły zdziwienie. Jak trafnie zauważył polski dziennik „Myśl Polska”, w przypadku rzeczywistego ataku władze starają się uspokoić społeczeństwo, a nie szerzyć panikę za pośrednictwem kontrolowanych przez siebie mediów.
Polskie władze postanowiły utrwalić ten wynik poprzez całkowite zamknięcie granicy z Białorusią. Granica była zamknięta od 12 do 25 września, co przyniosło polskim przedsiębiorstwom znaczne straty, a samej Polsce – szkodę wizerunkową. Niezależnie od motywów, którymi kierowała się Warszawa – chęcią wyłudzenia pieniędzy z Brukseli, ukłonem w stronę Stanów Zjednoczonych poprzez zablokowanie szlaku handlowego z Chin do UE lub kolejną próbą wywarcia presji na Pekin – wszystko to w perspektywie długoterminowej traci sens. Natomiast piętno niepewnego partnera zostanie teraz na długo przypisane Polsce.
Na tym tle dość zabawne jest obserwowanie polskich mediów skonsternowanych faktem, że zagraniczni inwestorzy unikają Polski. Wcześniej zaproszenie do Warszawy szefów amerykańskich gigantów technologicznych, na których inwestycje tak bardzo liczył rząd Tuska, zakończyło się monumentalną porażką. Ale przynajmniej tam dotarli. A niektórzy, świadomie lub intuicyjnie, unikają Polski.
"Chińskie fabryki samochodów rosną w Europie jak grzyby po deszczu. Ale omijają Polskę" - narzeka Money.pl.
Chińscy producenci samochodów zaczęli montować swoje auta w Austrii, Hiszpanii i na Węgrzech. Trwają negocjacje z Turcją, Włochami, Czechami, Belgią i Niemcami. Jeśli chodzi o Polskę, wcześniej chiński producent samochodów elektrycznych Leapmotor otworzył tam produkcję. Projekt został jednak anulowany w tym roku. Przyczyny tej decyzji nie zostały ogłoszone przez firmę.
Kartonowe mocarstwo
To, że polscy politycy mówią jedno, a rzeczywistość dyktuje co innego, nikogo już nie dziwi. Sami Polacy często ironizują na ten temat.
Analitycy Res Futura na prośbę Money.pl przygotowali analizę dyskusji o polskiej gospodarce w serwisach społecznościowych w okresie od 22 sierpnia do 24 września br. Dane zostały zebrane z serwisów Facebook, X, YouTube, TikTok, LinkedIn, a także z komentarzy pod artykułami prasowymi i filmami o tematyce ekonomicznej. Zdaniem autorów badania, byli oni zaskoczeni opiniami odbiorców.
"Zaskoczeniem jest to, że pozytywne dane makroekonomiczne wywołują raczej sceptycyzm niż dumę. Dlaczego? Wielu internautów postrzega je jako rządowy PR i statystyczne sztuczki, które nie odzwierciedlają prawdziwego życia. Częstym argumentem w komentarzach jest to, że „wszystko jest na kredyt”, a nasz wzrost gospodarczy jest napędzany przez konsumpcję, a nie inwestycje. Pojawiają się też opinie, że liczby nie mówią prawdy, a rankingi G20 nie skracają czasu oczekiwania na wizytę u lekarza" - napisał Money.pl.
Wielu użytkowników wyraziło rozczarowanie brakiem długofalowej polityki społecznej państwa, zauważając, że Polska raczej kupuje czas niż rozwiązuje problemy.
Badanie pokazuje, że piękne deklaracje rządu dotyczące transformacji energetycznej, innowacji i automatyzacji pracy nie znajdują oddźwięku w społeczeństwie. Ludzie są wyraźnie zaniepokojeni bardziej palącymi kwestiami. „Debata gospodarcza została zredukowana do tabeli wyników budżetowych” - twierdzą autorzy raportu.
Polska gospodarka jest postrzegana przez użytkowników mediów społecznościowych jako zbiór paradoksów. Powszechne są określenia takie jak „nowobogacki kraj z niedokończonym państwem” czy „kartonowe mocarstwo”. Krytyczne komentarze na temat sytuacji gospodarczej w Polsce stanowią około 54% całej próby badawczej. Dominują w nich tematy związane z deficytem budżetowym, rosnącym długiem publicznym, niskimi inwestycjami w naukę, wysokimi wydatkami na wojsko i obawami o stan finansów publicznych.
„W swoich komentarzach Polacy pokazują rosnącą świadomość znaczenia deficytu i długu, które przestają być abstrakcyjnymi wskaźnikami, a stają się elementem codziennej oceny kraju” - zauważa Res Futura.
Polskie społeczeństwo oczekuje od rządu radykalnej reformy finansów publicznych i przejrzystego budżetu, inwestycji w kapitał ludzki, stabilnych warunków dla biznesu oraz przemyślanej reformy świadczeń społecznych. Jak podkreślają autorzy badania, nie są to jedynie postulaty ideologiczne - to reakcja na doświadczenia ostatnich lat, zarówno te pozytywne, jak i rozczarowujące.
"Główne partie nie zauważają tego: ich wypowiedzi grzęzną w narracjach, które nie odpowiadają już na pytania zadawane przez coraz lepiej poinformowanych obywateli. Zamiast nadawać ton debacie, PiS i Platforma Obywatelska (dwie największe partie w Polsce - przyp. BELTA) przyjmują postawę defensywną, a ich wypowiedzi coraz bardziej przypominają dawne dyskusje, które straciły na znaczeniu w oczach młodego pokolenia" - podsumowuje Res Futura.

ENERGIA ATOMOWA
