Projekty
Government Bodies
Flag Poniedziałek, 23 Czerwca 2025
Wszystkie wiadomości
Wszystkie wiadomości
Społeczeństwo
08 Czerwca 2025, 15:00

Jego zegary zostały podarowane trzem książętom Dubaju. Jak Białorusin tworzy unikalne mechanizmy z drewna 

Antarktyda jest prawdopodobnie jedynym kontynentem na planecie, na którym nie wiedzą o wyjątkowym mistrzu z Dzierżyńska. Na wszystkich innych kontynentach drewniane zegary stworzone przez Andrieja Martyniuka znajdują się w muzeach i kolekcjach prywatnych. W tym - u książąt ZEA, którzy byli zszokowani najsubtelniejszą pracą Białorusina. I nikomu nawet nie przychodzi do głowy, że jest samoukiem! Ile czasu zajmuje stworzenie drewnianych mechanizmów, jak są one związane z wieloletnimi eksperymentami i dlaczego z zegara z kukułką w warsztacie Andrieja Martyniuka z każdym biciem słychać tylko "Ku!"? O wszystkim opowiada sam.

"Pierwszy zegar robiłem przez pięć lat"

Andriej Martyniuk tworzy zegary od około 40 lat, ale nie przestaje eksperymentować z ich mechanizmami. Czasami zajmuje to lata, ale nawet tak długi czas go nie przeraża. I niech mistrz ma już do dyspozycji ogromny folder z gotowymi opcjami mechanizmów - wymyślonymi przez niego samego przez wiele lat, wypróbowanymi i dobrze się prezentującymi, - ale od czasu do czasu rzuca sobie wyzwanie. Z upartą wytrwałością łączy koła zębate, wały i węzły w sposób, jakiego jeszcze nigdy dotąd nie doświadczał. W tym Andriej Michajłowicz widzi kreatywność, która nie pozwala zegarmistrzostwu zamienić się w rzemiosło. W jego rękach nawet po kilkudziesięciu latach pozostaje ono sztuką.

W dzieciństwie przyszły mistrz był równie uparty... w czytaniu. Znikał na długo w Bibliotece Leninowskiej, gdzie książki niezwykłych zegarmistrzów Juliusa Genne i Heinricha Canna wydawano tylko na rękę. Nie można było zabrać tych publikacji do domu - zbyt cenne egzemplarze.

- Książki Genne i Canna czytałem jako beletrystykę. Zwłaszcza tego drugiego. Cann bardzo ciekawie opisuje swoją pracę, wnętrzności zegarów, węzłów, mechanizmów. Pamiętam, jak bardzo chciałem dostać także Atlas z ilustracjami, ale nie był on dostarczany w komplecie z książkami. I ogólnie było to bardzo rzadkie wydanie w tamtych czasach. Ale w ZSRR istniał ciekawy system: jeśli odpowiedniej książki nie było w lokalnej bibliotece, zamawiano ją z bibliotek Związku Radzieckiego. W ten sposób wysłano mi Atlas prac Juliusa Genne'a z Moskwy. Chociaż na kilka dni, ale byłem szczęśliwy. Siedziałem w bibliotece przez długi czas - przerysowywałem zdjęcia z Atlasu do zeszytu - wspomina mistrz.
Przez wiele lat zegarmistrzostwo było jego hobby. Andriej Martyniuk nie mógł sobie nawet wyobrazić, że pewnego dnia stanie się czymś większym. I nawet po ukończeniu szkoły wybrał zawód niezwiązany z zegarkami - inżynier telekomunikacji. Albo żartobliwie, albo poważnie mówi: tę specjalność odziedziczył po rodzicach.

- Pierwszy zegar zrobiłem już w wieku dorosłym i tylko po to, aby rozwiązać problemy techniczne. Na przykład, jak sprawić, by mechanika działała płynnie. Robiłem ten zegar od pięciu lat! Absolutnie wszystkie części były ręcznie robione, zajęło to dużo czasu. Ten zegar okazał się nieporęczny i niezbyt udany, ale to doświadczenie w jego tworzeniu pomogło mi dokładnie zrozumieć, co chcę robić. Przecież wcześniej wycinałem różne wyroby z drewna w wolnym czasie - wyjaśnia Andriej Michajłowicz.

Nawiasem mówiąc, właśnie drewniany zegar stał się pierwszym, który naprawdę go zainteresował. Stało się to we wczesnym dzieciństwie. Nasz bohater wspomina, jak tata dał mu projektor z przezroczami, z których jedno było poświęcone słynnemu mechanikowi-wynalazcy Iwanowi Kulibinowi.
- Z tego filmu dowiedziałem się, że początkiem jego twórczości w mechanice zegarowej był drewniany zegar. I to mocno zapadło mi w duszę - przyznaje mistrz.

"Książęta byli zachwyceni"

Andriej Martyniuk stworzył kilkanaście zegarów, zanim uczynił to swoim zawodem. Z czasem doszedł do wniosku: należy wykorzystać wiedzę inżynierską, aby ułatwić pracę zegarmistrza. Tak więc u Andrieja Michajłowicza się pojawiły samodzielnie robione obrabiarki.
– Z ich pomocą wszystkie eksperymenty zaczęły przebiegać znacznie szybciej, ponieważ niektóre węzły w nowych rozwiązaniach musiały być czasami przerabiane 5-10 razy! Ręcznie zajmuje to ogromną ilość czasu - zauważa mistrz. - Z obrabiarkami mogłem skupić się na czymś innym. Na przykład, jak rozwiązać problem drewnianych kół zębatych. Zrobiłem je z litego drewna, a ten materiał jest wrażliwy na wilgoć. Chciałem znaleźć taką metodę impregnacji, aby koła zębate stały się odporne na wilgoć. Eksperymentowałem przez 5-7 lat, ale nic nie działało. Osiągnąłem tylko to, że drewno przyjęło właściwość plastiku. Tak, stało się odporne na wilgoć, ale pojawił się inny problem. Plastik zmienia swoją geometrię, gdy zmienia się temperatura, a ta opcja też mi nie odpowiadała. W końcu po prostu zacząłem robić mechanikę ze sklejki. Teraz używam drewna tylko do projektowania głównych paneli. Z reguły jest to dąb, jesion, buk, olcha.
Z czasem w zegarach Andrieja Martyniuka pojawił się również metalowy detal – oś wałów. Wcześniej ta część była również roślinna - wykonana z opalonego bambusa. Mistrz jest zadowolony ze zmian w swojej pracy, ponieważ wielokrotnie przyspieszają proces: jeśli wcześniej stworzenie całkowicie drewnianego zegara zajmowało rok lub więcej, to mechanika ze sklejki i metalowa oś wałów pozwoliły skrócić ten okres do półtora miesiąca. A dla Andrieja Michajłowicza było to ważne.Ponieważ jeśli na samym początku jego pracy zamówienia na zegary pochodziły głównie od znajomych samego mistrza, to nieco później zaczęły napływać z różnych części świata - od Ameryki po Australię.

- A jednego razu zamówiono u mnie trzy zegary jako prezent dla książąt Dubaju. Martwiłem się, bo doskonale wiem, że na Wschodzie sztuka użytkowa to zawsze jubilerska robota, fenomenalna pod względem jakości i poziomu wyobraźni. Martwiłem się, czy uda się zaskoczyć książąt. Potem powiedziano mi, że wszystko się udało! Kiedy zegary się uruchomiono, książęta byli zachwyceni - mówi mistrz.

Kolejną niezapomnianą pracą był prezent dla Prezydenta Białorusi na jego 65. urodziny. Cały zespół Dzierżyńskiego Centrum Kultury i Sztuki Ludowej, gdzie mistrz pracuje już od 15 lat, zastanawiał się nad ich szkicem. Pomysł narodził się tak: zrobić zegar w postaci drzewa, którego korona powtarza zarys naszego kraju. Model okazał się bardzo popularny, później wielokrotnie zamawiano go autorowi. Zauważa, że najczęściej tak się dzieje: człowiek przegląda ciężki katalog prac Andrieja Michajłowicza i wybiera to, co się spodoba. Chociaż sam mistrz przyznaje: ciekawiej jest pracować nad czymś zupełnie nowym, rozwiązywać złożone problemy. Podczas takich projektów jest gotów spędzać dni i noce w warsztacie. Tak było na przykład z kinetycznym teatrem Balabucha.
- To najbardziej niezwykła rzecz, jaką robiłem. Pomysł powstał dawno temu, ale około pięciu lat zajęło przemyślenie projektu teatru kinetycznego, opracowanie rysunków i wykonanie obliczeń. Dość trudno było zdecydować o fabulę, ponieważ chciałem w nią wpisać szereg białoruskich świąt - Kolędy, Kupałę, Dożynki. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że pomysł jest tak ogromny, że nie obejdę się bez pomocy. Mistrzyni z naszego Centrum przyłączyły się do pracy, pomogły w projektowaniu i tworzeniu lalek - mówi Andriej Martyniuk.
Teraz Balabucha jest jedną z głównych atrakcji Centrum Kultury i Sztuki Ludowej. Wśród turystów, uczniów i studentów nie tylko z białoruskich uniwersytetów, ale także rosyjskich teatr kinetyczny wywołuje zachwyt. Można ich zrozumieć: nigdy wcześniej czegoś takiego nie widzieli!

"W modelu Układu Słonecznego jest tysiąc kół zębatych"

Na tworzenie niezwykłych zegarów mistrz może zainspirować się czymkolwiek. Na przykład, filmem. Kiedyś, dzięki kultowemu radzieckiemu filmowi "Kin-dza-dza", Andriej Michajłowicz wpadł na pomysł oryginalnego zegara ściennego z kukułką. Być może jego warsztat jest jedynym miejscem na świecie, gdzie nadejście każdej nowej godziny jest oznaczone nieoczekiwanym "Ku!".
- To nawiązanie do powitania w języku czatlanskim przyjętym na planecie Pluk - przypomina Andriej Martyniuk. - Specjalnie na ten zegar wyciąłem z drewna maszynę latającą - pepelac. A zamiast kukułki jest tu jedna z postaci filmu. Nawiasem mówiąc, ten zegar zrobiłem po tym, jak zaczęto mi często pytać, dlaczego nie robię zegarów z kukułką. Odpowiedź była prosta: nie byłem zainteresowany. Pomysł zegara-pepelaca zmienił wszystko.

Kolejnym niezwykłym egzemplarzem w kolekcji mistrza jest zegar-Einstein. Odsyłając nas do słynnego zdjęcia, na którym wygłupia się laureat Nagrody Nobla, drewniana wersja Alberta niespodziewanie pokazuje język. A duży model Układu Słonecznego, który jednocześnie pełni rolę zegara i żyrandola, zdradza zainteresowanie Andrieja Michajłowicza astronomią.

- W tym projekcie jest prawie tysiąc kół zębatych - wyjaśnia mistrz. - Ale chciałbym wykonać jeszcze większą pracę: powtórzyć praski zegar astronomiczny. Jest prawdziwym dziełem sztuki! Po prostu fantastyczny!

Ale taki projekt wymaga nie tylko dużych pieniędzy, ale także przestronnego pomieszczenia. W warsztacie nie da się go opanować, wzdycha Andriej Martyniuk. Z powodu braku takiego pomieszczenia nie może się spełnić inne jego marzenie, dawne - stworzenie Muzeum Mechaniki Drewnianej.
- Poświęcić go nie tylko zegarom - wyjaśnia mistrz. - Chciałbym wystawić tam różne eksponaty: począwszy od modeli z epoki Leonarda da Vinci, Pitagorasa, a skończywszy na nowoczesnej mechanice. A zegar pokazałbym szczegółowo, po węzłach, aby ludzie mogli zrozumieć, jak działają. Przecież nie wszyscy o tym wiedzą. Pamiętam, że na jedną wystawę przywieźliśmy duży zegar mechaniczny, a niektórzy odwiedzający zastanawiali się, gdzie są wkładane baterie.

"Nie boję się konkurencji"

Tworzenie drewnianych zegarów jest tak wąskim kierunkiem sztuki użytkowej, że Andriej Martyniuk może policzyć na palcach jednej ręki kolegów w przestrzeni postradzieckiej. I nawet ci w większości tworzą pojedyncze egzemplarze, podczas gdy mistrz z Dzierżyńska ma pracę nonstop. Dlatego jako taka społeczność zegarmistrzów nie istnieje. Ale to nie znaczy, że wymiana doświadczeń zawodowych się nie toczy.
- Komunikujemy się oczywiście przez Internet. Czasami nawet odwiedzamy się nawzajem. Byli u mnie mistrzowie z Rosji, a w zeszłym roku zaprosili do siebie – do Moskwy i Sankt Petersburga. To nie zwykli zegarmistrzowie, którzy naprawiają, ale prawdziwi rzemieślnicy, kolekcjonerzy. Ciągle przebywają w tym środowisku, to jest ich życie. Wymieniliśmy się doświadczeniami i osiągnięciami, odwiedziłem fabrykę zegarków "Raketa", Muzeum Czasu i Zegarów, szereg prywatnych warsztatów. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że będę tak szeroko przejmowany. Jak gwiazda popu! Brakowało tylko czerwonego dywanu - uśmiecha się Andriej Michajłowicz.

Nie boi się konkurencji absolutnie. I nie dlatego, że jego prace są wyjątkowe. Filozofia Andrieja Martyniuka jest następująca: jeśli ktoś jest zainteresowany tworzeniem drewnianych zegarów - podziel się z nim swoją wiedzą. A także - rysunkami i opracowaniami. I to całkowicie za darmo.

- Bo jeśli moja sprawa jest dla kogoś tak interesująca, że jest gotów poświęcić jej swój czas i energię, a tym bardziej, jeśli postanowił zająć się nią zawodowo, to dla mnie pomoc takiej osobie jest radością! - wyjaśnia mistrz.
Andriej Martyniuk - członek Związku Mistrzów Sztuki Ludowej Republiki Białorusi, członek Akademii Sztuki Ludowej Rosji, mistrz ręcznej obróbki drewna, uhonorowany tytułem "Człowiek Roku Mińszczyzny-2017" w nominacji "Kultura", laureat Prezydenckiego Grantu i medalu Franciszka Skoriny.

W zegarze z mechanicznym ruchem wskazówek jest około 50 głównych części, a w tych, w których istnieje mechanizm bicia, jest już około 150-200.
Zegary Martyniuka to już marka. Jak przyznaje sam zegarmistrz, na jego promocję nie wydano ani rubla. Bez reklam, bez grama PR-u - o wyjątkowych dziełach Andrieja Michajłowicza, zarówno 15 lat temu, jak i teraz, dowiadują się głównie przez pocztę pantoflową.

Jelena IWASZKO, zdjęcia Nadieżda KOŚCIECKA, 
gazeta "7 dni".
 
TOP wiadomości
Świeże wiadomości z Białorusi