Projekty
Government Bodies
Flag Piątek, 18 Kwietnia 2025
Wszystkie wiadomości
Wszystkie wiadomości
Społeczeństwo
18 Lutego 2025, 20:00

Jego matka czekała na syna przez 6 lat, ale zmarła 24 godziny przed jego powrotem. Historia tego żołnierza wzrusza do łez 

Z okazji 80. rocznicy Zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej BELTA wraz z gazetą „7 Dni” kontynuuje zakrojony na szeroką skalę projekt. Przez cały rok będziemy opowiadać o Białorusinach, którzy wzięli udział w legendarnej Defiladzie Zwycięstwa. Ci ludzie walczyli pod Rżewem i Odessą, wygrali bitwy pod Stalingradem i Kurskiem, wyzwolili Białoruś, zdobyli Berlin. A 24 czerwca 1945 roku przemaszerowali triumfalnie przez Plac Czerwony w Moskwie. Oni - twarze naszego Wielkiego Zwycięstwa.

Mówiąc o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, najczęściej wyobrażamy sobie dzielnych czołgistów, piechurów czy pilotów. Była jednak jeszcze jedna gałąź sił zbrojnych, która również odegrała ważną rolę w zwycięstwie nad nazizmem - kawaleria. Udało nam się odnaleźć rodzinę jednego z takich weteranów kawalerii w powiecie oktiabrskim w obwodzie homelskim. Fiodor Worobjow przeżył Wielką Wojnę Ojczyźnianą od pierwszego do ostatniego dnia. A 24 czerwca 1945 roku gwardzista wjechał na koniu na Plac Czerwony jako członek szwadronu kawalerii złożonego pułku 1 Frontu Ukraińskiego.

Kawalerzysta z własnej woli

Wszyscy znają rodzinę Fiodora Worobjowa w  agromiasteczku Krasnaja Słoboda. Mieszkają tu dwie córki weterana, często przyjeżdżają jego wnuki i prawnuki. Starsi ludzie dobrze znali samego Fiodora Borysowicza (zmarł w 2002 roku). Pamiętają go przede wszystkim jako doskonałego gospodarza i kierownika. Ale bardzo niewiele wiadomo o wojskowych wyczynach kaprala gwardii Worobjowa.

- Był bardzo skromnym człowiekiem. Rzadko mówił o wojnie. A jeśli wspominał lata frontowe, od razu zaczynał płakać” - mówi Walentina Jakowiec, najstarsza córka weterana, a w jej głosie również słychać łzy. Nawet po 80 latach wojna wciąż jest bolesna dla tej rodziny.

Fiodor Borysowicz mieszkał w Krasnej Słobodzie przez całe życie. Od 18 roku życia pracował w kołchozie jako kierownik stadniny koni. A kiedy w październiku 1940 r. został powołany do wojska, poszedł ze swoim koniem służyć w kawalerii.
Córka Fiodora Borysowicza przechowuje wycinki ze starych gazet, które opowiadają o wojennej drodze jej ojca. Niestety, informacji jest bardzo niewiele. Jednak wszystkie dokumenty powtarzają ten sam fakt: „Wielką Wojnę Ojczyźnianą żołnierz spotkał w Mołdawii, i swój chrzest bojowy przyjął nad rzeką Prut, gdzie brał udział w eksplozji mostu”. To mówi nam, że weteran rozpoczął walkę z wrogiem w pierwszych dniach wojny, a być może nawet w pierwszych godzinach.

Rzeka Prut, wzdłuż której przebiegała granica ZSRR, była strategicznie ważnym miejscem. Wojska hitlerowskie próbowały sforsować ten odcinek już o świcie 22 czerwca 1941 roku. Głównym zadaniem było przerzucenie broni i sprzętu na przeciwległy brzeg w celu kontynuowania ofensywy, więc główna walka toczyła się o mosty. Próbując opóźnić wroga, nasi żołnierze, wśród których był Fiodor Worobjow, spalili mosty doszczętnie. Według historyków żołnierze Armii Czerwonej utrzymywali placówkę nad Prutem przez 11 dni, zabijając prawie 2 tysiące niemieckich żołnierzy i oficerów. Były to największe straty wroga na sowieckich granicach w pierwszych dniach wojny.

Potem nastąpiły długie miesiące wycofywania się: rzeka Dniepr, stacja Korocza w obwodzie bełgorodzkim.... Po pewnym czasie Fiodor Borysowicz został przeniesiony w rejon Moskwy, skąd wraz z naszymi oddziałami atakował w rejonie Kaługi i Możajska. Głównym zadaniem była wówczas obrona Moskwy, w której młody żołnierz również brał udział. Kawalerzysta brał również udział w rajdach kawalerzystów na tyły wroga w lasach briańskich. O tym okresie wojny zachowały się wspomnienia weterana. Powiedział: „Nasza kawaleria została rzucona do lasów briańskich w celu przebicia się, uderzyła  przeciwnika od tyłu. Potem dostałem się do okrążenia i przez sześć miesięcy byłem na tyłach wroga, dopóki nie pojawiły się nasze oddziały. Na początku korpusem dowodził Biełow, a potem, do końca wojny, Baranow. Przez cały czas korpus był częścią 1 Frontu Ukraińskiego. Wróg był dobrze uzbrojony, rzucił do walki wiele czołgów. Nie było to łatwe, ale pomimo wszystkich trudności ofensywa była kontynuowana”.

Fiodor Borysowicz został ranny pod Kijowem. Po leczeniu wrócił do dywizji, wziął udział w wyzwoleniu Kijowa, Korostenia, Żytomierza, przekroczył Wisłę. Później pojawiła się druga rana, w nogę. Kawalerzysta otrzymał ją w 1944 roku. Był leczony w szpitalu w niemieckim mieście Leipzig, a gdy tylko wyzdrowiał, wrócił do służby, kontynuując walkę z wrogiem już na jego terytorium. W Niemczech kawaleria Fiodora Worobjowa weszła na tyły wroga na odległość 200 kilometrów.

Za odwagę został dwukrotnie odznaczony

Fiodor Borysowicz otrzymał wiele nagród, w tym dwa medale „Za odwagę”. Otrzymał je w odstępie zaledwie kilku miesięcy. Pierwszy z nich porucznik gwardii Worobjow otrzymał za to, że 3 kwietnia 1944 r. wraz z załogą działa odparł atak piechoty wroga, zabijając 15 żołnierzy i oficerów wroga.

Drugi medal został przyznany za wyczyn dokonany 1 sierpnia 1944 roku. Zgodnie z rozkazem odznaczenia, podczas bitwy nieprzyjaciel wyparł nasze szwadrony. Z powodu złego gruntu nie można było przenieść na rękach działa na inną pozycję wsparcia. Wtedy Fiodor Borysowicz przewiózł je konno pod ogniem wroga na otwartą pozycję wsparcia. Dzięki temu atak piechoty wroga został odparty i zginęło do 20 żołnierzy i oficerów.

Żołnierz Armii Czerwonej zakończył wojnę w Niemczech. A 24 czerwca 1945 roku, jako członek szwadronu kawalerii pułku złożonego 1 Frontu Ukraińskiego, wziął udział w Defiladzie Zwycięstwa.

Fiodor Worobjow nigdy nie chwalił się swoimi wyczynami i medalami. Nawet o udziale w defiladzie wspominał bardzo rzadko - było i było.

- Tylko raz w mojej obecności mówił o tych wydarzeniach na Placu Czerwonym. W telewizji pokazywali defiladę z 1945 roku. I kiedy po Placu Czerwonym przemieszczał się szwadron kawalerii, dziadek powiedział: „To jest kolumna, w której kiedyś maszerowałem” - wspomina Aleksander Jakowiec, wnuk weterana. Sam jest byłym wojskowym, od maja 1985 r. do listopada 1986 r. służył w Afganistanie w tajnych wojskach, był dowódcą oddziału, zapewniał łączność rządową ze Związkiem Radzieckim i Kabulem.

Żołnierze frontowi nie opowiadali o wojnie

Weteran podzielił się swoją historią o defiladzie z Grigorijem Łuckiewiczem, lokalnym mieszkańcem i byłym przewodniczącym rady wsi Krasnosłobodsk.

- Powiedział, że przygotowywali się do defilady przez kilka tygodni. Czyścili, prasowali, a co najważniejsze - ćwiczyli ujeżdżanie, przygotowując konie, które musiały iść jednym krokiem, tak jak żołnierze Armii Czerwonej - wspomina Grigorij Iljicz. - To były te same konie, na których kawalerzyści szli do boju podczas wojny.

Fiodor Borysowicz powrócił do rodzinnej wioski dopiero w 1946 roku. Jednak zamiast wakacji na żołnierza czekała stypa: jego matka, która nie widziała syna przez sześć długich lat, zmarła dzień przed jego przyjazdem. Jego ojciec również nie żył, został zastrzelony przez Niemców podczas wojny. Do dziś jego krewni nie wiedzą, gdzie znajduje się jego grób.
Oprócz dwóch medali „Za odwagę”, weteran został odznaczony innymi medalami: „Za służbę wojskową”, „Za obronę Moskwy”, „Za zdobycie Berlina”, „Za zwycięstwo nad Niemcami”, medalem Żukowa, Orderem Wojny Ojczyźnianej I stopnia. W sumie miał 12 odznaczeń, ale w jego rodzinnej wiosce prawie nikt nie wiedział o jego zasługach wojskowych: przechwalanie się nie było honorowane wśród ludzi tego pokolenia. Żył skromnie i pracował w rodzinnym kołchozie aż do emerytury. Najpierw jako przewodniczący, potem jako kierownik, zarządca gospodarstwa. Wraz z żoną wychował pięcioro dzieci. Przez pewien czas pracował razem z Grigorijem Łuckiewiczem w miejscowym gospodarstwie.

- Zostałem zdemobilizowany w 1973 roku. Wróciłem do wioski i dołączyłem do kołchozu. Przez pewien czas Fiodor Borysowicz i ja pracowaliśmy w tym samym gospodarstwie: ja byłem brygadzistą stada mlecznego, a on zajmował się młodym bydłem. Dobrze się porozumiewaliśmy, i on bardzo dobrze znał mojego ojca. Ale nie powiedział mi prawie nic o wojnie. Wiem, że walczył w dywizji konnej i słyszałem co nieco o defiladzie - to chyba wszystko. Żołnierze frontowi, którzy przeżyli Wielką Wojnę Ojczyźnianą, starali się nie wspominać tych wydarzeń, nie mieli w zwyczaju mówić o wojnie. Mój ojciec był taki sam. Tak więc my, pokolenie powojenne, prawie nigdy nie słyszeliśmy tych historii, ale widzieliśmy ich łzy, kiedy o tym mówiło się - mówi Grigorij Iljicz i dodaje: - Był czułym człowiekiem, dobrodusznym, prawdziwym gospodarzem. Jego rodzina była zawsze szanowana w naszej wiosce.

To zrozumiałe, dlaczego żołnierze frontowi nie chcieli rozmawiać o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. To była okrutna i straszna wojna, która pochłonęła zbyt wiele istnień ludzkich. I mieli do tego prawo. Ale my nie mamy takiego prawa. Musimy pamiętać o ich wyczynach i mówić o nich światu, aby zapobiec powtórzeniu się tego, czego doświadczyli nasi weterani.

Julia GAWRILENKO,
zdjęcie udostępnione przez krewnych Fiodora Worobjowa,
gazeta „7 dni”

 
Świeże wiadomości z Białorusi