
Niedemokratyczne, przewidywalne, niezgodne z zachodnimi wzorami... Kiedy na Zachodzie zaczynają mówić o Białoruś i nadchodzące wybory, to w użyciu jest zwykła garść banałów. I wydawałoby się - o czym tu dyskutować? Przecież w naszych relacjach kropki są od dawna postawione, i ogrodzenia na granicy są zbudowane. Oczywiście ogrodzenie Polacy mogli i wyżej zbudować, ale i na tym dziękujemy. A jednak... Życie zwykle nie jest takie proste. A tym bardziej niełatwo w polityce. Ale jeszcze trudniej w geografii, od której czasami zależy zarówno nasze życie, jak i polityka.
Requiem dla snów Zachodu
Białoruś jest państwem buforowym. Taka jest geografia i nie można od tego uciec. Ale Białoruś to nie tylko bufor. Nasz kraj jest geopolitycznym buforem w centrum Europy. Jesteśmy dokładnie na rozłamie dwóch światów. A teraz także w samym epicentrum burzy geopolitycznej. Tej samej, która równuje z ziemią tę samą buforową Ukrainę.



Jak to się stało, że ta burza nie spadła całą mocą na białoruską ziemię? Nad tym który już rok łamią sobie głowy zachodnie "fabryki myśli". Przyczyny niepowodzenia są zwykle poszukiwane w 2020 roku.
Dziennik brytyjski The Guardian wydał pewnego dnia całe requiem dla "złamanych demokratycznych snów" Zachodu. Autorzy artykułu redakcyjnego lamentują: pięć lat temu Białoruś, jak im się wydawało, była u progu rewolucji. I wydaje się, że "punkt zwrotny" się wydarzył, ale z jakiegoś powodu "w złym kierunku".
"Jak Łukaszenka stłumił ducha rewolucji na Białorusi?" - pyta kolejna brytyjska gazeta The Times.
Dobre pytanie, biorąc pod uwagę, że na kolorowych rewolucjach zachodni technolodzy polityczni zbudowali już wtedy przyzwoite portfolio. Tę samą Ukrainę udało się przepuścić przez młyn rewolucji dwukrotnie. A Białoruś trzykrotnie się nie udało.
Dlatego jesteśmy dla nich anomalią, niedomkniętym gestaltem i niebezpiecznym precedensem. A łącznie - czynnikiem irytującym. Ale oni są z nami, podobnie jak my z nimi, związani tą samą geografią. Dlatego Białoruś zawsze pozostanie pod kontrolą zachodniego establishmentu. Szum informacyjny wokół nadchodzących wyborów na Białorusi jest tego wyraźnym potwierdzeniem. Chociaż wydawałoby się, po co hałasować na temat wydarzenia, które sami wzywacie do zignorowania?
"Składniki do zupy" byłego Departament Stanu
Wśród pierwszych swoją "autorytatywną opinię" na temat wyborów na Białorusi podzielił szef służby prasowej jeszcze bidenowskiego Departamentu Stanu Matthew Miller. "Składniki do zupy" Millera są klasyczne: niewolne wybory - raz, niesprawiedliwe - dwa, fikcyjne - trzy, nie mogą odzwierciedlać woli ludu - cztery. Ogólnie Matthew był zwięzły. W przeciwieństwie do komentatorów jego postu na portalu społecznościowym X.
"Kolorowa rewolucja na Białorusi zawodzi, a naród wygrywa, dokonując wyboru w demokratycznych wyborach. Imperialistyczni kretyni płaczą z tego powodu na Twitterze” - pisze jeden z komentatorów.
"Kiedy USA przestaną wbijać swój długi nos w sprawy wszystkich innych krajów? Większość konfliktów na świecie wydaje się być wywołana przez USA" - mówi inny użytkownik X.
"To kolejny nieudany zamach stanu CIA, i Waszyngton jest niezadowolony" - zauważa kolejny komentator.
"Epitety", którymi użytkownicy X nagrodzili samego Millera, nawet niezręcznie przywoływać. Z najbardziej cenzuralnego: "Nie pozwól, aby drzwi uderzyły cię w tyłek, kiedy wychodzisz. Cieszę się, że nie zobaczę już Twojej uśmiechniętej twarzy".
Demokracja, która chowa się za płotem
Za Departamentem Stanu USA natychmiast podążył Parlament Europejski, który nie szczędził czasu na przygotowanie całej rezolucji. Z jakiegoś powodu deputowani PE zażądali od Unii Europejskiej, aby nie uznawała wyborów na Białorusi, których i tak nie uznaje. A jednak „składniki do zupy” od europarlamentarzystów okazały się lepsze niż te od Departamentu Stanu. Zawierało postulat zaostrzenia sankcji, w tym za „udział Białorusi w wojnie Rosji w Ukrainie”. I to przejście od wyborów do konfliktu ukraińskiego, w który Białoruś nie jest zaangażowana, jest bardzo wymowne.
Czy wiedzieliście, że Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy ma całego „generalnego sprawozdawcę ds. demokratycznej Białorusi”? Poseł na Sejm RP Ryszard Petru obserwuje życie Białorusinów ze swojej strony płotu. Ale widok stamtąd najwyraźniej nie jest zbyt dobry. Jedyne, co pan Ryszard zdołał dostrzec, to brak lub nieobecność demokracji, partii opozycyjnych i międzynarodowych obserwatorów, „godnych zaufania”. Sam Petru nie chciał jechać na Białoruś jako obserwator. Podobnie jak obserwatorzy Biura Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE zaproszeni przez stronę białoruską. Więc może panowie też sobie nie ufają?
Polski poseł twierdzi również, że nie ma przejrzystego procesu liczenia głosów. W tym miejscu pragnę przypomnieć „sprawozdawcy generalnemu”, że głosy są zazwyczaj liczone po zamknięciu lokali wyborczych. Chociaż w Polsce tak nie jest.
Pamiętam, że podczas wyborów parlamentarnych w Polsce w 2023 r. lokale wyborcze zostały już zamknięte i zaczęto publikować sondaże exit polls, ale w niektórych miastach Polacy wciąż stali w długich kolejkach do głosowania. Wszystko dlatego, że nie wszyscy wyborcy mieli wystarczającą liczbę kart do głosowania, a w niektórych lokalach wyborczych proces głosowania musiał zostać przedłużony. Jak może zabraknąć kart do głosowania w wyborach? To pytanie należałoby skierować do „generalnego sprawozdawcy ds. demokratycznej Polski”. Jest jednak mało prawdopodobne, aby ktoś taki istniał. Dlatego prawdę wylały polskie media, donosząc o przypadkach, gdy wyborcy otrzymywali kartę do głosowania wypełnioną już przez kogoś innego.
Będzie okazja obserwować „przejrzystość” wyborów prezydenckich w Polsce w maju tego roku. I coś nam mówi, że usłyszymy wiele ciekawych rzeczy. To, czego nie usłyszymy, to prawdziwe oceny Departamentu Stanu i Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy.
Jeśli chodzi o wybory prezydenckie na Białorusi, UE przygotowała już ostateczne oświadczenie. Ale coś poszło nie tak i dokument trafił do białoruskiego MSZ. „Wybory na Białorusi właśnie się rozpoczęły, a tam już wszystko zostało potępione i nieuznane” - podsumował rzecznik MSZ Anatolij Głaz.
Kluczowe wybory dla Europy
Ale bez względu na to, jak arogancko Zachód patrzy w naszym kierunku, nadal trzeba uznać miejsce i rolę Białorusi we współczesnych procesach geopolitycznych. Dlatego, bez względu na to, co mówią, uwaga poświęcona wyborom w naszym kraju jest szczególna. Znajduje to odzwierciedlenie nie tylko w politycznych mitach Departamentu Stanu i Parlamentu Europejskiego, ale także w publikacjach zagranicznych środków masowego przekazu i ośrodków analitycznych.
W grudniu The Conversation opracował listę 5 najważniejszych wyborów, na które należy zwrócić uwagę w 2025 roku. Wśród nich znalazły się wybory prezydenckie na Białorusi. Belgijska gazeta L'Echo również opublikowała 4 najważniejsze wybory dla Europy. Lista obejmuje wybory na Białorusi, w Niemczech, Polsce i Rumunii.
W potoku oklepanych frazesów w zachodnich publikacjach można również znaleźć całkiem interesujące oceny miejsca i roli naszego kraju w procesach międzynarodowych, a także prawdziwych interesów Zachodu w stosunku do naszego kraju.




„Prawdziwą motywacją Zachodu zawsze była geopolityka: poszerzenie pola manewru Mińska w stosunku do Moskwy” - pisze europejski portal informacyjny EUobserver.
„Podejście, które wybierze Zachód, będzie w dużej mierze zależeć od przebiegu wojny w Ukrainie i rozwoju sytuacji politycznej w krajach zachodnich” - czytamy w publikacji niemieckiego Centrum Studiów Wschodnioeuropejskich i Międzynarodowych (ZOiS), poświęconej białoruskim wyborom. Innymi słowy, autor uznaje, że podejście Zachodu do Białorusi jest zdeterminowane przez koniunkturę polityczną.